Przybij piątkę. Kłopotliwy postpandemiczny savoir-vivre
"Pod skórą czuję, że koniec pandemii zostanie u nas całkowicie odgwizdany za tydzień, gdy zacznie się piłkarskie Euro; inna sprawa, że pomysł organizacji mistrzostw w całej Europie dziś wydaje się jeszcze głupszy niż wcześniej".
Już po kilku pierwszych miesiącach życia w pandemii, w rzeczywistości pracy zdalnej i społecznego dystansu, czułości na powitanie, a nawet zwykły uścisk ręki zaczęły zdawać się ekstrawagancją, czynnością wręcz towarzysko nieakceptowalną. Sam nieraz przyłapałem się na tym, że w czasie oglądania filmów i serialu przy scenach, na których znajomi tłumnie przytulali się do siebie mimowolnie odczuwałem zdziwienie. Ej, jak to, to tak można?
To jeszcze temat niezbadany, bo minęło zbyt mało czasu, ale popandemiczne lęki zajmą wiele rozdziałów w psychologicznych opracowaniach na temat kondycji człowieka XXI-wiecznego. Savoir-vivre w postpandemii to zapewne jedno z błahszych zjawisk, ale zarazem najciekawszych. To zbiór zasad jeszcze niespisany, bo ledwo co wykluwający się. Też witacie się jeszcze z rezerwą? Nie jesteście pewni, czy wypada podać rękę? Uścisk dłoni obcej osoby wywołuje dyskomfort? Stare przyzwyczajenia wydają się podejrzane? Witajcie w klubie. Światowym klubie.
Rok temu dr Anthony Fauci, doradca prezydenta USA, wypowiedział słynne słowa: „Nie sądzę, żebyśmy kiedykolwiek ponownie zaczęli podawać sobie ręce na powitanie”. To nie był fragment naukowej analizy, lecz opinia rzucona w podcaście Wall Street Journal – niemniej wywołała grozę. Wiele skutków oddziaływania koronawirusa wydawało się wtedy zupełnie abstrakcyjnych, ale ogłoszenie ostatecznego końca jednego z najbardziej rozpowszechnionych gestów rozeszło się lotem internetowej błyskawicy. To już był ten moment, gdy jako standard przywitania, nawet na dyplomatycznym szczeblu, promowano stuknięcie łokciami.
Fauci okaże się raczej kiepskim wizjonerem, jeden wieczór w krakowskich lokalach dostarcza wystarczającej liczby dowodów, by obalić jego publicystyczną tezę. Potrzeba bliskości, niezwykle istotna z psychicznego punktu widzenia, bezapelacyjnie wygrywa z wymogami sanitarnymi.
Nawiasem mówiąc, można zauważyć, że pandemia jest już u nas w zasadzie nieobecna. Wypieramy ją ze świadomości szybko i skutecznie. Nawet sanitarne przepisy są miejscami martwe – ogólnie naprodukcja wadliwego prawa w pandemii była rekordowa i to jeszcze długo będzie odbijać się nam czkawką – zdjęć z wakacji z Grecji już więcej na Facebooku niż dowodów szczepień, a imprezy masowe są coraz bardziej masowe (kto oglądał ostatnio migawki z pięściarskiej gali w Rzeszowie ten wie, o czym mowa). Pod skórą czuję, że koniec pandemii zostanie u nas całkowicie odgwizdany za tydzień, gdy zacznie się piłkarskie Euro; inna sprawa, że pomysł organizacji mistrzostw w całej Europie dziś wydaje się jeszcze głupszy niż wcześniej.
Najmocniej więc ten pandemiczny strach obecny jest w gestach oraz nawykach, których nabieraliśmy przez dwanaście miesięcy z okładem. W nowej rzeczywistości znów trzeba będzie uczyć się wylewności, choć wirusolodzy wciąż ją odradzają. Jest jednak przynajmniej szansa, że pandemia zabije znienawidzony przez wszystkie znane mi kobiety zwyczaj całowania w rękę. Niech zostanie pogrzebany na wieki wieków. Kwestię całowania pierścieni biskupich episkopat musi rozstrzygnąć we własnym gronie.
A teraz przybij piątkę! OK, sprawdzę tylko, czy mam przy sobie płyn dezynfekujący.