„Przychodził na świat nielekko”. Minęło 65 lat od ukazania się pierwszego numeru „Kuriera Lubelskiego”
„Skarb w Lublinie… I Ty możesz go znaleźć” – taki tytuł ukazał się na górze pierwszego numeru nowej gazety, która zaczęła się ukazywać w Lublinie w 1957 r. Zapowiedź wydarzenia, w którym można było wygrać książeczkę oszczędnościową, informacja o przenoszonym nadajniku Polskiego Radia Lublin i najnowsze doniesienia na temat tajemniczych zwłok pod Puławami – o tym pisał 65 lat temu w pierwszym numerze „Kurier Lubelski”.
Pierwszy numer naszej gazety trafił do rąk Czytelników 24 marca 1957 r. Zajął miejsce ukazującego się od 1947 r. „Życia Lubelskiego”, mutacji „Życia Warszawy”.
– Dziś oddajemy Wam do ręki, Drodzy Czytelnicy, pierwszy, pachnący jeszcze farbą drukarską numer naszej gazety, której nazwa ma bogatą tradycję w Lublinie. Za lat kilka, kiedy okrzepniemy już i wrośniemy w życie kulturalne naszego miasta i regionu, z uczuciem pewnego rozrzewnienia sięgniemy po ów pierwszy numer naszej gazety, wspominając te czasy, gdy „Kurier” dopiero raczkował. Perypetii było z tym niemało i nie bez powodu krążyło po redakcji powiedzenie, że „Kurier” będzie noworodkiem, który nielekko przychodził na świat – czytamy na łamach pierwszego numeru gazety.
Naczelnym był wówczas Lesław Gnot.
– To prawdziwy wizjoner. Potrafił z dziennikarza wyciągnąć to, co najlepsze – wspomina Alicja Chwałczyk, która zaczęła pracę w „Kurierze” w 1974 r. i była z nim związana przez ponad 30 lat. – Skończyłam dwa doskonałe uniwersytety. Drugi to był Warszawski, a pierwszy – trudne dzieciństwo. I myślę, że redaktor Gnot zobaczył u mnie większą wrażliwość na kłopoty ludzi i tragedie rodzinne i dlatego powierzył mi zajmowanie się sprawami sądowymi i kryminalnymi. Ja tej wrażliwości nawet nie widziałam, a on ją we mnie dostrzegł – zastanawia się.
Przy „nielekkim porodzie” gazety była Bronisława Jurkowska-Pikulska, której głównym tematem z czasem stała się oświata.
– Pracowałam już trzy lata w warszawskim „Expresie Wieczornym”, ponieważ nie dostałam się na studia dziennikarskie. Pracę w „Expresie” udało się załatwić po znajomości, ale nie udało się załatwić etatu. Jak przyjechali werbownicy, byłam trzy miesiące po 20. urodzinach i stwierdziłam, że to bardzo dobra okazja, żeby zacząć porządnie pracować. Jak się ma 20 lat i człowiek jest głupi, to takie rzeczy robi – żartuje dziennikarka. –Na początku redakcja była bardzo młodzieżowa jak na tamte czasy. Ja miałam 20 lat, wszyscy byli w moim wieku, może troszkę starsi. Naczelny był z Koszalina i uznaliśmy go za starego: miał 28 lat.
Jak wyglądała praca w gazecie w dobie cenzury?
– Cenzor siedział w drukarni i czytał tzw. szczotki. Jak mu się coś nie podobało, to szedł do depeszowca i mówił: to nie przejdzie, to skreślić. W to miejsce później musieliśmy coś wsadzać. Ingerencje bywały rzadko, bo sami dobrze wiedzieliśmy, czego nie wolno pisać – przyznaje Bronisława Jurkowska. Przypomina także, że zupełnie inaczej niż dziś wyglądała techniczna strona pracy dziennikarzy. – Pisaliśmy ręcznie, papieru maszynowego naturalnie nie było. Do redakcji sprowadzano, był jakiś limit, ale w sklepach nie było. Pisaliśmy więc na odwrotnych stronach biuletynu PAP-u. W redakcji były dwie maszynistki, które nasze odręczne teksty przepisywały, później szło to do kierownika działu, następnie do sekretarza redakcji. Wtedy był nim Stefan Piotrowski, robił wspaniałą makietę, potem wszystko było pakowane i jechało do drukarni – tłumaczy.
„Kurier Lubelski” na początku ukazywał się jako popołudniówka. Gazetą poranną stał się we wrześniu 1993 r.
– Nie był to dla nas szok. Uznaliśmy to za znak czasu i przestawiliśmy się na inny tryb pracy – mówi Chwałczyk.
„Kurier” nie był na rynku lubelskim jedyną gazetą codzienną. O sympatię Czytelników konkurował z partyjnym „Sztandarem Ludu”, który w 1993 r. przekształcił się w „Dziennik Lubelski”, a następnie w „Dziennik Wschodni”.
– Wyprawialiśmy różne dziwne rzeczy, żeby o gazecie było głośno. Dziś powiedzielibyśmy o tym „marketing”. Z Trybunału Koronnego, w którym był „Sztandar Ludu”, chłopcy wynieśli stół z czarcią łapą i przynieśli do naszej redakcji. Twierdzili, że tam go nie pilnują i nie szanują, w gazecie napisaliśmy „Gdzie macie stół?”. Przyznali, że go nie ma, a my na to: akuku, jest u nas – wspomina Jurkowska-Pikulska.
Biznesmen wchodzi do redakcji
Początek lat 90. XX wieku. „Kurier Lubelski” kupuje Zbigniew Jakubas. Przygoda? Fanaberia? Misja? Zarobek?
– Ciężko byłoby jednym słowem odpowiedzieć. To była bardzo spontaniczna decyzja – wspomina Jakubas.
Po likwidacji koncernu RSW „Prasa-Książka-Ruch” gazetę zaczęła wydawać spółdzielnia dziennikarska. Szukali inwestora. Zwrócili się do pochodzącego z Lublina Zbigniewa Jakubasa. Czym go przekonali?
– Entuzjazmem: fajny zespół, dużo młodych ludzi. Z drugiej strony redakcja bardzo, bardzo przestarzała: pisało się wtedy na maszynach, nie było żadnego komputera – przypomina Jakubas.
Jakubas odkupił ponadto od rodziny Biernackich pałacyk przy 3 Maja, gdzie mieściła się siedziba redakcji. Przejęcie gazety okazało się „złotym interesem” .
– Dla „Kuriera” były to lata niebywale dużego sukcesu. Weekendowe wydanie sprzedawało się w nakładzie około 100 000 egzemplarzy, codzienne nakłady to było kilkadziesiąt tysięcy, o ile dobrze pamiętam 40-50 tysięcy. Do biura ogłoszeń ustawiały się kolejki, pracowało w nim sześć osób non stop, żeby sprostać oczekiwaniom klientów. Po prostu świetny okres dla „Kuriera”. Dla mnie też duży sukces – podkreśla Jakubas.
W związku z likwidacją RSW dziennikarze mieli więcej pracy. Wspominają to jednak z uśmiechem.
– Najbardziej wymuskane, z najlepszymi tekstami, zawsze były magazyny. Nakłady za moich czasów dochodziły do 100 tys. egzemplarzy. Kiedy zmienił się ustrój i zlikwidowano RSW, który rozprowadzał gazetę, zaczęliśmy to robić sami. Wstawaliśmy raniutko, o czwartej, jechaliśmy do drukarni i braliśmy tyle egzemplarzy, ile daliśmy radę sprzedać. Ustawialiśmy się w rozmaitych punktach, a Czytelnicy na nas czekali – przywołuje Alicja Chwałczyk. Jak twierdzi, „Kurier” był wówczas lubianą gazetą. Dlaczego? – Przede wszystkim zawsze staraliśmy się być blisko ludzi. Za moich czasów „Kurier” pomógł bardzo wielu osobom w trudnych sytuacjach, które opisywaliśmy na naszych łamach. Drugim powodem było to, że w przeciwieństwie do konkurencyjnego „Sztandaru Ludu” nie byliśmy pismem partyjnym – twierdzi.
Decyzja o sprzedaży „Kuriera” zapada w 2008 r. Powód? Na rynku medialnym pałeczkę pierwszeństwa zaczynają przejmować internetowe portale informacyjne.
– Prasa drukowana zaczyna mieć problem, a zwłaszcza taki samotny jeździec, jakim był wówczas „Kurier Lubelski”. Spadek sprzedaży, spadek ogłoszeń, rosnące koszty i brak synergii, wsparcia ze strony innych firm spowodowało, że podjąłem decyzję o sprzedaży – mówi Jakubas. Jak dodaje, uznał swoją decyzję za korzystną dla gazety. Czy powtórzyłby przygodę z „Kurierem”? – Oczywiście. To były świetne lata, mam duży sentyment do tego okresu – zapewnia Jakubas.
Kurierlubelski.pl
Dziś głównym odbiorcą treści „Kuriera Lubelskiego” są Czytelnicy online. Obecnym prezesem lubelskiego oddziału Polska Press jest Dariusz Kołacz. Najpierw pełnił tę funkcję w latach 2009-2013, po niemal dekadzie, w sierpniu 2021 wrócił na stanowisko. Jaką zmianę zaobserwował?
– "Kurier Lubelski" się zmienił, tak jak się zmieniły polskie media. Od poniedziałku do piątku sprzedajemy oczywiście papierowe wydanie, ale dziś Czytelników mamy głównie w internecie. Przyszłość mediów to internet. Musimy się w tym miejscu odnaleźć wszyscy: i twórcy, i Czytelnicy – przekonuje Kołacz.
Jakie najważniejsze wydarzenie związane z „Kurierem” utkwiło mu w pamięci?
– Najbardziej zapamiętałem sytuację chyba sprzed 10 lat, kiedy pojawiła się informacja, że nie będzie drogi ekspresowej do Lublina z Warszawy. Razem ze śp. Arturem Borkowskim postanowiliśmy, że zbierzemy podpisy. W kilka dni zebraliśmy 20 tys. Później zawieźliśmy je do kancelarii premiera. Za każdym razem, kiedy jadę tą drogą, przypominam sobie i czuję, że „Kurier Lubelski” miał swój udział w tym, że S17 jest – mówi prezes Kołacz.
To samo wydarzenie jako najważniejsze wskazuje Dariusz Kotlarz, który w „Kurierze Lubelskim” na przestrzeni 20 lat pełnił cztery funkcje: sekretarza redakcji, zastępcy redaktora naczelnego, naczelnego i prezesa.
– Nie samo zbieranie podpisów, ale zaangażowanie obywatelskie gazety w ratowanie budowy S17, która zmieniła nasze otoczenie. Z perspektywy lat jednak sądzę, że najważniejsze podczas pracy w „Kurierze Lubelskim” było to, żeby być blisko mieszkańców miasta, pisać o rzeczach dla nich ważnych – mówi Kotlarz.
Jako znak rozpoznawczy gazety uznaje to również Wojciech Pokora, obecnie pełniący obowiązki redaktora naczelnego.
– Wydaje się, że „Kurier” wraca do tego, co było w nim kształtowane u zarania: jest gazetą miejską, bliską Czytelnikowi. Staramy się, żeby znajdowały się tu informacje o tym, co się dzieje tuż za oknami Czytelników. Poruszamy nie tylko tematy społeczne, ale także kulturalne, sportowe i polityczne. Staramy się nasz lubelski świat pokazywać szeroko – twierdzi. Jak przyznaje, duży nacisk kładzie na odbudowę działu kulturalnego. – Kiedy zacząłem tu pracę, był zlikwidowany. „Kurier” był prowadzony przez Czechowicza i Łobodowskiego, dlatego wracamy do korzeni.
Ważnym elementem na łamach „Kuriera” od początku był także sport. Dzisiaj archiwalne numery są nieocenioną bazą wyników, wiadomości i ciekawostek z historii lubelskiego sportu. „Kurier” informował o sukcesach najlepszego polskiego siatkarza, lublinianina Tomasza Wójtowicza. Cieszyliśmy się z lekkoatletycznych sukcesów małżeństwa Duneckich, Małgorzaty i Leszka. Byliśmy świadkami debiutu w Starcie Lublin Kenta Washingtona, pierwszego czarnoskórego koszykarza w polskiej lidze. Dziennikarze sportowi śledzili przyjazd do Lublina żużlowego multimedalisty mistrzostw świata, Hansa Nielsena, który jazdą w Motorze zapoczątkował starty w Polsce wszystkich najlepszych zawodników na świecie. Przez wiele lat redakcję „Kuriera” odwiedzały piłkarki ręczne Monteksu Lublin, które po zdobyciu kolejnego mistrzostwa Polski opowiadały przy ciastku i kawie o swoich wrażeniach z zakończonego sezonu. Nasze zamiłowanie do lokalnego sportu sprawiło, że od 1962 roku organizujemy plebiscyt na najlepszych sportowców województwa lubelskiego. Przez lata zyskał on ogromny prestiż i jest najstarszym takim plebiscytem na Lubelszczyźnie, a jednocześnie bardzo ważnym wydarzeniem dla całej redakcji.
Co dalej?
„Kurier Lubelski” nie stoi w miejscu i naszych Czytelników czekają niespodzianki.
– Będziemy się zmieniać. Pokażemy nową twarz „Kuriera”. Dziś po raz pierwszy zaprezentowaliśmy nowe logo. Ta 65-tka będzie nam towarzyszyła w najbliższych wydaniach. Od wtorku natomiast każdego dnia będą pojawiać się nowe dodatki, będą też nowe szpigle. Formuła „Kuriera” zostanie zupełnie odświeżona. Mamy nadzieję, że to znajdzie uznanie naszych Czytelników – mówi Wojciech Pokora.