Sąd Apelacyjny w Krakowie podwyższył do 15 lat więzienia karę dla Marka N., który udusił panią Annę, gdy zagroziła zawiadomieniem policji, że jej partner złamał sądowy zakaz zbliżania się do niej.
Pracownicę Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Wierzchosławicach zaskoczyło, że Anna D. nie pojawiła się u niej po należne jej kilkaset złotych. Taki rytuał powtarzał się każdego 24 dnia miesiąca.
Pracownicę GOSP nieobecność kobiety zaniepokoiła tak bardzo, że zadzwoniła do jej sąsiadek, ale i one nie znały losów pani Anny. Sugerowały, że pewnie w końcu zdecydowała się na leczenie odwykowe, ale w to akurat pracownica GOSP nie uwierzyła.
Odczekała jeszcze kilka dni i po namyśle poprosiła o pomoc policję, by sprawdzić co się dzieje. Z dzielnicowym pojechała pod znany jej adres w Gosławicach. Furtka była zamknięta na linkę od roweru, a dzwonka nie było. Rezolutny funkcjonariusz wszedł na posesję przez dziurę w siatce. Zapukał do drzwi - cisza. Nacisnął klamkę i drzwi ustąpiły, bo okazało się, że nie były zamknięte na klucz.
- Halo, halo, pani Anno, jest pani w środku? - zawołał policjant. Cisza. Wszedł do środka i stanął w progu, bo na podłodze koło łóżka zobaczył częściowo rozebrane zwłoki. Gospodyni miała ubranie opuszczone od pasa w dół, a ślad na szyi wskazywał, że nie zmarła w sposób naturalny.
Typowanie sprawcy
Kryminalni od początku jako sprawcę wytypowali Marka: 48 lat, postawny mężczyzna, karany, gburowaty. Dość często pomieszkiwał pod tym adresem u zmarłej kobiety.
Gospodyni przed laty przygarnęła go jako rozbitka życiowego, który nie miał się gdzie podziać. Za bardzo lubił alkohol, ale miał też i inne wady.
Marek N. musiał dusić Annę co najmniej 4 minuty. Patrzył jej w oczy i widział jak umiera
Największą była skłonność do przemocy o czym Anna przekonała się nie raz. Co w nim widziała? Zakamarki kobiecej duszy są niezbadane i nie da się, ot tak odpowiedzieć na to pytanie. Marek tłukł dobrodziejkę ile wlezie. Ona, gdy bolało, składała na niego doniesienia. Przestawało boleć - wycofywała obciążające zeznania.
Garść przykładów: 17 lutego 2007 r. Marek uderzył Annę popielniczką w głowę. Sprawę umorzono. 10 marca 2009 r. walnął ją pięścią w twarz, a trzonkiem siekiery w nogę. Ostrzem zranił ją w rękę. Cofnęła wniosek o ściganie.
12 stycznia 2010 r. dwa razy trzasnął butelką w twarz. Zaczęło się dochodzenie, ale Anna cofnęła zeznania i sprawę umorzono. 2 maja 2010 r. zgłosiła, że Marek ją dusił i groził śmiercią. Prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania. 12 sierpnia 2010 r. uderzył nożem i Anna miała rany cięte na rękach i koło brwi. Marek groził, że wydłubie jej oczy. Prokurator połączył sprawy ze stycznia i maja i wsadził Marka do aresztu. Wyrok: 16 miesięcy więzienia. Karę odbywał niedługo, bo został warunkowo zwolniony.
17 kwietnia 2014 r. znów kobieta zawiadomiła o groźbach i pobiciu, ale śledczy ponownie odmówili wszczęcia sprawy. 10 lipca 2014 r. Marek zaatakował Annę łomem. Trzy miesiące potem usłyszał kolejny wyrok: półtora roku pozbawienia wolności, zakaz kontaktu i zbliżania się do Anny przez 5 lat na odległość mniejszą niż 50 metrów.
Wolny po wyroku
W dniu ogłoszenia orzeczenia, czyli 17 października 2014 r., Marek wyszedł na wolność. Tydzień przed tym, jak Anna nie odebrała zapomogi w GOSP.
Gdy biegli na sekcji stwierdzili, że kobieta została uduszona kablem, sznurkiem lub linką zebrano dowody na miejscu przestępstwa. Odcisk palca Marka na drzwiach o niczym nie świadczył, bo przecież mężczyzna tam bywał. Na odciętym szczypcami kawałku kabla o długości 1 metra nie było śladów.
Coś więcej można było wydedukować z przepytania Marka podłączonego do wykrywacza kłamstw. Biegły stwierdził, że mężczyzna ukrywa wiadomości na temat śmierci partnerki. Jakie? O tym Marek nie pisnął słowa. Prześledzono jego losy po wyjściu z więzienia.
Następnego dnia był w szpitalu, a trzy dni później pojawił się u Anny w Gosławicach. Następnego dnia we wtorek z domu słychać było odgłosy libacji. Sąsiadki wśród biesiadników rozpoznały Marka, bo donośnie śpiewał.
W środę wszystko wróciło do normy. Z zabudowań Anny dało się słyszeć pretensje i wyzwiska. Gospodyni wpadła do sąsiadki, by wezwać policję, „bo Marek zaczyna od nowa szaleć i głupieje”. Żaliła się, że wyrzuca ją z domu i startuje do bitki. Sąsiadka odmówiła wezwania patrolu, bo i tak Anna wszystko odwoła.
Ostatni dzień życia
W czwartek, w ostatnim dniu swojego życia, Anna wypiła z Markiem nalewkę. Na moment zajrzał jeden znajomy i widział, że para się awanturuje. Gdy wyszedł kłótnia przybrała na sile. Co się dalej zdarzyło wiadomo jedynie ze skąpej relacji Marka.
Opowiadał, że Anna wyrzucała go z domu i miała pretensje, że zepsuł jej telewizor. Błagał, by pozwoliła mu zostać, bo nie ma się gdzie podziać.
Ona szantażowała go wezwaniem policji, bo wiedziała, że ciągle Marka obowiązuje zakaz zbliżania się do niej. Marek był zdenerwowany i wściekły na partnerkę, która krzyczała że „pójdzie siedzieć i będzie miała spokój, że nie chce go widzieć”. Tu relacja Marka gwałtownie się urwała, a on sam zmienił narrację. Twierdził na przesłuchaniu, że po prostu opuścił dom.
- Wk….ny byłem i też się darłem na nią, ale wystraszyłem się policji i wyszedłem - wyjaśniał. Sąsiadki widziały, że zakłada na bramkę zapięcie rowerowe. Nigdy tego nie robił. Jakby zamykał pewien etap życia. Zatrzymano go w dniu odkrycia zwłok.
Nie przyznał się do zabójstwa i znęcania nad Anną przez trzy ostatnie dni przed jej śmiercią. Sprawa była trudna, poszlakowa, gdzie każdy element układanki musi do siebie pasować, by człowieka uznać za winnego.
W tym kontekście istotna była opinia biegłych, którzy napisali, że Marek N. jest impulsywny, ale nie jest skłonny do przemocy wobec innych osób, a jedynie wobec Anny.
Marek N. podał nazwiska czterech innych mężczyzn, jako sprawców zabójstwa, ale Sąd Okręgowy w Tarnowie wykluczył takie wskazanie. W odróżnieniu od oskarżonego nie mieli motywu zbrodni. On bał się gróźb Anny, że wezwie policję w związku ze złamaniem zakazu zbliżania się.
Sąd podwyższa karę
Zdaniem sędziów był winny znęcania się nad Anną D., a potem dokonania jej zabójstwa. Nie planował tej zbrodni, tamtego dnia chciał, jak napisali, „wyładować” na niej negatywne emocje i frustrację, wyrządzić krzywdę i zmusić do zmiany stanowiska co do możliwości pozostania w domu.
Eskalując przemoc przewidywał możliwość pozbawienia życia partnerki i godził się na taki skutek. Jako osoba dorosła i poczytalna miał świadomość, że zadzierzgnięcie pętli na szyi i duszenie ofiary może doprowadzić do jej śmierci, co faktycznie nastąpiło.
Dostał 12 lat więzienia, ale od tego wyroku apelacje złożyli obrońca i oskarżyciel publiczny. Pierwszy domagał się uniewinnienia Marka N., drugi wręcz przeciwnie - podwyższenia wymiaru kary do 25 lat więzienia.
Prokurator argumentował, że oskarżony nie tylko godził się na śmierć Anny D., ale chciał takiego skutku. Przyjęcie takiego zamiaru sprawcy zabójstwa zawsze oznacza wyższą karę za przestępstwo. Jak zauważył prokurator, Marek N. musiał mocno uciskać szyję ofiary co najmniej 4 minuty. To nie była śmierć od pchnięcia nożem, ale zadawanie cierpienia Annie D., której oskarżony patrzył w oczy i widział, jak z niej uchodzi życie. Nie było to zatem tylko wyładowanie negatywnych emocji i środek, by się zgodziła na jego pozostanie w domu.
Sąd Apelacyjny w Krakowie podzielił te zapatrywania na temat zamiaru, jakim kierował się sprawca i podwyższył mu karę do 15 lat więzienia. Uniewinnił tylko Marka N. od zarzutu znęcania się nad partnerką. Ten wyrok jest prawomocny.