Przyjadą czy nie przyjadą? Właściciele obiektów noclegowych i restauracji w Bieszczadach z niepokojem wypatrują turystów
W bieszczadzkiej turystyce „nikt nic nie wie”. Na najazd turystów tego roku się nie zapowiada. Optymiści liczą na przetrwanie, realiści czekają na rozwój wydarzeń, pesymiści powoli godzą się z upadkiem. Jak będzie?
Tu nie ma wielkich zakładów produkcyjnych, gospodarstwa rolne dawno już przeorganizowano na agroturystyczne, jeśli są usługi, to w zdecydowanej większości działające na rzecz ruchu turystycznego, gastronomia nie ta wielkomiejska i całoroczna, jej sytuacja ekonomiczna zależy od tego, czy zjadą letnicy. Budżety bieszczadzkich gmin też w znacznej mierze opierają się na wpływach z turystycznego interesu. Ten region żyje z turystyki i jej załamanie na pewno wpłynie na lokalny rynek pracy, skalę bezrobocia, sytuację materialną bardzo wielu rodzin, stan gminnych budżetów.
Jeszcze w lutym administratorzy i właściciele prawie 700 bieszczadzkich schronisk, pensjonatów i hoteli z nadzieją czekali na ten symboliczny czas otwarcia ruchu turystycznego: długi, majowy weekend zwykle był zapowiedzią, jaki to będzie rok. Marzec i kwiecień zwykle sobie „odpuszczali”, bo dla ruchu turystycznego tutaj to „martwe” miesiące, ale początek maja miał być początkiem najazdu letników. Tymczasem w marcu kraj został sparaliżowany przez epidemię, od 1 kwietnia ośrodkom noclegowym nie wolno było wynajmować lokali. Do odwołania, więc jakiekolwiek planowanie przestało mieć sens.
Czytaj też: Ile kosztują, jaka jest oferta, na co zwracać uwagę. Jak kupić nieruchomość w Bieszczadach
Tourbiznes do tej pory lękał się zmian pogodowych, ale na te można było się przygotować długoterminowymi prognozami. Na nieobliczalną w przebiegu epidemię przygotować się biznesowo nie sposób. Jeśli biznes ruszy, to nie wiadomo kiedy, w jakiej skali, z jakimi kosztami. Na ubiegłoroczne zyski nikt tu w tej branży już nie liczy, pozostaje nadzieja na przetrwanie… do „lepszych czasów”.
Miłe złego (?) początki
Jeszcze z początkiem roku klienci rezerwowali miejsca noclegowe, bo - doświadczeniem lat ubiegłych - w pełni sezonu było na to już za późno. W marcu wyczekiwali zmian sytuacji, w kwietniu zaczęli odwoływać rezerwacje.
- Większość turystów wycofało się umów, zaliczki zostały im zwrócone, tylko niektórzy godzili się na przesunięcie terminu najmu na sierpień i później, ale czy skorzystają? Nikt nie jest w stanie tego zagwarantować - opisuje sytuację Roman Glapiak, prezes Stowarzyszenia Agroturystycznego Galicyjskie Gospodarstwa Gościnne - „Bieszczady“ i właściciel gospodarstwa agroturystycznego.
- W ich miejsce pojawili się nowi, ale nieliczni. Na bieżąco śledzimy sytuację, wprowadzanie i znoszenie kolejnych obostrzeń, staramy się dostosowywać do nowych wytycznych sanitarnych. Wprawdzie władze zachęcają do spędzania wakacji w kraju, w warunkach wiejskich, ale odzew na te apele jest niewielki.
Odrobinę nadziei dawał majowy weekend, tłumy w Solinie i Polańczyku, ale - podkreśla Roman Glapiak - to były trzy dni Soliny, w głębi Bieszczadów turystyka nie odczuła większego zainteresowania.
- Wielu motocyklistów, samochodów na rejestracjach spoza Podkarpacia niewiele - dopowiada. - Ten początek maja to może było tylko zachłyśnięcie się „wolnością” po tygodniach ogólnonarodowej kwarantanny. Teraz to już tak nie wygląda. Ludzie się boją, nie dziwię się, może młodzież, kiedy skończy się rok szkolny i akademicki, zdecyduje się nas odwiedzić, ale to tylko nadzieje, nie biznesplan. Jeśli ktoś już dzwoni zainteresowany rezerwacją, to pyta: co to za obiekt, jak zabezpieczony przed ryzykiem, ilu będzie ludzi w najbliższym otoczeniu, czy będzie konieczność kontaktowania się z innymi turystami.
Bezpieczeństwo po nowemu
Agroturystyka bieszczadzka przygotowuje się i czeka, choć nie wiadomo, czy się doczeka. Przygotowuje się według coraz to nowych wytycznych sanitarnych, które dla nie oznaczają wzrost kosztów, mniej wpływów i rewolucję organizacyjną.
Mniej wpływów: Roman Glapiak ma w swoim ośrodku 24 miejsca noclegowe, według ministerialnych obostrzeń będzie mógł przyjąć tylko połowę tej liczby gości, czyli - połowę wpływów mniej. A rzeczywistość wymyka się takim statystykom: - Na piętrze budynku, gdzie mam cztery pokoje, będę mógł przyjąć tylko jedną rodzinę, co będzie miało oczywisty wpływ na zyski - tłumaczy. - Większym zainteresowaniem cieszą się domki kempingowe, które dają złudzenie izolacji, ale spełniają warunki zalecanego dystansu społecznego. Jedno wejście, brak pomieszczeń wspólnych, w agroturystyce to trudne do spełnienia.
Większe koszty: gospodarz ma zapewnić gościom środki ochronne: płyny dezynfekcyjne dla gości, maseczki, środki do dezynfekcji pomieszczeń, być może jednorazowego użytku naczynia stołowe i sztućce, jeśli gospodarstwo ma ambicję prowadzić garkuchnię. W Solinie i Polańczyku nie musi, tu teren usiany jest restauracjami, pizzeriami i barami, ale głębiej w Bieszczadach to już konieczność.
- Najbliższy lokal gastronomiczny jest w odległości 10 kilometrów od gospodarstwa, nie mogę powiedzieć klientowi, że nie mamy gastronomii, że musi trzy razy dziennie z rodziną stołować się całe kilometry dalej
- tłumaczy Glapiak.
- Na pewno bym go nie zachęcił do przyjazdu. A prowadzenie gastronomii po nowemu to dodatkowe koszty.
Zwraca uwagę na coś jeszcze: wiele bieszczadzkich gospodarstw agroturystycznych nie jest przedsiębiorstwami, nie mogą odliczać księgowo kosztów płynów, maseczek, środków dezynfekcyjnych, muszą na nie wyłożyć z własnej kieszeni.
- Mogą to zrekompensować podniesieniem cen, ale turysta może tego nie zaakceptować - wyjaśnia Glapiak. - Nie mogą w swoim gospodarstwie sprzedawać maseczek, skoro nie prowadzą stricte działalności gospodarczej, musieliby gości odsyłać gdzieś do aptek. Też nie zachęcająca dla gości perspektywa.
Dodaje, że mniejsze gospodarstwa mogą sobie nie poradzić z kosztami przy zminimalizowanych wpływach. Większe ośrodki będą miały większe wpływy, ale większe zatrudniają pracowników, więc mają większe koszty.
Rewolucja organizacyjna: odkażanie stolików po każdym posiłku każdego gościa, po ich wyprowadzce - odkażanie każdego pomieszczenia, metalowych części ośrodka. Chcą goście grilla? Już nie takie proste.
- Zgodnie z obostrzeniami sanitarnymi dostęp do grilla mógłbym mieć tylko ja, albo mogliby się do niego zbliżać tylko goście jednej rodziny - tłumaczy zawiłości. - Jak przyjmę cztery rodziny, to muszę mieć dla nich cztery grille.
Czytaj też: Koronawirus na Podkarpaciu. Mocne tąpnięcie całej gospodarki, oparło się jedynie budownictwo
Tymczasem bieszczadzka agroturystyka oblepiła się zafoliowanymi kartami, planszami i tablicami z informacjami o przeciwepidemicznym bhp. Jak siadać przy stolikach, jakie zachować odległości, co wolno, a czego nie. Trudno o komfort wakacyjnego wypoczynku w rygorach zakładu karnego. I to gości też nie zachęca. A w gospodarzach agroturystycznych nie wzbudza większego optymizmu biznesowego.
- Nikt jeszcze nie mówi o rezygnacji z tego biznesu, wciąż są nadzieje, że latem to odżyje, może choć wczesną jesienią - mówi Glapiak. - Dla większości to jedyne źródło utrzymania, jeśli nie to, to co innego? W małych gospodarstwach, które zwykle przyjmują po kilku gości jednocześnie, to może być naprawdę trudny rok. Jeśli nasza branża będzie miała połowę ubiegłorocznego obłożenia, to będzie można mówić o sukcesie. Najgorsza jest jednak niepewność: nie wiemy, jak będzie za tydzień, nie mówiąc już o perspektywie miesiąca. Nie wiemy, czy ludzie przełamią swój lęk przed zagrożeniami i zdecydują się przyjechać. W zasadzie niczego nie wiemy, sam jestem ciekaw, jak będzie.
Mówi, że turystyce w Solinie, Wetlinie, Cisnej będzie łatwiej, bo to „miejsca firmowe Bieszczadów”. Ale to nie całe Bieszczady.
„Masówka” też pełna obaw
- Do końca czerwca ponad 90 procent rezerwacji zostało wycofanych - komunikuje Józef Szymbara, prezes spółki Bieszczadzkie Schroniska i Hotele PTTK. - Zapewne w związku z odwołaniem imprez masowych. Co się udało przesunąć na wrzesień i październik, to się udało, na czerwiec i lipiec listę rezerwacji w schroniskach mamy otwartą.
Kłopot jeszcze taki, że w razie zainteresowania turystów bieszczadzkie schroniska, jak to schroniska, mają pokoje zbiorowe. Jak przyjedzie trzyosobowa rodzina, to zajmie kilkunastoosobowy pokój, „obcych” dokwaterować im nie wolno, bo reżim sanitarny. Czyli: reedukacja zysków przez redukcję turystów. Przez lata schroniska żyły z obozów i letnich kolonii dla dzieci i młodzieży, tego roku nie zanosi się ani na jedno, ani na drugie.
- Organizacja takiej kolonii, zebranie chętnych, to operacja na kilkanaście tygodni, gdyby na czerwiec lub lipiec byli jacyś chętni, to pewnie już teraz rezerwowaliby miejsca - tłumaczy Szymbara.
- Według zapowiedzi możliwa będzie organizacja kolonii do 50 uczestników, ale boję się, że obawa o dzieci powstrzyma rodziców przed posyłaniem ich na taki wypoczynek.
Może więc turystyka indywidualna, rodzinna, nie zbiorowa? Józef Szymbara ma nadzieję, że kiedy nastaną wakacje, rodzice gdzieś jednak z dziećmi zechcą pojechać na wypoczynek. Czemu nie w Bieszczady?
- Na razie wszyscy się cieszymy, że w ogóle jakiś ruch turystyczny się zaczął, pojawili się turyści, ale tymczasem więcej jest rezygnacji niż rezerwacji. I jeszcze ta niejasna przyszłość. „Odmrażanie” ogłaszane z dnia na dzień, luzowanie reżimu podobnie, wprowadzenie obostrzeń dla ruchu turystycznego też na ostatnią chwilę, a branża potrzebuje trochę czasu, żeby się do nowego przygotować. Naprawdę: ten rok stoi pod wielkim znakiem zapytanie. Będziemy mieć szczęście, jeśli uda się zrealizować 30 procent ubiegłorocznego obłożenie miejsc noclegowych - podsumowuje Józef Szymbara.
Są jeszcze nadzieje
Polska Organizacja Turystyczna sugeruje, że w tym roku Polacy raczej zrezygnują z wojaży zagranicznych, a postawią na turystykę krajową. Może Bieszczady na tym zyskają, a może nie. Pewne nadzieje budzi tzw. bon turystyczny - 1000 zł w karcie pre paid na krajowe usługi turystyczne. Ale tylko dla etatowych pracowników, nie zarabiających więcej niż średnia krajowa. To wciąż jednak tylko pomysł rządowy, nie fakt. Gdyby nawet stał się faktem, to nie każdy ośrodek turystyczny na tym skorzysta.
- Tylko część agroturystyki działa na zasadzie przedsiębiorstwa, a tylko takie będą mogły rozliczać bon turystyczny - zwraca uwagę prezes Glapiak. - Wśród nich niewiele ma kasę fiskalną, a to też warunek rozliczenia bonu. Polska Federacja Turystyki Wiejskiej pytała pomysłodawców, jak to rozwiązać. Odpowiedzi na razie nie ma.
Tymczasem PTTK gospodarzom swoich schronisk przyznało ulgi w czynszach dzierżawnych, by mogły finansowo przetrzymać okres. Z nadzieją na to, że władze gmin potraktują PTTK w taki sam sposób i również umorzą okresowo lub choćby obniżą przedsiębiorstwu podatki od nieruchomości i opłaty za wieczyste użytkowanie.
- Niestety otrzymaliśmy negatywne odpowiedzi z urzędów gmin - przyznaje prezes Szymbara. - A idzie o niebagatelną kwotę miliona złotych rocznie.
Józef Szymbara nie traci nadziei: bieszczadzki sezon turystyczny trwa do listopada, jeśli przez najbliższe cztery miesiące uda się ściągnąć pod połoniny choćby połowę liczby ubiegłorocznych gości, sezon nie będzie do końca tracony. Pojawiają się już rezerwacje - na późne letnie tygodnie. Na razie właściciele bieszczadzkich ośrodków turystycznych (turyści zapewne też) pilnie śledzą sytuację: na ile władze „poluzują” rygory sanitarne, czy nie prowadzą nowych, a przede wszystkim, czy wirus odpuści. Bo jeśli znów zaatakuje, turystyka może runąć.
- Tu nic nie da się przewidzieć, ani niczego zaplanować - podsumowuje prezes Szymbara.