Pudzianowski kontra Popek. Mówią, że to ma być walka dobra ze złem...
Rozmawiamy z Andrzejem Janiszem, dziennikarzem Polskiego Radia i komentatorem gal mieszanych sztuk walki, przed zaplanowanym na 3 grudnia widowiskiem KSW 37 w Tauron Arenie Kraków. Zmierzą się ze sobą Popek oraz Mariusz Pudzianowski.
Podoba się Panu najbardziej medialne starcie na gali w Krakowie, nazywane walką freaków czyli dziwolągów - Mariusza Pudzianowskiego z raperem Popkiem?
To nie jest pojedynek freaków. Mariusz Pudzianowski jest zawodnikiem MMA, natomiast Popek nie jest Marcinem Najmanem. Oczywiście jest znany z zupełnie czegoś innego, ale ma na koncie trzy pojedynki w mieszanych sztukach walki. Nie powiem, że Popek jest pełnoprawnym zawodnikiem MMA, ale przecież już walczył w klatce.
Jaka jest idea tej walki w ramach gali, nazwanej „Cyrk Bólu” („Circus of Pain”)?
Wydaje mi się, że wyciągnięto wnioski, iż pojedynki czysto sportowe, na najwyższym poziomie, niekoniecznie zapełniają hale. Starcie Pudziana z Popkiem jest pewnego rodzaju kolorytem, bo to nie jest wielki pojedynek z punktu widzenia sportowego. Ale nie nazywajmy go walką freaków.
To jak odczytać wypowiedź Macieja Kawulskiego, współwłaściciela KSW, który powiedział: „chcieliście cyrku, to go macie”?
Maciek Kawulski zwykł mawiać, że ci, którzy organizują tylko i wyłącznie sportowe pojedynki, sprzedają tysiąc biletów. Pamiętajmy, że KSW to prywatne przedsięwzięcie, w związku z czym głównym zadaniem właścicieli jest zarabianie pieniędzy. Drugą powinnością jest dawanie rozrywki ludziom, którzy chcą ją oglądać. A jak widać, kibice chcą zobaczyć pojedynek Pudzianowski kontra Popek.
Za chwilę może okazać się, że jeden tego typu pojedynek przestanie być wystarczającym magnesem. I co wtedy? Proporcje walk diametralnie się odwrócą?
Nie dostrzegam takiego zagrożenia. Zresztą nie tylko nasza federacja tak robi. Największą oglądalność w telewizyjnej historii Bellatora (amerykańska organizacja MMA - red.) wygenerowała walka z udziałem Kimbo Slice’a, któremu sławę przyniosły uliczne walki. To był autentyczny „freak fight”, bo panowie byli starzy i schorowani, ale zogniskowali rekordową publikę. Natomiast rozumiem, o co Panu chodzi i też podzielam te obawy.
To znaczy?
Mnie też się wydawało, że czysto sportowe MMA przyciągnie wielu ludzi. W praktyce okazało się, że nie, jeśli chce się zapełniać wielkie hale. Oczywiście można iść pod prąd, ale żadna telewizja nie będzie chciała tego pokazać.
I dotrzeć do młodego pokolenia kibiców, które dorosło przez siedem lat, gdy ta formuła jeszcze nie była do niego adresowana. W tej chwili rozpoznawalna dla nich postać, jak Popek, ma być magnesem.
Bardzo duże zainteresowanie MMA w Polsce wygenerował Pudzianowski. Od 2009 roku kibice Mariusza razem z nim dojrzewali i w większości są już trochę starszymi osobami. W Popku jest potencjał na zwrócenie uwagi wśród nastoletnich kibiców, którzy do tej pory z MMA nie mieli kontaktu. Takie urozmaicenie formuły jest odpowiedzią na zapotrzebowanie.
Będzie Pan emocjonował się tym pojedynkiem, czy spodziewa się Pan udawanych emocji z pogranicza wrestlingu?
Różnica między wrestlingiem, a nawet MMA, jest zasadnicza. Amerykańskie zapasy są udawane, a walka w klatce jest prawdziwa. W starciu Pudziana z Popkiem nie spodziewam się wybitnego poziomu technicznego, ale proszę zwrócić uwagę, że takie walki z reguły odbywają się w najwyższej kategorii wagowej.
Z czego to wynika?
Poziom wagi ciężkiej na świecie nie jest najwyższy, ale ciągle mówi się, że jest to królewska kategoria. Wszak mówimy o ludziach, którzy w większości mają gabaryty nieosiągalne dla przeciętnego człowieka. To jakiś rodzaj atawizmu, bo pewnie każdy z nas chciałby być tak wielki, silny i mocny. Walki w tej kategorii często kończą się przed czasem, bo jeden cios może o wszystkim zadecydować. Tam nikt nie przychodzi patrzeć na wysublimowaną technikę, tylko na bijatykę. Myślę, że ludzie na to czekają, tak w boksie, jak i w MMA. Nie przez przypadek bracia Kliczkowie nie byli ulubieńcami publiczności, za to emocje rozgrzewał nieobliczalny Mike Tyson. W związku z tym pojedynki o nie najwyższej wartości sportowej są organizowane głównie w wadze ciężkiej, a emocje potęguje zestawienie dobrego ze złym.
W Krakowie uosobieniem dobra będzie Pudzianowski?
Tak mi się wydaje. Ale też ktoś musi być tym złym, żeby wypełniać drugą rolę.
Jaka jest geneza wielkich animozji między środowiskiem MMA a bokserskim w Polsce?
To wynika z prostej przyczyny. Kiedyś na ringu zawodowym królem był boks, a teraz MMA zabrało mu koronę. Podpisuję się pod słynnym stwierdzeniem sędziego MMA Johna McCarthy’ego, który powiedział: boks był sportem naszych ojców, naszym jest kick-boxing, a naszych synów jest MMA. Coś w tym jest, bo jeśli weźmie się pod uwagę badania transmisji telewizyjnych, to okazuje się, że boks jeszcze ciągle oglądają ci, którzy pamiętają walki Kuleja, Grudnia i Alego, a najmłodsi emocjonują się MMA.
Przedstawiciele innych sportów walki są zazdrośni o MMA?
Tak, i to bardzo. A dlaczego? Bo zabierają im pieniądze. I to nie tę wielką kasę z zawodowstwa, tylko tę u podstaw, ze szkółek. Zakaz organizowania gal MMA we Francji wynika z bardzo silnego lobby judo, które widzi, że MMA jest potężnym zagrożeniem. Coraz mniej ludzi przychodzi do szkółek boksu, karate, zapasów, judo, a coraz więcej chce trenować MMA. I ten dół piramidy jest dla nich ogromnym zagrożeniem.
A na szczycie mamy taką oto sytuację, że Polsat podjął decyzję o odwołaniu zaplanowanej na 5 listopada gali bokserskiej w Krakowie. Widocznie KSW generuje większe zyski niż imprezy pięściarskie, więc uznano za nieopłacalne organizowanie obu imprez w niedługim odstępie czasu. I boks przegrał.
Nie wiem, jakimi przesłankami kierował się Marian Kmita, szef sportu w Polsacie, ale spójrzmy na sprawę następująco. Najlepszym polskim pięściarzem jest Krzysztof Głowacki, do niedawna mistrz świata, którego ludzie nie bardzo chcą oglądać, bo go nie znają. Zapowiadany powrót na ring Tomasza Adamka generuje dużo większe zainteresowanie. Z czegoś to wynika, że ludzie woleli oglądać wielki hit, czyli walkę dwóch emerytów, Gołoty z Saletą, od pojedynków całkowicie sportowych. Wydaje mi się, że gdyby Paweł Nastula zdecydował się na stoczenie walki w judo, to na ten pojedynek przyszłoby więcej ludzi niż na wszystkie turnieje judo w ciągu roku.
Podoba się Panu brutalność MMA?
To brutalność wizualna, bo bardziej brutalnym sportem jest boks. Jeżeli w zawodowym pojedynku pięściarskim zawodnik przyjmuje 300 ciosów na głowę, a mózg bez przerwy obija się o czaszkę, niesie to ze sobą duże niebezpieczeństwo. Zawodnik MMA dostanie cztery ciosy, otrzyma jedno kopnięcie, albo zostanie „uduszony” i pójdzie spać. Natomiast zgadzam się, że estetyka w MMA wygląda brutalniej.