Puk, puk! Kto tam? Zaproszenie do cudzego życia
Cała Polska śledzi stan zdrowia Tomasza Golloba, a pożycie osobiste małżeństwa Piaseckich w kilka godzin stało się publicznym piekłem. Czy te dwie sprawy przybrały wymiar ofiary, by wpędzić nas do zagrody współczucia?
Po wypadku znanego żużlowca Tomasza Golloba lekarze każdego dnia chętnie udzielali informacji o stanie jego zdrowia. Ujawniali szczegóły obrażeń, operacji, rokowań. W tym czasie żużlowiec był w śpiączce. Po tygodniu oprzytomniała jego rodzina. Miała dość zainteresowania medialnego, bo czy jeśli w szpitalu leży zwykły człowiek, ktoś obcy, postronny dowie się o nim cokolwiek? Nie.
Tomasz Gollob nie mógł zareagować na nadmierne zainteresowanie medialne posunięte znacznie dalej niż wiedza o jego braku czucia w nogach. Inaczej sprawa wygląda w przypadku małżeństwa Karoliny i Rafała Piaseckich. Żona radnego, po latach gehenny, zdecydowała się upublicznić w internecie nagrania, na których słychać, jak mąż znęca się nad nią. Za nagraniem przyszły zaproszenia do popularnych telewizji i wywiady prasowe. Pani Karolina stała się jedną z najbardziej znanych kobiet w Polsce - ofiarą przemocy domowej, która mimo wykształcenia i niezaprzeczalnej urody, pozwoliła mężowi, na co dzień osobie publicznej, latami robić z siebie zero. Czy swoim desperackim krokiem, jakim było wrzucenie do sieci nagrania z małżeńskiego piekła, zaprosiła media do domu?
A może lepiej się poczuję?
Psycholog, dr Marek Osmański uważa, że upublicznianie informacji o stanie zdrowia znanego żużlowca oraz kłopotach rodzinnych radnego to współtworzenie przez media i nas samych jako odbiorców zjawiska „celebrytyzmu”, czyli naszego zainteresowania życiem „gwiazd”, osób powszechnie znanych.
- Wydaje się, że media wykorzystują oraz jednocześnie kreują to zjawisko - zauważa. - Wynika ono z tego, że jesteśmy istotami społecznymi, czyli siłą rzeczy interesujemy się losem bliźnich oraz ulegamy różnorakim wpływom społecznym, ale raczej z pobudek egoistycznych. Poprzez identyfikację z osobami znaczącymi i powszechnie znanymi budujemy swoje własne poczucie wartości („jestem blisko kogoś, kto coś osiągnął”) oraz przynależności do wspólnoty („interesuję się jego losem jak wszyscy, a więc do nich przynależę”). Dodatkowo informacje na temat niepowodzeń znanych osób wydają się szczególnie „atrakcyjne”: dają możliwość lepszego samopoczucia zarówno poprzez „troskę” (o zdrowie żużlowca, dobro prześladowanej żony), a także swoistą „schadenfreude”: nawet mistrzowi przydarza się wypadek, a radny przeklina i stosuje przemoc, a więc skoro oni nie są tak doskonali, to ja nie jestem gorszy, a nawet lepszy.
Psycholog uważa więc, że w takich sytuacjach media pozwalają nam się lepiej poczuć. Stają się też swoistą sceną dla zaistnienia natychmiastowego społecznego sądu, zaspakajając naszą potrzebę szybkiego określenia i potwierdzenia naszego własnego poczucia „dobra i zła”. - Zapewne tym między innymi kierowała się żona radnego, upubliczniając informacje o intymnych sprawach - podejrzewa dr Osmański.
Prof. Wiesław Wacławczyk z Zakładu Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UMK przypomina, że Polska jest państwem Unii Europejskiej, należącym przy tym do Rady Europy, co oznacza obowiązek szacunku do wolności słowa i prawa do informacji. - Tyle że tych dwóch wartości nie należy demonizować - mówi prof. Wacławczyk. - Prawo do wolności słowa to nie prawo do mówienia czegokolwiek, gdziekolwiek, kiedykolwiek i jakkolwiek. Oczywiście, internet pozwala nam zachowywać się w sposób wskazujący, że możemy sobie pozwolić na wszystko. Ale czy rzeczywiście należy przez dwadzieścia cztery godziny na dobę publikować wszelkie dostępne informacje dotyczące stanu zdrowia wybitnego sportowca po ciężkim wypadku? Nie, bo wolność słowa wchodzi wtedy w konflikt z prawem do życia prywatnego. Trzeba uszanować uczucia rodziny sportowca, to ważniejsze niż zaspokajać oczekiwania ciekawskich.
Prof. Wacławczykowi trudno ocenić zachowanie kobiety publikującej w internecie materiał mający dowodzić znęcania się męża nad nią. - Męża będącego osobą publiczną, a więc z natury rzeczy wystawioną na krytykę ogółu - dodaje. - W tej sprawie oczywiste jest dla mnie tylko jedno: że mężczyzna nie powinien bić kobiety.
Nic nie widzę, więc tego nie ma Prof. Lech Witkowski, filozof, pedagog i kulturoznawca z Akademii Pomorskiej w Słupsku i KPSW w Bydgoszczy jest zdania, że prawo do prywatności to jedno, a odpowiedzialność i wiarygodność w świecie publicznym to drugie. Przypadki Tomasza Golloba i Rafała Piaseckiego, należą do zupełnie odmiennych zjawisk i nie wolno ich nie odróżniać.
- Upublicznienie haniebnych zachowań kogoś, kto chce uchodzić za nieskazitelnego i czerpać z tego fałszerstwa zysk społeczny (np. pozycji i prestiżu), a jednocześnie bezkarności, nie może być traktowane jako etycznie nie do przyjęcia, jeśli to zarazem walka ofiary z agresorem depczącym najbardziej elementarne normy życia społecznego i którego eliminacja leży w żywotny interesie społecznym - mówi prof. Witkowski dodając, że od dawna nagłaśniane są słusznie i potępiane jako przejawy znieczulicy postawy obojętności, gdy świadkowie udają, że nie słyszeli czy nie widzieli scen i sytuacji agresji, przemocy, upokorzenia, zwłaszcza wobec dzieci, kobiet i starców. Choć każda postać takich zachowań jest naganna.
- Ukrywanie takich zjawisk (zwłaszcza przemocy w rodzinach) jest jednym z najbardziej bolesnych i o ogromnej szkodliwości społecznej zjawisk patologii życia i jego eliminacja jest etycznie kluczowa dla jakości cywilizacyjnej naszej kultury współżycia - przekonuje prof. Witkowski.
Przysłowiowe „cztery ściany”, w opinii profesora, w których ofiarą długotrwałej czy incydentalnej przemocy jest ktokolwiek z rodziny, nie są już traktowane jako podstawa do zasady „wolność Tomku w swoim domku”. Etos społeczny ważny dla demokracji obejmuje niezgodę na obojętność, na przemilczanie czy ukrywanie zachowań niszczących człowieka, bo sprzeczna z nim tradycyjna postawa staje się przyzwoleniem, a nawet biernym współuczestnictwem w przestępstwie. Tu mentalność ludzka zwłaszcza w małych środowiskach i na marginesach społecznych zmienia się bardzo powoli.
Prof. Witkowski nie ma wątpliwości, że nagannym zjawiskiem jest tzw. podwójna wiktymizacja ofiary, tzn. obciążanie jej odpowiedzialnością za fakt upubliczniania przemocy (np. w przypadku ofiar gwałtu, czy lobbingu w miejscu pracy). Dlatego też tak wiele ofiar przemocy woli milczeć, tuszować, robić dobrą minę do złej gry, a nawet pod presją przemocy bierze na siebie poczucie winy i samooskarżenia, gdy nie spotyka należytej pomocy specjalistycznej, prawnej, medycznej i psychologicznej.
- Obnażenie haniebnych zachowań byłego radnego nie może oburzać, czy w skrajnym przypadku bardziej oburzać kogoś niż same obnażone zachowania - przekonuje prof. Witkowski. - Ofiara musi mieć pierwszeństwo w ochronie przed draństwem, nikczemnością, podłością i wszelką patologią, której eliminacja i napiętnowanie leży w żywotnym interesie społecznym. Komentarz, że to „zaprasza media” do zainteresowania bywa łagodniejszą formą oskarżenia, że to prowadzi do „publicznego prania swoich brudów” – jednak są to przejawy ciągle pokutującej postawy atomizującej społeczeństwo i tolerującej patologię w życiu codziennym.
Natrętna dociekliwość
Czy informacje o zdrowiu ludzkim i o prowadzonych procedurach oraz stanie zagrożenia życia słusznie należą do strzeżonych? Tak, uważa, prof. Witkowski, bo bywają łupem rozmaitych interesów i handlu, ale wymaga odróżnienia przypadek naruszania tajemnicy medycznej szkodzącego jednostce od działań wyzwalania empatii, wzmacniania życzliwości, służenia w walce z depresją, rozpaczą, beznadzieją, poprzez wskazanie na odzew społeczny i aurę serdecznego wsparcia.
- Los osób publicznych już nieuchronnie będzie prześwietlany i udostępniany medialnie, tym bardziej, gdy będzie to tworzyło poczucie wspólnoty. Nie ma tu chodzić o epatowanie krzywdą czy cierpieniem, ale o troskę, wsparcie, życzliwość i solidarność - zakłada prof. Witkowski.
Prof.Ryszard Wiśniewski, etyk z UMK zauważa również, że są tacy, którzy sprzedają swoją prywatność otoczeniu i mediom, żyją na widoku, nawet manipulują nim, podsycają ciekawość, byleby przyciągać uwagę otoczenia.
- To życie celebrytów szacowane czasem w wartościach pieniężnych reklamy, jaką ich popularność może unieść na rynku. Z tego żyją oni i media plotkarskie - mówi. - Z moralnego punktu widzenia to mało ciekawy świat, w którym ludzkie prywatne życie staje się towarem. W tej perspektywie kontrowersyjne jest też zachowanie wydawców i dziennikarzy, którzy chcą zaspokoić ciekawość, czasem płynącą z zatroskania, a czasem ze zwyczajnej wścibskiej, natrętnej dociekliwości. Tłumaczenie, że czytelnicy, słuchacze, widzowie chcą być dokładnie poinformowani, nie uzasadnia dziennikarskich praktyk obnażania cudzej prywatności. Są media, które wyspecjalizowały się w grzebaniu w ludzkiej prywatności, nie szanując powagi choroby czy głębi osobistych nieszczęść w imię wolności słowa. Tymczasem wolność słowa, wolność mediów, też musi mieć jakieś granice. Reguluje je przyzwoitość, etyka i prawo, a nie natrętna ciekawość.
Pisarz Marcel Woźniak podsumowuje rzecz krótko: - Życie stało się zewnętrzne, a uczucia performatywne. Pozorna wspólnotowość, ulotna równie szybko, co brzydki bąk.