Pułk kaszubski bez mitów
Szacunek dla żołnierzy 66 Kaszubskiego Pułku Piechoty wymaga, aby ich historię opowiadać bez niepotrzebnych upiększeń i poprawek - uważa historyk Tomasz Szymański
28 kwietnia na łamach „Dziennika Bałtyckiego” ukazała się rozmowa red. Marka Adamkowicza z Marianem Hirszem, autorem książki „Nieustraszeni. 66. Kaszubski Pułk Piechoty im. Marszałka Józefa Piłsudskiego 1919-1939”. Tekst spotkał się z dużym zainteresowaniem Czytelników, wywołał też polemikę ze strony historyka Tomasza Szymańskiego, którą prezentujemy poniżej.
Jestem archiwistą, absolwentem historii Uniwersytetu Gdańskiego. Tematem mojej pracy magisterskiej, której promotorem był znamienity historyk śp. Profesor Roman Wapiński, były dzieje 66 Kaszubskiego Pułku Piechoty imienia Marszałka Józefa Piłsudskiego. Posiadam zatem dość znaczną wiedzę o tej jednostce II Rzeczypospolitej. Panu Marianowi Hirszowi należy się szacunek za kultywowanie pamięci o pułku, ale absolutnie niedopuszczalne jest poprawianie i upiększanie historii, które ma miejsce w jego publikacjach.
Pułk złożony nie tylko z Kaszubów
Pierwszą sprawą jest to, iż 66 pułk nigdy nie był jakimś kaszubskim specnazem. Nadto, od samego początku, nie składał się z samych Kaszubów. Dość powiedzieć , że 15 sierpnia 1920 r., tuż przed decydująca o losach wojny z bolszewikami ofensywą, 66 pułk piechoty wzmocniony ochotnikami z Suwałk, tzw. Legią Wrzesińska, sformowaną w Wielkopolsce, miał w swoich szeregach 20 oficerów oraz 1648 podoficerów i szeregowców. Wspomniane posiłki liczyły łącznie ok. 1070 żołnierzy, bardzo optymistycznie więc szacując w szeregach jednostki mogło być 500-600 Kaszubów. Nadto nie tworzyli oni jednolitego batalionu, ale służyli we wszystkich pododdziałach pułku. Nader ryzykowne jest również twierdzenie, iż wszyscy żołnierze byli kawalerami. Ustalenie takiego faktu wymagałoby wręcz tytanicznej pracy, tym trudniejszej, że np. nie zachowały się wszystkie księgi parafialne potrzebne do tego rodzaju kwerendy.
Przytoczone powyżej liczby jasno ukazują faktyczny stan etniczny pułku. Podobnie sprawa wyglądała w czasie służby pokojowej, kiedy dysproporcje powiększyły się jeszcze bardziej, gdyż Kaszubi byli reprezentowani praktycznie tylko przez część kadry podoficerskiej. Po przejściu armii w stan pokojowy początkowo wprawdzie obowiązywał terytorialny system uzupełnień, jednak kierując się potrzebą kształtowania świadomości narodowej oraz integracji kraju, zmieniono zasady poboru i 66 pułk piechoty zaczął przyjmować głównie rekrutów z Kresów Wschodnich.
Nowy system spowodował w jednostce rozliczne problemy organizacyjne oraz wychowawcze. Warto przytoczyć odnotowane w pułkowej kronice słowa Oresta Białousa, jednego z oficerów sześćdziesiątego szóstego, o wcielonych do jego kompanii Ukraińcach: „Tu los mnie i moją kadrę ciężko doświadczył, był to element trudny i oporny, skłonny do dezercji, choć wypadek zdarzył się tylko jeden”.
Dobitnie o różnorodności etnicznej pułku świadczą także wzmianki, iż w koszarach wywieszano nawet kalendarze mahometańskie.
Przypomnieć należy, że 66 pułk nigdy nie był jedyną jednostką, w której służyli Kaszubi. Źródła wskazują, że już podczas formowania późniejszej 16 Dywizji Pomorskiej sporo kaszubskich ochotników pozostało na przykład w szeregach grudziądzkiego 64 pp.
Osobną sprawą jest, że nie znamy de facto dokładnej treści przemówienia ówczesnego plutonowego Jana Hirsza, który ten wygłosił do Józefa Piłsudskiego w czasie spotkania marszałka z delegacją Pomorzan. Nawet nie jest do końca pewne, że mowa ta była po kaszubsku. W źródłach jest jedynie wzmianka, iż plutonowy w „krótkich żołnierskich słowach” zapewnił Piłsudskiego o wierności Kaszubów Polsce.
Kiedy mówimy Sześć- dziesiąty Szósty, powinniśmy przede wszystkim pamiętać, że był on integralną częścią sił zbrojnych II Rzeczypospolitej. Obowiązywały w nim polskie regulaminy wojskowe oraz polska komenda. Pan Marian Hirsz sugeruje natomiast, iż rozkazy w pułku wydawano po polsku, kaszubsku i niemiecku. Zapytać się więc należy, jakim cudem można było wydawać w ogniu bitwy komendy w trzech językach?
Jednym z wyróżników przedwojennego wojska były odznaki pamiątkowe. Sześć- dziesiąty Szósty posiadał jeden z najbardziej oryginalnych emblematów pułkowych. Okoliczności powstania odznaki w pułkowej kronice wspominał wymieniony już Orest Białous: „Zostałem obciążony jej wykonaniem. Chciałem, żeby nie była banalna. Rysunek przedstawiłem dowódcy pułku, płk. Cz. Jarnuszkiewiczowi. Na zebraniu oficerskim odznaka ta została zaaprobowana i zatwierdzona. Odznakę o rozmiarach 41x41 mm tworzyły pułkowe szóstki tworzące krzyż, między nie wpleciono inicjały JP (Józef Piłsudski). Brzuszki cyfr tworzyły ośmiobok, na którego obrzeżu umieszczono fragment kaszubskiego hymnu - »Nigde do zgube nie przyńdą Kaszube«, a w środku czarnego gryfa na żółtym tle”.
Jak widać już po nazwisku, Orest Białous był „rodowitym” Kaszubą...
U źródeł wrześniowej katastrofy
Dramatyczne walki 66 pułku w wojnie 1939 r. nie można rozpatrywać jedynie w kontekście oczywistej przewagi materiałowej i liczebnej Niemców. Koniecznie należy przypomnieć, że polskie plany wojny z Niemcami zakładały neutralność Czechosłowacji. Podjęta przez naczelne władze Rzeczypospolitej decyzja o udziale, wraz Hitlerem, w rozbiorze tego państwa była katastrofalnym błędem, który całkowicie zmienił sytuację strategiczną. Opanowanie Czech przez Niemców sprawiło, iż polskie lewe skrzydło operacyjne zostało całkowicie odsłonięte. Radykalne zmiany strategiczne sprawiły, że gwałtownie trzeba było opracować nowe plany wojenne. Bojowe losy 66 pp w 1939 r. są tutaj typowym przykładem, jasno powiedziawszy, chaosu, jaki zapanował w polskich sztabach - wystarczy tylko przypomnieć przygotowania pułku do wojny i pierwsze dni Września.
Jednym z ważnych rejonów operacyjnych w tym czasie był rejon Grudziądza, gdzie nieopodal przebiegała granica z Prusami Wschodnimi. Dowództwo polskie zdawało sobie doskonale sprawę z wręcz strategicznej konieczności zorganizowania tutaj mocnej obrony, ponieważ w przypadku jej złamania Niemcy mieli otwartą drogę na Warszawę. Waga problemu nie przełożyła się jednak na konkretne działania i powołano jedynie improwizowaną Grupę Operacyjną „Wschód”. Trzon sił stanowiła 4 i 16 DP. Szesnasta Pomorska Dywizja Piechoty składała się z trzech pułków: 64 Grudziądzkiego, 65 Starogar- dzkiego, 66 Kaszubskiego oraz artylerii ciężkiej, lekkiej i jednostek pomocniczych.
Dowództwo zgrupowania powierzono generałowi brygady Mikołajowi Bołtuciowi. Podstawową bolączką Grupy Operacyjnej było, iż praktycznie nie miała aparatu sztabowego. Nadto generał Bołtuć nie miał żadnego doświadczenia w dowodzeniu tak dużym związkiem operacyjnym. Ponadto przekazy źródłowe wskazują, iż plany obrony zmieniano prawdopodobnie aż do 31 sierpnia 1939 r.
Znamienne są zachowane, ale niedatowane rozkazy bojowe 66 pułku, w których pojawia się wzmianka o współdziałaniu z 18 Pułkiem Ułanów Pomorskich, który jednak w końcu walczył w obronie Chojnic i wsławił się straceńczą szarżą pod Krojantami. Dodać jeszcze należy, iż 66 pułkowi nad rzeką Osą powierzono do obrony odcinek, który - według wcześniejszych polskich studiów - miał być broniony przez całą dywizję. Mało tego, do chwili wybuchu wojny nie rozwiązano problemu licznej wtedy koło Grudziądza mniejszości niemieckiej, która w znacznej mierze rozpoznała polski system obrony i nawet podejmowała się aktów sabotażu.
Wojny 1939 r. nie można także rozpatrywać jedynie w kontekście , iż żołnierz polski dzielnym był i zgniotły nas tylko niemieckie czołgi.
Owszem, wszelkie przesłanki wskazują, iż morale większości żołnierzy oraz oficerów było wysokie i walczyli dzielnie. Problemem jest, że - jak wykazują źródła - duża część najwyższych dowódców już przed wybuchem wojny prawdopodobnie była załamana nerwowo. Przykładem są dowodzący 16 Dywizją pułkownik Stanisław Świtalski oraz stojący na czele całej Armii Pomorze generał Władysław Bortnowski. Zapewne zdawali sobie doskonale sprawę z fatalnej sytuacji strategicznej.
Jeszcze innym problemem była jakość dowodzenia. Generał Bołtuć niewątpliwie dzielny żołnierz (poległ 22 września w boju pod Łomiankami), próbował dowodzić Grupą Operacyjną „Wschód” na poziomie batalionów, co wprowadziło nieuchronny chaos rozkazodawczy i utrudniało zorganizowanie skutecznej obrony.
Łowicz został zdobyty w nocy z 11 na 12 września 1939 r. nie tylko wysiłkiem 66 pułku, ale całego zgrupowania Bołtucia. Natomiast wręcz absurdem, świadczącym o chaosie w polskich sztabach oraz fatalnej kondycji nerwów generała Bortnowskiego, była decyzja odwrotu ze zdobytego, ogromnymi kosztami miasta. W efekcie wykrwawione pomorskie pułki ruszyły do kolejnego, tym razem bezskutecznego szturmu na Łowicz. Należy tutaj przytoczyć słowa Ignacego Bukowskiego z jego wspomnień: „Ten niezrozumiały dla żołnierzy odwrót nadszarpnął nie tylko siły fizyczne, lecz także moralne. Żołnierz 4 i 16 dywizji bowiem wiedział, że pobił Niemców pod Głownem i Łowiczem, a tu każą się raptownie cofać”.
Pewnym jest, iż w 1939 r. Polska uległaby Niemcom, zwłaszcza złączonym sojuszem z Sowietami, ale potencjał naszych sił został w znacznej mierze zmarnotrawiony. Walki 66 pułku pokazują wszystkie słabości polskiej armii.
Prawdą jest, iż Sześćdziesiąty Szósty powstał głównie w oparciu o ochotników z Kaszub. Kaszubskie korzenie 66 pułku były przyczyną wielkiej dumy jego żołnierzy (zapewne nieco egzotycznymi dla rekrutów z Kresów). Przez cały okres istnienia oddziału pieczołowicie kultywowano też pamięć o jego założycielach.
Rzetelna służba wojenna i pokojowa 66 pułku zasługuje na naszą wdzięczną pamięć. Szacunek dla żołnierzy jednostki wymaga, abyśmy jednak budowali go na faktach historycznych, bez niepotrzebnych ulepszeń i poprawek.