Putin się boi. Wie, że w każdej chwili może grozić mu śmierć [rozmowa]
Putin jest w takiej samej sytuacji, w jakiej był Kaddafi tuż przed śmiercią - mówi Wiktor Suworow, pisarz, były agent wywiadu GRU.
Oligarchowie, którzy trzymają miliardy w zagranicznych bankach są gotowi zabić, gdy zostaną zagrożone ich pieniądze
Jak rozumieć politykę prowadzoną przez Władimira Putina, który co chwila zaskakuje cały świat?
Władimir Putin to drobny kryminalista z Sankt Petersburga. Gdy jeszcze pracował w Leningradzie, już wtedy łączono go z lokalną mafią. Później został prezydentem Rosji, ale dalej utrzymał związki z mafią. Dziś dzięki temu jest najbogatszym człowiekiem w Rosji.
Putin wywodzi się z KGB. Gdy mówi pan o mafii, ma na myśli właśnie ją czy prawdziwą mafię?
W latach 80. KGB i mafia to były oddzielne struktury. KGB było KGB. Ale po rozpadzie Związku Radzieckiego ten podział zanikł. Dam przykład.
Słucham.
Wiktor Zołotow jest dziś dowódcą kremlowskiej Gwardii Narodowej, przez lata był szefem ochrony Putina. To człowiek, który jest bardziej wpływowy niż większość ministrów. Ale wcześniej był jednym z mafiosów w Sankt Petersburgu. To najlepiej pokazuje, jak wymieszały się ze sobą KGB i mafia. Dziś to jedna struktura.
A Putin stoi na jej czele?
Dziś pozycja Putina jest słaba. Dawniej, gdy jeszcze Zachód utrzymywał dobre stosunki z Rosją, jego związki z KGB nie miały aż takiego znaczenia. Ale potem, gdy Putin zdecydował się zająć Krym i rozpoczął wojnę w Donbasie, wszyscy jego przyjaciele na Zachodzie poczuli się nim rozczarowani. To stawia Putina w bardzo niebezpiecznej sytuacji.
Co mu zagraża?
Wielu rosyjskich oligarchów trzyma swoje miliardy w zagranicznych bankach. Chodzi o ludzi dookoła niego. Oni są gotowi go nawet zabić, jeśli ich pieniądze będą zagrożone.
Zabić?
Tak. Albo przynajmniej odsunąć od władzy, zastąpić kimś nowym.
Ale przecież pan przed chwilą mówił, że Putin to najbogatszy człowiek w Rosji.
Można mieć mnóstwo pieniędzy i władzy, a mimo to drżeć o swoją przyszłość. Dziś Putin jest w takiej samej sytuacji, w jakiej niedawno był Kaddafi.
Bo też ma pełnię władzy?
Tak. Ale proszę pamiętać, że Kaddafi - przywódca kraju mającego podobnie jak Rosja duże złoża ropy - zginął, będąc u szczytu swej potęgi i wpływów. Miał pieniądze, ropę, zaufanych ludzi wokół siebie, a mimo to został zabity. Putin jest dziś dokładnie w takiej sytuacji, w jakiej Kaddafi był przed swoją śmiercią.
Kto według pana zabije Putina? Ktoś z jego otoczenia? Inny polityk żądny władzy? Opozycja?
W Rosji nie ma żadnej opozycji - bo trudno za nią uznać osłabionego Aleksieja Nawalnego. Nie sądzę także, by był to ktoś w jego otoczeniu - tam są głównie klauni jedynie udający, że coś znaczą. Także podejrzewam, że tu scenariusz będzie wyglądał podobnie jak w przypadku śmierci innych dyktatorów.
Czyli jak?
Do bezpośredniego otoczenia Putina zostanie wprowadzony prowokator i to on dokona dzieła.
Kto może przygotować taki spisek i wprowadzić tego prowokatora?
Krąg zainteresowanych jest naprawdę duży. To może być ktoś, kto korzysta z życia na świecie - dużo lata, ma domy za granicą, trzyma pieniądze w zagranicznych bankach. Teraz on czuje się zagrożony, boi się, że jego interesy, styl życia ucierpią.
Mówi pan o oligarchach?
Tak - ale również o „siłownikach” [w ten sposób określa się osoby związane z resortami siłowymi: wojskiem, policją, służbami bezpieczeństwa - red.]. Putin jest dziś złym człowiekiem i dla służb, i dla oligarchów. To zresztą jeden z powodów, dla których Putin stworzył Gwardię Narodowej, a na jej czele postawił Zołotowa.
Wcześniej mówił pan, że on wywodzi się z mafii.
On brał udział we wszystkich zbrodniach Putina. Postawienie tego najbardziej zaufanego człowieka na czele gwardii to dowód na to, że Putin się boi. Boi się nawet teoretycznie zależnych od siebie służb, dlatego tworzy nowe, zależne tylko od siebie. Powołanie do życia Gwardii Narodowej [doszło do tego w 2016 r. - red.] to sygnał, że Putin wpadł w panikę.
W panikę? Mocne słowo.
Powiem panu, że cieszę się, że mam swój domek w Wielkiej Brytanii i niewielkie zarobki ze sprzedaży swoich książek - i że nie mam milionów na koncie, broni atomowej pod kontrolą, ale też podobnego stresu. Bo dziś Putin boi się każdego człowieka, który jest obok niego. Domyśla się, że sporo osób chce go zgładzić - ale nie wie, kto to może być.
Niedawno doszło do zamachu terrorystycznego w Sankt Petersburgu - Putin wtedy był w mieście. Według pana to była próba zabicia go?
W przypadku tego zamachu należy zadać pytanie: komu on najbardziej służy. Nie mam wątpliwości, że najbardziej jest on na rękę Putinowi. Teraz będzie pytał: dlaczego do tego doszło? I od razu odpowie: bo jest za dużo swobody, za dużo demokracji. Przecież ten zamach był bardzo dziwny.
Dziwny? Zginęło w nim 14 osób.
Ale w wyniku eksplozji jednego ładunku. A zaraz potem pojawiły się informacje, że udało się też znaleźć drugi. Ale skąd wiedzieli, że jest też drugi ładunek? Tym bardziej że znajdował się on w zupełnie innym miejscu niż to, w którym doszło do wybuchu. To działanie typowe dla KGB. A Putin w ten sposób zyskuje możliwość zahamowania wszelkich demokratycznych działań, bo proszę zwrócić uwagę, jak wiele protestów jest ostatnio na ulicach w Rosji.
W 1999 r. doszło do wysadzenia kilku bloków w Moskwie - była to robota służb, która stała się pretekstem do rozpoczęcia drugiej wojny w Czeczenii. Czy powinniśmy się spodziewać kolejnej wojny?
Tego się obawiam. Ale przede wszystkim działania Putina są podyktowane sytuacją wewnętrzną w kraju, gdyż sytuacja zaczęła ewoluować w niebezpiecznym dla niego kierunku. Niedawno w Rosji na przykład był strajk kierowców ciężarówek, co jest groźne dla rosyjskiej gospodarki. W ten sposób Putin zyska możliwości blokowania takich strajków.
Do tego potrzebował zamachu w metrze?
Nie tylko, to jeden przykład. Daję kolejny. Sytuacja na Ukrainie znalazła się w impasie. Zawsze tak jest. Już w starożytnym Rzymie wiedzieli, że krótka wojna jest korzystna, ale długa to zagrożenie - przekonał się zresztą o tym także Hitler. Tymczasem Rosja utknęła na Ukrainie już na trzy lata. Putin na pewno szuka sposobu wyjścia z tej niekorzystnej dla siebie sytuacji. Wcale więc nie wykluczam sytuacji, że niedługo „śledztwo” wykaże, z terroryści z Petersburga pochodzili z Ukrainy i będzie to pretekst do ataku na ten kraj.
Wspomniał pan, że prowokacja w postaci zamachu terrorystycznego to typowa zagrywka KGB. Właśnie wydał pan książkę „Szpieg” o tym, jak działają służby specjalne. Jakie działania są dla służb najważniejsze?
W robocie szpiega zawsze najważniejsze jest znalezienie osoby, która może mu pomóc. Gdy jestem rosyjskim szpiegiem w zachodnim kraju, muszę stworzyć sieć osób, które pomagają mi zdobywać informacje.
Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Jak pozyskać współpracowników?
Najlepszym narzędziem do tego są pieniądze. Drugim najskuteczniejszym - ideologia.
KGB przekonuje, że komunizm to najlepszy ustrój na świecie i szuka osób, które tę opinię podzielają?
Nie, nie, nie. Dobry szpieg przede wszystkim słucha i stara się upodobnić do innych. I jeśli na przykład uzna, że warto zrekrutować Araba, który nienawidzi Żydów, to natychmiast przy nim będzie tak samo nie cierpiał Żydów jak on. To proste. Jeśli szukam człowieka wśród nazistów, zachowuję się jak nazista. Ale jeśli potrzebuję kogoś wśród antynazistów, zachowuję się jak antynazista. Ideologia we współczesnym świecie to bardzo ważne narzędzie.
Ale nie każdy w życiu kieruje się ideologią. Takie osoby dla wywiadu są bezużyteczne?
Nie, podejść można do każdego. Jeśli nie za pomocą ideologii, to za pomocą pieniędzy. Albo wspólnej pasji. Jeśli kandydat do zrekrutowania uwielbia szachy, to agent chcący pozyskać go do współpracy też będzie wielkim fanem tej gry. Na tym właśnie polega robota szpiegów: oni szukają ludzi.
Jakiego typu pracą jest szpiegostwo. Są dwie obiegowe opinie. Jedna, że to zajęcie w stylu Jamesa Bonda. Druga - że jest bardzo nudne, sprowadza się do ciągłego czytania analiz i czekania. Jaka jest prawda?
Ta praca ma cechy obu modeli, które pan opisał. Pracowałem jak szpieg, choć nie mam w sobie żadnej z cech Jamesa Bonda, nie jestem tak wysoki jak on ani tak przystojny. Ale w historii rosyjskiego wywiadu byli ludzie, którzy pracowali w takim stylu jak agent 007, a nawet mieli sukcesy większe niż on.
Kogo ma pan na myśli?
W ten sposób może pracować na przykład attaché wojskowy w Londynie, współpracujący z ekskluzywnymi prostytutkami, przez które nawiązuje kontakty z ludźmi z brytyjskiego resortu obrony. To przecież praca w stylu Jamesa Bonda. Z drugiej strony, z czasów mojej pracy w GRU [radziecki wywiad wojskowy - red.] pamiętam wielu agentów, których praca sprowadzała się do czytania dokumentów i analizowania ich. Nie lubię się chwalić, ale moja książka „Lodołamacz” była właśnie efektem tego typu pracy.
Na początku naszej rozmowy mówiliśmy o prowokacjach, po które sięgają służby. Jak często tak się dzieje?
W swojej książce opisuję oddziały specnazu, które działają nie tylko z kałasznikowem w ręku, ale nie mają oporów przed sięganiem do arsenału, z którego zwykle korzystają terroryści. W wojskowym wywiadzie Rosji są jednostki złożone z osób, które są gotowe zabijać ludzi uznanych za wrogów państwa.
Ich ofiarą padł choćby Aleksandr Litwinienko, były agent KGB, który uciekł do Londynu.
Sasza Litwinienko był moim przyjacielem. Gdy trafił do szpitala, natychmiast do mnie zadzwonił i powiedział mi, że został otruty. Rozmawialiśmy każdego dnia, gdy był w szpitalu, ale z czasem było słychać w tych rozmowach, że jest coraz słabszy. Aż odszedł.