Raport ministerstwa o PWSZ: duże pieniądze dla wybranych oraz rodziny, prawdopodobne łamanie dyscypliny finansów publicznych.
Była kanclerz, której prokurator przedstawił w lutym 2016 r. ponad 20 zarzutów, zwolniła się wprawdzie z PWSZ, ale pobierała wynagrodzenie. Mimo, że nie przychodziła do pracy, bardzo dobrze zarabiała. Od lutego do maja na jej konto wpłynęło 120 tys. zł, włącznie z pieniędzmi za niewykorzystany urlop.
- Tego typu postępowanie może świadczyć o działaniu na szkodę uczelni - twierdzą kontrolerzy z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
Ale to nie wszystko. Bo zwalniając się z pracy 18 lutego, kanclerz podpisała od razu nową umowę, o czym opinia publiczna dowiedziała się dopiero znacznie później. Od czerwca miała zostać głównym specjalistą i zająć się filią w Giżycku. Wprawdzie za „nędzne” 6,9 tys. zł brutto miesięcznie, ale jak na suwalskie warunki, to i tak znakomicie.
Kontrolerzy z ministerstwa pojawili się w PWSZ w ubiegłym roku. Zareagowali na wpływające do resortu liczne doniesienia. Musiał się pewnie zmienić minister i rząd, by jego urzędnicy raczyli gruntownie zająć się sprawą. Za poprzedników z PO, czyli Barbary Kudryckiej i Leny Kolarskiej Bobińskiej, suwalska szkoła była nie do ruszenia. Owszem, jakieś kontrole przeprowadzano, ale wypadały one pozytywnie. Choć już wówczas media informowały o wielu nieprawidłowościach.
Działalność finansową PWSZ w latach 2014-2016 kontrolerzy ocenili negatywnie. Stwierdzili nieprzestrzeganie przepisów oraz liczne działania, które narażały uczelnię na straty. Mowa jest nawet o naruszeniu dyscypliny finansów publiczny, a to już bardzo poważny zarzut.
Poprzedni rektor Jerzy Sikorski, jak informowaliśmy, zatrudnił swojego syna w charakterze wykładowcy, a córce zlecał różnego rodzaju prace. Dopiero jednak z raportu kontrolerów poznać można wszystkie szczegóły. Córce rektora uczelnia wydała książkę. Kobieta nie otrzymała wprawdzie za to wynagrodzenia, ale koszty wydawnictwa przekroczyły 30 tys. zł. Jednocześnie PWSZ podpisała z nią wiele umów-zleceń opiewających łącznie na ponad 10 tys. zł.
Kontrolerom nie udało się jednoznacznie stwierdzić, czy mieszkający w Warszawie syn rektora faktycznie prowadził w Suwałkach wszystkie zajęcia, czy też nie. To, że prowadził, potwierdzał swoim podpisem dyrektor jednego z uczelnianych instytutów.
Zwrócili także uwagę, że pięć osób ze ścisłego kierownictwa uczelni otrzymywało regularnie po 60 proc. premii. Czyniło to ich zarobki jeszcze wyższymi. Przekraczały one 10 tys. zł. Premia była wypłacana niezależnie od tego, czy ktoś na nią w danym okresie zasłużył. Uczelnię stać była także na to, by finansować wszelkie koszty związane z samochodem służbowym rektora. Bez względu na to, czy pojazd wykorzystywał do celów związanych z pracą, czy prywatnie.
Za to, co działo się na uczelni winę ponosi rektor. Kontrolerzy wskazują też na kwestora. Prof. Sikorski rektorem już nie jest, a kwestor niedawno z pracy się zwolniła. Pozostaje mieć nadzieję, że prywatny folwark w PWSZ to już przeszłość.
Przypomnijmy, iż w sprawie nieprawidłowości na uczelni wciąż toczy się prokuratorskie śledztwo. Do tej pory zarzuty usłyszała tylko była kanclerz. Ale to ponoć nie koniec.