Quo Vadis, Italio? Włochy mierzą się ze swoją apokalipsą
Zamknięte szkoły i muzea, odwołane loty, miasta widma. Kraj, który jest symbolem turystyki i jedną z ulubionych destynacji podróżnych, również z Polski, mierzy się z narastającą liczbą zakażonych koronawirusem (jest ich już kilkanaście tysięcy, kilkaset osób zmarło) i wszechogarniającą paniką. To powoduje załamanie wielu sektorów, a tym samym - ogromne straty. Jedno jest pewne: Włochy jeszcze długo będą musiały dźwigać skutki epidemii.
Koronawirus we Włoszech
Wszystko zmienia się z dnia na dzień, z godziny na godzinę. Jeszcze tydzień temu przedstawicielka Światowej Organizacji Zdrowia w Polsce, dr Paloma Cuchi, nie zalecała zaniechania podróży. - Ewentualną podróż należy jednak omówić z lekarzem. Szczególnie jeśli jest to wyjazd do północnych Włoch, a osoba podróżująca jest w podeszłym wieku lub przewlekle chora - mówiła.
Dwa dni po tych komunikatach całe Włochy objęła czerwona strefa.
Włochy mają problem
Wiadomości podane w południe - wieczorem stają się nieaktualne. Ciężko przewidzieć, jak rozwinie się sytuacja, jednego nie da się jednak ukryć - jesteśmy świadkami wydarzeń, na podstawie których mógłby powstać niejeden film.
Panika dociera do miejsc, gdzie nie ma zagrożenia wirusem, sklepowe półki świecą pustkami, a kupienie maseczki graniczy z cudem. Wyjazd do Włoch, niezależnie od regionu, jest zdecydowanie odradzany.
Luigi di Maio, szef włoskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, jeszcze kilka dni przed wprowadzeniem czerwonej strefy w całym kraju, miał zgoła inne zdanie. Krytykował powielanie „fałszywych informacji”, które szkodzą interesom kraju. - Załamanie turystyki już teraz wpływa na gospodarkę, a jeśli taki stan się utrzyma - problem będzie znacznie poważniejszy - mówił. Luigi di Maio sugerował również, że przyjazdy do Włoch wciąż są bezpieczne i jak najbardziej pożądane, a wirus rozprzestrzenia się tylko na kilku konkretnych, kontrolowanych obszarach.
Włoskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych wydało oficjalny komunikat: „Jesteśmy świadkami niepokojącego rozprzestrzeniania się niedokładnych danych na temat sytuacji zdrowotnej w naszym kraju. Nie odzwierciedlają one faktycznego stanu liczby zarażeń, a ograniczają się one jedynie do niektórych obszarów w kilku regionach Włoch”.
Kolejne dni pokazały, że to jednak „spanikowane media” miały rację, choć sytuacja wciąż jest najbardziej krytyczna głównie w Lombardii i w Wenecji Euganejskiej, czyli dwóch północnowłoskich regionach.
To tam w pierwszej kolejności kilkanaście gmin zostało objętych kwarantanną. - Mamy do czynienia z delikatną sytuacją i naszym obowiązkiem jest szybko reagować, co wiąże się przede wszystkim z wprowadzeniem narzędzi i inicjatyw, które ochronią przedsiębiorstwa i sektor turystyki - mówił w wywiadzie dla dziennika „La Stampa” Luigi di Maio.
Mediolan
W weekend 7-8 marca poszerzono tak zwane czerwone strefy, czyli tereny, do których (przynajmniej teoretycznie) nie można wjeżdżać ani ich opuszczać. Czerwona strefa objęła całą Lombardię z Mediolanem włącznie, a także niektóre prowincje Wenecji Euganejskiej, w tym - samą Wenecję.
W sobotę, 7 marca pojawił się szkic dekretu, na który błyskawicznie zareagowały media. Po ich wzmiankach, ludzie w ostatniej chwili zaczęli uciekać z Mediolanu, bojąc się, że potem będzie to niemożliwe.
- Wielu z nich podjęło decyzję 7 marca późnym wieczorem. Internet obiegły zdjęcia i filmiki dantejskich scen z dworca. Ludzie po prostu się spakowali i pojechali na stację, żeby złapać ostatni pociąg - opowiada Magdalena Krzywoń, historyk sztuki, która mieszka na obrzeżach Mediolanu.
Polka zaznacza, że takie zachowanie przeczy idei kwarantanny - ludzie z zagrożonych rejonów w popłochu opuścili miasto i rozjechali się po całym kraju.
W praktyce jednak podpisany dekret w swojej ostatecznej formie dopuszcza podróże w nagłych przypadkach, do pracy czy do rodziny. Będą jednak dodatkowe kontrole, a władze mają prawo ograniczać przepływ ludności.
Nie jest to więc całkowicie zamknięta strefa, ale nieuzasadnione podróże mogą być karane kwotą 200 euro i trzymiesięcznym pozbawieniem wolności. - Jeśli na przykład ktoś z Mediolanu wynajmie pokój nad morzem, a w dokumencie ma adres zameldowania w jednej ze stref z dekretu, to mogą tę karę na niego nałożyć. Wygląda to poważnie, ale osoby zameldowane w innym obszarze teoretycznie mogą opuścić miasto w ramach powrotu do domu. Na razie granice regionu nie są kontrolowane przez żadne służby - mówi Magdalena.
Lombardia jest bardzo zaludnionym obszarem. Mieszka tu tylu ludzi, że może zabraknąć miejsc w szpitalach. Służba zdrowia ściąga do pracy nawet emerytowanych lekarzy - trudno zarządzać tak dużą liczbą chorych. Mówi się o tym, że ewentualnych zarażonych być może będzie trzeba przewozić do szpitali w regionach ościennych.
Początek paniki i chaosu w mieście przypadł na weekend 22 i 23 lutego. To wtedy media podały liczbę zarażonych i zgony spowodowane koronawirusem. - Po tym weekendzie w sklepach brakowało asortymentu, było pusto. Nie było makaronu, ryżu, warzyw, owoców, jajek, konserw... Zdjęcia pustych półek pojawiły się w prasie. Ale potem zostało to wszystko uzupełnione. Myślę, że akurat z głodu tutaj nie umrzemy - uśmiecha się (mimo wszystko) Magdalena.
To, czego faktycznie wciąż brakuje to maseczki. A bez nich nie można wejść do niektórych sklepów - to jedno z wielu obostrzeń, które są wprowadzane. - Dzisiaj byłam na zakupach i ochrona pilnowała liczby osób wchodzących - mówi Magdalena. - Przed sklepem utworzyła się ogromna kolejka, a do środka wpuszczano tylu ludzi, żeby można było chodząc między półkami, zachować odpowiedni odstęp między ludźmi. Przy kasie, na podłodze, zaznaczono specjalne linie, które dyktują zalecaną odległość między klientami - relacjonuje kobieta.
Dla osób, które mają więcej niż 65 lat niektóre sklepy spożywcze typu Esse Lunga dostarczają zakupy do domu za darmo - można zrobić zamówienie w internecie i bezpłatnie otrzymać produkty pod same drzwi.
- Tymczasowo opiekuję się dziećmi - mówi Magda. - Zamknięto szkoły, a rodzice muszą pracować, powstało więc zapotrzebowanie na opiekunki. Oprócz tego jest niewiele miejsc, gdzie mogłabym pójść. Nie mogę nawet wyjść do biblioteki, bo tak jak muzea, teatry i kina - jest zamknięta. Odwołane są również kursy zawodowe, Art Week, Fuori Salone, Salone del Mobile, mecze (chociaż niektóre odbywają się bez publiczności) i wystawy sztuki - tłumaczy kobieta.
Dla Włochów, przyzwyczajonych przecież do jedzenia poza domem i częstych spotkań towarzyskich, taka kwarantanna to duży i trudny do przejścia problem kulturowy.
- Powinni pozostać w domach, ale się do tego nie stosują. Wydaje mi się, że to niezdyscyplinowany naród i dlatego ciężko zapanować nad wirusem - podsumowuje Magdalena.
Tu eksperci przyznają jej rację: Włosi popełnili spore błędy na samym początku tej sytuacji. Zbagatelizowano zagrożenie, zbyt późno podejmując drastyczne i konkretne kroki, m.in. zamykając szkoły i oznaczając strefy kwarantanny. Włosi już teraz płacą za to bardzo wysoką cenę.
A to dopiero początek tego, z czym będą musieli się zmierzyć.
Rzym
Jeszcze niedawno włoskie media podawały informacje o planach odgrodzenia barierkami Fontanny di Trevi, symbolu Rzymu.
To jedno z tych miejsc, w których mówi się turystom „trzymajcie torebki z przodu i pilnujcie portfeli” . Tu zawsze są tłumy turystów robiących zdjęcia, wrzucających do fontanny monety, aby zapewnić sobie powrót do Rzymu, a między nimi przechadzają się rzesze kieszonkowców.
Tak przynajmniej było do tej pory. Odkąd pojawiły się informacje o koronawirusie, internet obiegły zdjęcie zupełnej pustki wokół zabytku. Niesamowitej pustki, która pozwala sobie wyobrazić scenę ze „Słodkiego Życia” Felliniego, w którym Anita Ekberg w czarnej, zwiewnej sukni, powoli wchodzi do fontanny...
Plac Świętego Piotra, plac Hiszpański czy okolice Koloseum również opustoszały.
- Ledwo w marcu otwarto wystawę „Raffaello 1520-1483”. Pracowano nad nią przez trzy lata, a powstała z okazji 500-lecia śmierci artysty. Niestety, mało kto zdążył ją zobaczyć, bo już trzy dni później ona również została zamknięta - mówi nam Sylwia Borowik, przewodniczka po Rzymie. - Zamknięto również Muzea Watykańskie, które jeszcze niedawno oferowały bezpłatne bilety, aby zachęcić odwiedzających. Miejsca, które w sezonie są oblegane, tak jak Muzea Watykańskie, teraz były niesamowicie piękne - opowiada kobieta.
I dodaje: Przestrzeń daje możliwość zatrzymania się i kontemplacji. Przechodząc, widziałam ludzi zapatrzonych w sztukę, podziwiających Galerię Rzeźb Antycznych, Map Geograficznych czy samą Kaplicę Sykstyńską. Aż zapominałam o koronawirusie - kwituje Sylwia.
Dzisiejszy Rzym jest... inny. Tak musiały wyglądać miasta przed okresem masowej turystyki.
- Przemierzam Rzym jako przewodnik, robiąc po 250-300 km miesięcznie, mieszkam tu od ponad 20 lat, a mimo to ciężko jest mi sobie przypomnieć, jak to było wcześniej - mówi Sylwia Borowik. - Po prostu przyzwyczailiśmy się do wszechobecnego gwaru, ścisku i tłoku. Rzym to najczęściej odwiedzane miasto Półwyspu Apenińskiego, z roku na rok rosła obecność turystów w stolicy Włoch, z czego większość odwiedzających to obcokrajowcy. Bez nich jest... po prostu pusto - opowiada Sylwia Borowik.
Dolina Aosty
Wykupione objazdówki od Wenecji po Reggio di Calabria, wczasy pobytowe na pięknym wybrzeżu amalfitańskim, wynajęte pokoje wśród toskańskich winnic... i co teraz?
Na to pytanie odpowiedzieć muszą sobie zarówno turyści, jak i piloci, przewodnicy, przewoźnicy, hotelarze, restauratorzy i wszyscy inni, którzy dotkliwie odczują skutki załamania się turystyki na Półwyspie Apenińskim.
Winny jest jeden: koronawirus. Są jednak regiony, w których nie czuć strachu w powietrzu, a biura wciąż zabierają tam klientów.
- Wycieczka do Włoch budzi wiele obaw, ale w praktyce przebiega normalnie. Co prawda wyjątkowo nie było korków za Mediolanem ani problemów ze znalezienim miejsca parkingowego dla autokaru, ale poza tym - życie toczy się normalnym torem - relacjonuje z Doliny Aosty (w północno-zachodnich Włoszech) Michał Wiankowski, pilot wycieczek.
Turyści masowo rezygnują z wyjazdów. - Z wycieczki sześćdziesięcioosobowej zostało dwadzieścia pięć osób, rezygnacje napływały do ostatniego momentu. Ci, którzy przylecieli z Krakowa do Bergamo, opowiadali o kompletnie pustym samolocie. Naliczyli w sumie 15 pasażerów. Natomiast w Dolinie Aosty nie czuje się żadnego napięcia. W sklepach pełne półki, niczego nie brakuje. A mieszkańcy? Tylko wzruszają ramionami - opowiada nam Michał.
Rozmawiam z Michałem trzy dni później. Wraca do Polski. W Dolinie Aosty zamknięto stacje narciarskie. Cały kraj objęto czerwoną strefą.
Wenecja
Wenecja, Serenissima, to dawna potęga morska, miasto, które dosłownie zapiera dech w piersiach i nie pozwala o sobie zapomnieć. Jest nazywana muzeum na świeżym powietrzu.
Coraz mniej jest tu mieszkańców, a coraz więcej turystów. Sklepy z artykułami pierwszej potrzeby zastępowane są tu stoiskami, na których można nabyć mniej i bardziej kiczowate pamiątki. Wieczny tłok na placu Świętego Marka, kolejki w barach, kolejki do muzeów, kolejki do toalet...
Wenecja, choć piękna, jednocześnie męczy. Miasto przestaje sobie radzić z liczbą odwiedzających - coraz częściej mówi się o rychłym wprowadzeniu opłat wstępu do centrum. Nic takiego jednak do tej pory się nie wydarzyło. Wenecjanie przecież żyją z turystyki.
Żyli - czas przeszły lepiej oddaje sytuację.
- Turyści zupełnie zniknęli z Wenecji, gospodarka jest na skraju załamania. To katastrofa - przyznaje Maurizio, szef jednej ze stacji gondoli. - Najpierw mieliśmy wysoką wodę, teraz koronawirus... Ciężko na ten moment przewidzieć, kiedy miasto odżyje na nowo - dodaje Włoch.
Jeszcze kilka dni temu władze Wenecji miały nadzieję na przywrócenie ruchu turystycznego i skłonienie żywicieli miasta do powrotu.
W związku z tym przez cały marzec w godzinach wieczornych planowano bezpłatnie częstować włoskim aperitivo (czyli alkoholowym napojem, mającym pobudzić apetyt) w kilku wyznaczonych knajpkach przy samym placu Świętego Marka. Zwykle taka przyjemność może kosztować kilkanaście euro. Plus tak zwane coperto, czyli opłata, którą ponosimy, jeśli usiądziemy przy stoliku (alternatywą jest wypicie kawy czy drinka al banco).
Taką bezpłatną ofertę dla odwiedzających proponowała między innymi słynna Cafe Florian, w której espresso pijał nie kto inny, a sam Casanova. To tam, jak prawdziwy Włoch, wypił kawę, zanim uciekł z miasta na wodzie, oskarżony o uwiedzenie ponad stu Wenecjanek.
Pomysł skłonienia turystów do powrotu na plac Świętego Marka (i do całej Wenecji) upadł jednak wraz z poszerzeniem czerwonej strefy i wprowadzeniem kwarantanny.
Serenissima, która niedawno tak walczyła o ograniczenie turystyki, mierzy się teraz z zupełnie nowym problemem - pustką. Czyż los nie bywa ironiczny?
W internecie coraz częściej pojawiają się - prześmiewczo - wizerunki średniowiecznych masek weneckich przeznaczonych dla lekarzy leczących dżumę w czasie epidemii. To maski z długim dziobem, do którego wkładało się lecznicze zioła.
Czy małe warsztaty, w których wciąż się je tworzy, przeżyją renesans w 2020 roku?