Racibórz na przyszłość malowany
Macie już kalendarz na 2016 rok? Akwarele do miejskiego kalendarza Raciborza malował Wiesław Grąziowski. Artysta w wywiadzie dla Dziennika Zachodniego i Śląska Plus mówi, że w latach 80 sprzedawał wszystko, co namalował, a dziś trudno o odbiorcę. Czy współczesny człowiek, bombardowany reklamami, bilboardem i tym wszystkim, co wizualne nie potrzebuje już sztuki przez duże "S"?
Jak w 13 akwarelach do kalendarza na 2016 rok opowiedzieć Racibórz? Pewnie trudno było dokonać wyboru?
Owszem trudno. Akwarele wykonałem na podstawie fotografii Bolesława Stachowa. Bardzo mi pomógł, jego zdjęcia są kapitalną inspiracją. Można chodzić ulicami i nie dostrzegać tych wszystkich detali, które on uwiecznia. Jego sposób ujęcia jest fantastyczny. Dostałem wiele fotografii, z których trzeba było coś wybrać. Wydział ochrony środowiska urzędu miejskiego w Raciborzu optował za tym, by wyeksponować pejzaż natury. Ja chciałem mimo wszystko przemycić trochę architektury. Próbowałem znaleźć takie elementy, by pogodzić jedno i drugie. Stąd w kalendarzu m.in. mój park Roth. Niesamowity. Te wysepki, to jak się zmienia w ciągu roku. Dostałem na przykład od Bolesława Stachowa zdjęcie z zimy. Pusty, biały pejzażyk i łabędzie na wodzie. Piękne. Punktem wyjścia do moich prac były pory roku.
Na jednej z akwareli w kalendarzu jest budząca tyle kontrowersji przystań kajakowa. Okazuje się, że można pokazać ją pięknie...
Rzeczywiście, budzi kontrowersje. Mówi się, że to takie betonowe, nijakie. Ale ja sądzę, że te bulwary, które mają powstać nad Odrą, to będzie piękna rzecz. Jak pojawią się łódki, kajaczki, będzie fantastycznie i unikalnie.
Dlaczego próbował Pan za wszelką cenę przemycać tę architekturę?
Architektura to moja wielka fascynacja. Od wieków w dziedzinach sztuki toczyły się spory o to, która z nich jest najważniejsza - malarstwo, rzeźba czy architektura. Od czasów renesansu były takie spory między architektami, rzeźbiarzami, malarzami. Rzeźbiarze zarzucali malarzom, że oni dają tylko iluzję rzeczywistości, bo tam nie ma przestrzeni, trójwymiarowości. Coś w tym jest. Ja myślę, że architektura w tych swoich przejawach najbardziej rewolucyjnych ma pierwszeństwo. Weźmy taki gotyk - jak się popatrzy na jakiś fragment katedry gotyckiej, widzi te wszystkie sterczyny, łuki, kute w kamieniach maswerki, jakieś rozetki, to działa. Ja wiem, że malarstwo też potrafi zachwycić, szczególnie tych największych malarzy. Ale architektura to ma w sobie, że potrafi łączyć różne dziedziny sztuki. Tam pojawia się i rzeźba w jakiś absydkach, pojawia się malarstwo, mozaika. To nie chodzi o to, że w tym sporze historycznym stawiam architekturę na piedestale, ale coś w tym jest, że ta architektura powoduje zachwyt. Sztuka może wpływać na losy ludzkości, całych narodów. Kiedy Włodzimierz Kijowski (red. wielki książe kijowski) miał przyjąć chrzest i wysłał swoich posłów na zachód i zobaczył te ciemne grube mury, małe okienka romańskie, a jego drudzy wysłannicy zobaczyli Hagia Sophia i tę niesamowitą architekturę, to wtedy czuło się wielkość Boga. No i właśnie dlaczego to prawosławie i ten kościół grekokatolicki...
Podobnie było w średniowieczu. Kościół potrafił doskonale wykorzystać działanie sztuki na widza. Ta monumentalność średniowiecza. Taki marny człowiek pomyślał sobie - “Boże jaki ja mały, a ty jaki wielki”.
Ale to jednak malarstwem, a nie architekturą się pan zajął. A mogło skończyć się zupełnie inaczej? Uczył się pan w Technikum Mechanicznym?
Owszem, po szkole podstawowej zacząłem naukę w technikum mechanicznym i te 5 lat uważam za całkowicie zmarnowane. Te maszyny, tokarki to nie dla mnie. Dlatego jak wylądowałem na studiach w Częstochowie - to była wyższa szkoła pedagogiczna, kierunek plastyka, byłem jedynym absolwentem szkoły technicznej. To był taki moment, w którym powiedziałem sobie to chcę robić. Co prawda uczelnia przygotowywała nas jako nauczycieli, ale wielu pedagogów mówiło, że nie zamyka nam się drogi. Że jak będziemy twórczy, mamy szansę zaistnieć jako artyści. Muszę przyznać, że pierwsze 10, 15 lat pracy w szkole uważałem za jakieś powołanie. Dawało mi to mnóstwo satysfakcji. Czułem, że mam kontakt z uczniami, że jest im to potrzebne. Natomiast od 8, 9 lat nie pracuję w szkole, to był efekt fatalnego zderzenia rzeczywistości z moim chciejstwem, gdzie stwierdziłem, że moja dalsza praca pedagogiczna nie ma sensu. Mam dość przewrotny punkt widzenia, jeśli chodzi o edukację artystyczną dzieci. Niektórzy mówią, że jest to potrzebne , że celowe, że tak ma być. Że musimy im dawać możliwość kontaktu ze sztuką. Dobrze, ale do pewnego momentu. Dzieci najmłodszych klas chętnie malują, ale potem, co się dzieje? Widzimy ten próg zawstydzenia, to jest normalne, bo świadomość ucznia jest już na tyle duża, że on widzi, jaka jest natura, a jakie to, co on zrobił. Jak małe dziecko namaluje bazgroły - mamusia się cieszy i dziecko się cieszy. Nastolatek jest już bardziej krytyczny wobec siebie samego. Myślę, że jedyną sensowną edukacją było by wprowadzenie zajęć fakultatywnych. To spowodowało moje odejście ze szkoły. Jeszcze 5 lat brakowało mi do tzw. wcześniejszej emerytury, ale nie wytrzymałem.
Zaczął pan malować tak na poważnie po studiach. To były lata 80. PRL dla artysty był dobrym czasem, czy nie?
To zależy. Ja wybrałem sobie bezpieczną opcję rzemieślniczą. Nie dotykałem polityki. Nawet pracując w szkole, miałem zarejestrowaną małą firmę w latach 80. To się nazywało śmiesznie “malowanie obrazów wraz z oprawą” i to podchodziło pod działalność rzemieślniczą.
To były pory roku, cztery obrazki: wiosna, lato, jesień ,zima i to się sprzedawało w sklepach rzemieślniczych. Ale trzeba powiedzieć wyraźnie, że w latach PRL o odbiorcę było łatwiej. Nie ma porównania. Cokolwiek bym wówczas nie namalował, od razu wszystko się sprzedawało.
Dlaczego? Bo telewizja była czarno-biała?
Nie wiem. Nie potrafię odpowiedzieć sobie na to pytanie. Artystów wtedy malujących też było sporo. Była DESA, były galerie w Rybniku w Głogówku, cokolwiek się nie zawoziło - “niech pan jeszcze przywiezie”. Bardzo dużo oryginałów sprzedawałem w Rybniku. Wtedy te galerie proponowały ludziom ciekawe rzeczy. W sklepach były tylko słoneczniki Van Gogha, Mona Lisa i Gronostaje. Takie reprodukcje. Natomiast w galerii każdy mógł kupić oryginał, który pasował mu kolorem, kształtem , tematem. Dziś rynek sztuki praktycznie nie istnieje.
A Czarny Kot na Opawskiej w Raciborzu?
Właśnie ramki od nich przyniosłem. To są moi przyjaciele. Ja tam mam swoje prace. To jest dobry początek. Ale oni mówią od razu - gdyby nie ten sklep, nie ta ramiarnia, to sama galeria nie ma racji bytu. To jest smutne. Przecież od momentu upadku DESY. Ilu ludzi próbowało robić takie skromne galeryjki? Nie wytrzymali.
Może za dużo wokół tego wszystkiego co wizualne, tych reklam, bilboardów, telewizji? Może ludzie już nie potrzebują sztuki?
Niestety chyba tak. Bo jakby była potrzeba, to by byli nabywcy. A oni nie potrzebują już sztuki.
Jest szansa, że jednak ta potrzeba powróci. Tak jak wróciła potrzeba na ekologiczne jedzenie...
Mam nadzieję. Myślę, że zaistnieje coś takiego, jak renesans myślenia. Mam dwie dorosłe córki. Jedna z nich zażyczyła sobie na święta na prezent sztalugę, jestem happy, że chce wrócić do malowania. Dodam, że druga córka jest aktorką teatru Bagatela. Widział pan już Ambasadę?
Przyznam, że jeszcze nie. Ambitne kino, czy teatr można zobaczyć w Raciborzu? To miasto przyjazne artystom, ludziom, którzy łakną kultury?
Przeniosłem się tu z małej wsi na Opolszczyźnie i pierwsze lata miałem dosyć trudne. Wie pan, ten Śląsk jawi się jako coś nie za bardzo. Ale po kilku latach poczułem się jak w domu, a w tej chwili te moje odniesienia do Raciborza, są takie, jakbym się tu urodził. Lubię to miasto i myślę, że to jest idealne miejsce do życia. Nie chiałbym mieszkać w większym, nie chciałbym wrócić na wieś na stałe. To jest idealnie miejsce, ze wszystkim tym, co potrzebuje człowiek do życia.
To jest pan chyba w mniejszości. Na ulicach Raciborza wciąż słychać narzekanie...
Tych utyskujących nie rozumiem. Mamy tu kino. Mamy możliwość obcowania z teatrem. Bagatela przyjeżdża bardzo często. Jak ktoś potrzebuje sztuki z górnej półki, to wyjazd do Warszawy czy Krakowa nie jest problemem. Jak ktoś naprawdę tego chce, to może obcować ze sztuką w Raciborzu. Ja podziwiam to, co się dzieje w Przystanku Kulturalnym Koniec Świata pana Wacławczyka. Tam stworzono dla młodych ludzi bardzo ciekawy zalążek - tam jest możliwość posłuchania muzyki, porozmawiania o sztuce, filmie, teatrze.