Rafał Augustyn: Pięćdziesiątka nie wybacza błędów
Rafał Augustyn zajął 7. miejsce na mistrzostwach świata w chodzie na 50 km. to jego życiowy wynik
Doszedł już pan do siebie po mistrzostwach świata?
Tak. Najgorsze za mną. 50 km to ogromny wysiłek dla organizmu, po takim dystansie przez kilka dni najlepiej nie ruszać się, bo każdy mięsień potwornie boli. Wydaje się, że tego odpoczynku jest ciągle za mało. Po tygodniu zacząłem robić krótkie treningi, na początek tylko spacery, z czasem robię coraz więcej.
7. miejsce w Londynie to życiowy sukces. Po czymś takim chyba przyjemniej wracać do treningu?
To prawda. Wracam z uśmiechem na ustach.
Może wymagam zbyt wiele, ale można było zrobić jeszcze lepszy wynik?
Trudno powiedzieć. Na początku starałem się trzymać swojego tempa, kontrolowałem czas na kolejnych pętlach. Wielu zawodników poszło szybciej na początku i zapłacili za to wysoką cenę. Pięćdziesiątka nie wybacza błędów. W końcówce zagrałem va bank, to była moja najszybsza końcówka na 50 km w życiu. Opłaciło się. Czy mogłem zająć lepsze miejsce? Pewnie tak, nie licząc Francuza, który jest pozaklasowy, resztę miałem w zasięgu wzroku.
Miał pan kryzys na trasie?
Jedną pętlę poszedłem o 5 sekund wolniej. Jeden z rywali, zaczął przede mną wymiotować. Mi też zrobiło się niedobrze, wtedy trochę zwolniłem, ale i tak trzymałem się swojego rytmu.
Walczył pan na trasie, ale też z chorobą przed startem?
Jak człowiek jest w formie to ciężko uchronić się od infekcji, ta granica jest bardzo cienka. Tym bardziej, że były epidemie w hotelach, dużo ludzi miało biegunkę. Kraje afrykańskie przywiozły sobie różne „prezenty”. Na szczęście nie dotyczyło to hotelu, w którym mieszkałem, ale kontakt ma się z wszystkimi. Trzeba było to ograniczać, myć ręce kilka razy dziennie. Dopadł mnie kaszel kilka dni przed startem, robiliśmy, co się dało, tabletki, syropy. Nie wszystko jednak można brać. Na szczęście udało się.
Ponoć mocno was trzepali na kontroli antydopingowej?
Cieszę się, że kontrola była tak rygorystyczna. Zaraz po przyjeździe do Londynu wszyscy szli na krew. Potem po wyścigu zaraz poszliśmy na kontrolę. W przeszłości na mistrzostwach Europy byłem w najlepszej ósemce, ale przyznawano mi to miejsce dopiero po latach, kiedy dyskwalifikowano dopingowiczów. Podobnie było na Pucharze Świata. Miejsce w ścisłym finale mi przyznano, ale stypendia nie działają wstecz i poza satysfakcją nie dostałem nic.
Pana wynik to najlepszy start polskiego chodziarza na 50 km od siedmiu lat. Mimo to został pan przyćmiony przez kolegów z kadry...
To były chyba najlepsze mistrzostwa dla polskiej lekkoatletyki. Zdobyliśmy osiem medali, ja jestem z siebie zadowolony, ale medalu nie mam.
Po tym wyniku nie ma odwrotu? Idziemy do Tokio?
Chyba tak. Żona się zgodziła, więc pewnie nic mnie nie powstrzyma.
Przed olimpiadą w Rio był pan na obozach w Australii, zrobił pan „życiówkę”. Ostatnio odpuścił pan jednak wyjazd na Antypody...
To były bardzo fajne wyjazdy, które dały mi naprawdę bardzo dużo. Miałem zaproszenie w tym roku, ale zrezygnowałem, byłem świeżo po ślubie, a te wyjazdy były jeszcze dłuższe niż rok wcześniej. Nie chciałem zostawiać żony. Korzystaliśmy jednak, z bratem, który jest moim trenerem, z tamtych doświadczeń, wykorzystywaliśmy nabytą wiedzę.
W tym roku na 50 km już iść pan nie musi ale sezon się jeszcze nie skończył...
Dwie pięćdziesiątki w roku to jest wystarczająco. Być może jeszcze w tym roku gdzieś wystartuje. Po głowie chodzi mi Szanghaj. To taki start komercyjny, raz już tam byłem. Jest to czterodniowy wyścig, codziennie idzie się inny dystans, inną trasą, nie pętlą tylko, z miejsca do miejsca. Przechodzi się na prawdę pięknymi trasami, po drodze mijamy najpiękniejsze miejsca w Szanghaju. Łącznie jest do przejścia ok 50 km w cztery dni. Wbrew pozorom jest to spore wyzwanie, tym bardziej, że przyjeżdżają tam na prawdę najlepsi chodziarze, bo miejscowi milionerzy, którzy organizują te zawody, kuszą nagrodami.
Jak się tam dostać?
W tamtym roku byłem tam pierwszy raz. Zabrał mnie Jared Talent (były rekordzista świata na 50 km - przyp. red.), byłem w jego drużynie. Teraz nie wiem jak będzie, bo Jared ma kontuzję i nie wiem czy będzie w stanie się przygotować. Trzeba będzie się rozejrzeć za jakimś dobrym teamem.
Jest już w głowie kolejny sezon?
Pewnie, już pracujemy nad przyszłym rokiem. W chodzie jak w szkole, coś się kończy, jest trochę odpoczynku i zaczynamy od nowa. Najpierw baza, rowerek, spokojne wchodzenie na obroty.
Zobacz także: