Rafał Wilk: Tato i mama mają ode mnie po medalu
Rozmowa z Rafałem Wilkiem, mistrzem paraolimpijskim z Londynu i Rio w kolarstwie ręcznym.
Miesiąc temu w Rio de Janeiro, zdobywałeś olimpijskie medale - złoty i srebrny. Wyobrażam sobie, że wiszą gdzieś ma honorowym miejscu, obok dwóch złotych krążków z igrzysk z Londynu. Patrzysz na nie i co sobie myślisz? Że to były piękne dni?...
Bo rzeczywiście takie były. Zdobyłem przecież dwa medale olimpijskie. Niektórzy sportowcy marzą tylko o tym, aby w ogóle pojechać na igrzyska olimpijskie. Wywalczenie medalu jest to coś wielkiego, dlatego cztery medale, które do tej pory zdobyłem, to jest moim zdaniem coś wielkiego w całej mojej sportowej karierze, z czego się ogromnie cieszę. Jestem nawet dumny z tego.
Ten złoty krążek z Rio zadedykowałeś mamie. Pewnie była szczęśliwa, jak wróciłeś do domu?
Na pewno była szczęśliwa. Ma ona swój udział w moich sukcesach, wspiera mnie, pomaga mi w przygotowaniu posiłków, jest ze mną na co dzień. Pierwszy złoty medal, który zdobyłem cztery lata temu w Londynie dedykowałem mojemu tacie, a teraz zdobyłem kolejny i dedykowałem go mamie. Tak więc tato i mama mają ode mnie po jednym złotym medalu. To jest dla mnie bardzo ważne, że oboje mają medale.
Jako chorąży reprezentacji Polski w Rio pełniłeś także rozliczne honory podczas uroczystych spotkań po powrocie do kraju. Co cię w nich najbardziej uderzyło?
To, że zostałem chorążym było dla mnie wielkim wyróżnieniem. Mamy wielu znakomitych sportowców. To, że z tego grona na chorążego wybrano akurat mnie było wielkim wyróżnieniem. Nie będę ukrywał, że miałem chwile zastanowienia, bo wiedziałem o klątwie chorążego, przypomniałem ją sobie. Pomyślałem sobie, a dlaczego nie? Dlaczego nie miałbym właśnie ja obalić tego mitu? No i mit został obalony, nie ma już klątwy. Miałem przyjemność być na spotkaniach i z panią premier i u prezydenta. To jest magia igrzysk, która się zdarza raz na cztery lata. Wszyscy przypominają sobie o nas. Nawet telewizja polska przypomniała sobie o nas. Wyglądało, to jak wyglądało, ale pierwszy krok został zrobiony, a oglądalność tego wydarzenia też była duża. Jest to dla nas sportowców bardzo ważne, bo inni startują w mistrzostwach świata i Europy, a my mamy tylko igrzyska paraolimpijskie.
W Rzeszowie chyba do tej pory nie było jeszcze żadnych oficjalnych spotkań z tobą po powrocie z Brazylii?
Jest to trochę dla mnie przykre, zwłaszcza jak patrzę, jak w innych miastach wszystkich sportowców z paraolimpiady w Rio witają, nawet tych, którzy nie zdobyli medali. Myślałem, że może chociaż ktoś zadzwoni, co dzisiaj nie powinno być problemem. Ale nie. Trudno, takie jest życie.
Dałeś sobie już trochę luzu, czy dalej codziennie kręcisz kilometry?
Dla mnie sezon jeszcze się nie skończył, dlatego mocno codziennie mocno trenuję. W ten czwartek wylatuję na zawody na Majorkę, będzie to trzydniowy Majorka Handbike Tour. Potem wracam do domu i 10 listopada polecę na maraton do Bejrutu. Po tym maratonie będę miał dwa i pół tygodnia przerwy, którą postaram się spędzić bez roweru. Mam nadzieję, że pogoda mi w tym pomoże, a jak nie to wybiorę się na narty.
Ile kosztuje twój rower?
Ceny są różne. Mój pierwszy rower kosztował 15 tysięcy złotych. Za ten, na którym obecnie startuję, z trzema kompletami kół, trzeba zapłacić blisko 60 tysięcy.
Liczysz ile tysięcy kilometrów już przejechałeś ?
Liczę, oczywiście. W tamtym roku, od stycznia do grudnia, przejechałem piętnaście i pół tysiąca kilometrów. W tym roku mam już ponad piętnaście tysięcy, czyli wszystko wskazuje na to, że pobiję wynik z 2015 roku. Natomiast w całym czteroleciu było to między pięćdziesiąt i sześćdziesiąt tysięcy.
Z czego żyje mistrz olimpijski i mistrz świata?
Pracuję. Na Uniwersytecie Rzeszowskim wykładam sport i turystykę osób niepełnosprawnych. Mam także pracę w Lublinie u przyjaciela. Ponadto otrzymuję z ministerstwa sportu stypendium za wyniki, które uzyskuję.
Słyszałeś o wniosku, abyś został Honorowym Obywatelem Rzeszowa? Co tym sądzisz?
To bardzo miłe. Nie wiem, jak wygląda cała procedura, co na to prezydent, czy Rada Miasta przychyli się do wniosku. Byłbym pierwszym sportowcem z tak zaszczytnym tytułem. Całe życie jestem związany z Rzeszowem, od kilku lat jeżdżę i rozsławiam nasze miasto.
Jesteś zapraszany na spotkania. O co najczęściej pytają cię młodzi ludzie?
Większość pyta o motywację, czy mi się chce? Każdą sytuację można odwrócić w pozytywną stronę i cieszyć się wszystkim. Zdarzają się słabsze dni, kiedy pada, jest zimno, nie chce się iść na trening, człowiek by sobie jeszcze poleżał, ale to szybko mija. Wybija godzina, wstaję i jadę. To jest gdzieś we mnie.
Czego jeszcze nie zdobyłeś?
W swojej dyscyplinie zdobyłem już wszystko, co było do zdobycia, co nie oznacza, że nagle ma mi brakować motywacji. Lubię wygrywać, zwycięstwa nakręcają mnie do kolejnych startów. Staram się ciężko trenować, bo poziom jest bardzo wysoki, co potwierdzają igrzyska.
Plany na przyszłość sięgają aż do Tokio?
Na pewno chodzą mi po głowie igrzyska w Tokio. Oby tylko zdrowie mi dopisywało. Przyszły sezon będzie przejściowy, choć wyzwań nie zabraknie; będę chciał drugi raz pojechać na Alaskę, na Challenge Alaska, zdobyć mistrzostwo świata i Puchar Świata. W 2017 i 2018 roku rozpocznie się już walka o punkty kwalifikacyjne na igrzyska w Tokio.