Raport NIK o Narodowym Funduszu Zdrowia, czyli dodatkowe miliardy, kolejki żywych i martwe dusze
Niektórzy piszą, że to studnia bez dna. Inni, że skutek nieumiejętnego gospodarowania ogromnymi pieniędzmi. Tak czy inaczej trudno o optymizm po analizie ostatniego raportu Najwyższej Izby Kontroli na temat wykonywania zadań przez Narodowy Fundusz Zdrowia.
Inspektorzy NIK potwierdzili na piśmie to, co na własne oczy widzą pacjenci: ubiegłoroczne dołożenie prawie 4,5 miliarda złotych do systemu opieki zdrowotnej oraz wprowadzenie tzw. pakietu kolejkowego wcale nie skróciło kolejek na niektóre zabiegi, do poradni specjalistycznych i na rehabilitację.
Mieszkańcy Pomorza mają prawo się oburzać, czytając, że na rezonans magnetyczny trzeba czekać przeciętnie 215 dni, na wizytę u endokrynologa 212 dni, zaś na zabieg planowy w oddziale ortopedycznym 158 dni. Kolejka do endoprotezy stawu biodrowego i kolanowego przedłużyła się do około trzech lat i jest u nas cztery razy dłuższa niż na Podlasiu i trzy razy dłuższa niż na Mazowszu. Pocieszeniem nie jest, że na Opolszczyźnie, Śląsku i Dolnym Śląsku czeka się jeszcze dłużej.
W komunikacie NIK przytaczany jest także ubiegłoroczny raport zrzeszającej 35 rozwiniętych państw Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD), gdzie stwierdzono, że Polska jest krajem, w którym najdłużej czeka się na operacje zaćmy i stawu biodrowego.
Diagnoza „choroby kolejkowej” jest tylko na pozór prosta. Z pewnością ponosimy wszyscy konsekwencje permanentnego braku środków na zdrowie. Przenoszone na kolejne lata niedofinansowanie części świadczeń stworzyło kolejki, które nie znikną jak za dotknięciem różdżki po dorzuceniu pieniędzy. Niskie stawki znacząco zmniejszyły zainteresowanie części specjalistów kontraktami z NFZ. Dziś coraz trudniej znaleźć na Pomorzu np. endokrynologa, który zgodzi się pracować za pieniądze z funduszu. O wiele bardziej opłaca się otworzyć prywatną praktykę. A kolejki do tych nielicznych przyjmujących na NFZ nadal rosną.
Na tym tle bulwersują inne dane z raportu NIK. Otóż okazało się, że około 11 tys. recept na kwotę 700 tys. zł zostało wystawionych w ubiegłym roku dla... zmarłych pacjentów. Doliczono się 74 tys. recept (na kwotę 5,6 miliona złotych) wystawionych przez zmarłych lekarzy. A to może oznaczać, że w systemie, który cierpi na chroniczny brak pieniędzy, nadal złotówki wyciekają.
- Nie do końca - twierdzi Mariusz Szymański, rzecznik pomorskiego oddziału funduszu. - W ub.r. odnotowaliśmy na Pomorzu 606 przypadków recept wystawionych po dacie zgonu pacjenta. Po weryfikacji okazało się, że ponad połowę przypadków stanowiły błędy sprawozdawcze aptek (błędnie przekazany pesel pacjenta lub data wystawienia recepty), w 28 proc. podobne błędy popełniła osoba wystawiająca receptę, w 2 proc. doszło do błędnego określenia daty zgonu pacjenta w Centralnym Wykazie Ubezpieczonych. Pozostałe recepty nadal są weryfikowane, na razie tylko cztery z nich przekazano do organów ścigania w związku z podejrzeniem sfałszowania.
Jaki stąd wniosek? Po pierwsze - nawet raport NIK wymaga dodatkowych objaśnień. Po drugie - za problemy pacjentów wcale nie odpowiadają martwe dusze, tylko żywi politycy.