Ratowała innych. Teraz zaczęła najtrudniejszą walkę w życiu. Jej wróg ma na imię glejak
To miał być wyjątkowy rok w życiu Doroty Stogi - 55. urodziny, a przede wszystkim trzydziestolecie obronionego dyplomu lekarskiego. I równie długiego stażu zawodowego. Tak, rzeczywiście, to będzie i jest wyjątkowy rok dla naszej bohaterki...
Od 1 lipca Dorota stanęła bowiem do heroicznego boju o swoje życie. I o powrót do pracy. A jej przeciwnikiem w walce jest glejak wielopostaciowy w czwartym, najcięższym stopniu złośliwości. W tej bitwie na szczęście nie jest osamotniona. Wspierają ją bliscy i przyjaciele. Modlitwą, dobrym słowem i datkami na leczenie.
Życie na petardzie
Dorota to istny wulkan aktywności. Przeglądamy jej profil na Faceebooku. W kwietniu zwiedza Sevillę i Portugalię, kąpie się w oceanie. Jak wspomina, wówczas po raz pierwszy w życiu skosztowała ostrygi. Świeżo wyłowionej z morza. Początkiem maja spaceruje z przyjaciółmi po Ojcowskim Parku Narodowym, 12 maja zdobywa najwyższą górę w Bieszczadach - Tarnicę. Końcem maja wyjeżdża na południe Włoch. Pamiątką wycieczki są zdjęcia z Neapolu, Sorrento i Pompejów. Początek czerwca rzuca ją do Mrągowa, gdzie odbywa się zlot miłośników jeepów - Camp Jeep PL. W międzyczasie praca - dyżury na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym w Tarnowie.
- Pani Dorota, odkąd ją poznałam, zawsze taka była. Praca i wyjazdy. Pamiętam, jak kiedyś po dyżurze wzięła prysznic, wsiadła w pociąg i pojechała na koncert Nicka Cave’a. Umówiłyśmy się już w Gdyni. Noc po koncercie spędziłyśmy na dworcu. A po powrocie do Tarnowa poszła prosto do szpitala. To historia, która najlepiej oddaje jej charakter - opowiada Emilia Kowalewska, lekarka i uczennica naszej bohaterki.
Podróże to wielka pasja Doroty Stogi. Widziano ją między innymi w Rosji, na Islandii, a nawet zawędrowała do dalekiej Kenii.
Druga pasja to muzyka. Jest wielką fanką zespołu KULT. Należy do elitarnej grupy KULT-Turyści, która spotyka się na cyklicznych zjazdach i stara się bywać jak najczęściej na koncertach Kazika Staszewskiego. W Tarnowie tworzy ją grupa czworga zapaleńców, w kraju to kilkadziesiąt osób. Ulubioną piosenką Doroty z repertuaru KULTu jest utwór „Prosto”.
Przyjaciele z KULT-Turystów zastanawiają się, jak włączyć się w pomoc swej przyjaciółce. Podczas zbliżającego się Pol’and’Rocka zamierzają sprzedawać limitowane koszulki, które do tej pory mogli nosić wyłącznie członkowie fan clubu.
Z dziejów jednej przyjaźni
Wioletta Kowalewska to najbliższa przyjaciółka Doroty Stogi. Poznały się dokładnie ćwierć wieku temu, gdy pani Wioletta zaczynała pracę w Tuchowie. Była początkującą lekarką.
- A wie pan, że niedługo przed tą straszną diagnozą wspominałyśmy początki naszej przyjaźni... Dorota nawet pamiętała, że kiedy się poznałyśmy, byłam ubrana w czerwony płaszcz i przyszłam do pracy w za dużych butach - opowiada.
Później obie trafiają do tarnowskiego szpitala św. Łukasza. Są niczym papużki nierozłączki.
Emilia Kowalewska pamięta jedną historię, związaną z przyjaźnią jej mamy i pani Doroty. Wyjątkowy prezent, jaki przyniosła przy okazji imienin.
- To było takie ładnie ozdobione pudełeczko. A w środku kilkadziesiąt karteczek z dobrymi myślami i życzeniami, które pani Dorota pisała przez cały nocny dyżur - wspomina.
Kobieta - dusza
Wszyscy, z którymi rozmawiamy, podkreślają wielką dobroć, którą epatuje na innych Dorota Stoga. I jako lekarz, i jako człowiek. I jako przyjaciel również.
- Słyszałem taką historię o jej pobycie w Kenii. Przybyli do jednej wioski, w której panowała niewyobrażalna bieda. Co zrobiła Dorota? Rozdała wszystko, co miała przy sobie. Zostawiła tam nawet adidasy, które miała na nogach i boso wróciła do hotelu - opowiada jeden ze znajomych naszej bohaterki.
Równie wielkie serce miała dla pacjentów, których przyjmowała najpierw w tuchowskim szpitalu, a przez ostatnie lata w Tarnowie.
Wszyscy nasi rozmówcy mówią jednym głosem. To prawdziwy lekarz. Taki z powołania. Wychowała się zresztą w medycznej rodzinie. Jej tato był znanym internistą, mama miała specjalizację z pediatrii. Ci, którzy z nią pracowali, podkreślają, że miała wielki pęd do dzielenia się wiedzą. Zarówno z lekarzami młodszymi stażem, jak i studentami czy rezydentami, którzy trafiali pod jej skrzydła.
W szpitalu doszła do funkcji ordynatora oddziału wewnętrznego. I pewnego dnia wielkie zaskoczenie. Pani doktor Dorota Stoga składa rezygnację i oświadcza, że chce się przenieść na Szpitalny Oddział Ratunkowy.
- Ile osób pukało się wtedy w głowę. Dorota, kobieto, po co ci to. Wiesz, jak jest na SOR-ze, jaka tam i z kim ta robota. Ale ona jak już coś postanowi, to zdania nie zmienia. Naprawdę bardzo tę pracę lubi - mówi jeden z ratowników medycznych.
Fatalny początek lipca
W poniedziałek, 1 lipca, Dorota przyszła jak zwykle na dyżur. Od pewnego czasu skarżyła się na dokuczliwe i nawracające bóle głowy. Zwalała to jednak na karb przemęczenia pracą i upałów. W pewnym momencie przyjaciółka zauważyła u niej opadnięty kącik ust. Natychmiast wysłała ją na tomograf.
Wynik poważnie zaniepokoił - w mózgu rozwija się guz. To był glejak w wyjątkowo ostrej postaci. W tej samej, z którą zmagali się wcześniej polityk SLD Tomasz Kalita, ks. Jan Kaczkowski czy pochodzący z Tarnowa były szef TVN BiŚ Sebastian Podkościelny.
O diagnozie informowała ją właśnie Wioletta Kowalewska, która bardzo niewiele pamięta z tej rozmowy.
- Naprawdę nie pamiętam, jak było. Naprawdę... Ale Dorotka przyjęła to bardzo spokojnie. Jest przecież lekarzem. I widziała pacjentów z takimi schorzeniami - mówi łamiącym się głosem.
Natychmiastowa decyzja. Konieczna jest jak najszybsza operacja. Po serii niezbędnych badań 5 lipca, w piątek, Dorota trafia na stół. Świadomie wybiera Tarnów, bo jak mówi, tu zna lekarzy, którym bardzo ufa. Nie korzysta z propozycji, by wybrać inny ośrodek. Ale przed operacją ma jeszcze prośbę do swej przyjaciółki. Chce, by jej kupić książkę do nauki języka hiszpańskiego. Bo przecież wkrótce mają w planach wyjazd do Madrytu. A z miejscowymi wypadałoby przecież się chociaż trochę dogadać.
Operacja trwa kilka godzin. Jest bardzo skomplikowana i poważna. Przy stole stoi dwóch miejscowych neurochirurgów: doktorzy Paweł Barnaś i Paweł Dudziak.
Operacja nie pozostała bez śladów.
Nazajutrz Dorota miała porażone kończyny, pojawiły się też trudności z mówieniem. Jej pierwsza prośba po wybudzeniu była cokolwiek nietypowa. Poprosiła swoją przyjaciółkę, by ją odpytała ze słówek, które mozolnie wkuwała przed zabiegiem.
Pięć dni po operacji, w środę 10 lipca, Dorota wstaje z łóżka. Zaczyna chodzić. Rozpoczyna rehabilitację.
Czym jest glejak?
To - mówiąc najkrócej, rak złośliwy mózgu, którego pochodzenie nie jest znane. Rozrasta się bardzo szybko. Najczęściej rozwija się w płacie czołowym i skroniowym.
Objawami glejaka mogą być bóle głowy, nudności, które nasilają się szczególnie rano. Chory może cierpieć na zaburzenia pamięci, osłabienie sprawności umysłowej. Może także mieć zaburzenia równowagi i niedowłady kończyn. Aby powstrzymać jego rozwój, w pierwszym rzędzie konieczna jest właśnie operacja. Ale często nie sposób usunąć całego guza, który z czasem się odradza. Za każdym razem w bardziej agresywnej formie.
W przypadku Doroty lekarzom udało się wyciąć 98 proc. nowotworu. Teraz czeka ją radioterapia i chemioterapia. I pooperacyjna rehabilitacja. Leczenie jest długie i bardzo wyczerpujące. Ale Dorota Stoga podejmuje rękawicę.
A może Optune?
Nadzieją na zatrzymanie tej groźnej choroby są najnowsze osiągnięcia medycyny.
Wśród nich ostatnio bardzo dobrą renomą cieszy się urządzenie zwane Optune, które po raz pierwszy zostało przetestowane w 2014 roku w Stanach Zjednoczonych. Rok później aparat był w użyciu. Na urządzenie składa się torba ważąca niecałe trzy kilogramy i kilka elektrod, które przypinane są do ogolonej głowy pacjenta. Urządzenie powinno być noszone mniej więcej dwadzieścia godzin na dobę. Diody wytwarzają pole, które sprawia, że komórki rakowe się nie dzielą a przez to nowotwór się nie rozrasta.
Co prawda Optune nie jest zbyt dyskretne, bo widoczne przez innych, ale umożliwia choremu normalne codzienne funkcjonowanie. Jak czytamy na forach internetowych, użytkownicy aparatu wybierają się na wycieczki, jeżdżą na narty. Nie zdejmują go także na czas snu.
Oprócz tego, Dorota może też przejść terapię genową i immunologiczną.
Wszystkie serca na pokład
W ubiegły piątek ruszyła w internecie zbiórka pieniędzy na leczenie pani doktor wspomnianą wcześniej metodą. Potrzebne jest ponad 530 tysięcy złotych.
Do tej pory na apel rodziny i przyjaciół odpowiedziało ponad 2500 osób. Większość chciała pozostać anonimowa. Ci, którzy chcieli się podpisać z imienia i nazwiska, z kolei nie podawali wysokości wpłaty. Przy potwierdzeniu przelewu często można przeczytać bardzo ciepłe słowa. To wyrazy otuchy, wsparcia, podziękowania, a także rady, co mogłoby pomóc w zwalczeniu glejaka. Kwoty, które wpływają na konto pani Doroty, są różnej wysokości. Najmniejszy przelew to złotówka. Dużo jest wpłat kilkunasto- czy kilkudziesięciozłotowych. Kilka osób ofiarowało po 1000 czy 2000 zł. Rekordzista wpłacił we wtorek 10 tys. zł. I napisał jednocześnie bardzo wzruszające wyznanie: „To tylko pieniądze, ale za nimi są ludzie, dla których jesteś ważna”.
Do tej pory udało się zebrać już ponad 200 tys. zł, co stanowi niespełna 40 proc. potrzebnych pieniędzy. Jest więc bardzo duża nadzieja, że w takim tempie dość szybko uda się zebrać potrzebną kwotę. To bardzo ważne, bo w walce z glejakiem bardzo dużą rolę odgrywa czas. Nie bez przyczyny zatem portal, na którym gromadzone są pieniądze na terapię, zbiórkę opatrzył napisem „Pilne!”.
- Często jej mówiłam, że jest momentami już nie tyle dobroduszna i wyrozumiała dla pacjentów na SOR-ze, ale momentami naiwna. Ale patrząc na to, jak ludzie zareagowali na nieszczęście, które spotkało Dorotę, to wierzę, że dobro zawsze wraca. I wie pan, tak sobie myślę, no kto miałby nie pokonać tej choroby, jak ona. Kto sobie bardziej na to zasłużył - mówi patrząc przed siebie Wioletta Kowalewska.
Wracam do pracy!
Dorota Stoga walczy bardzo dzielnie. Codziennie karnie stawia się na rehabilitację. Ale jednocześnie nie porzuca marzeń. Tęskni też za pracą.
- Ona nie dopuszcza do siebie takiej myśli, że będzie musiała odejść ze szpitala. Niech pan sobie wyobrazi, że już się wpisała do grafiku na 16 września - kręci głową Emilia Kowalewska.
I jeszcze jedno. Nasza bohaterka nadal codziennie uczy się po kilka słówek hiszpańskiego. Wypowiada je, mówiąc do lustra. Bo wyjazd do Madrytu zbliża się wielkimi krokami. I właśnie kartkę z wypisaną nazwą stolicy Hiszpanii włożyła do swojej domowej „szuflady marzeń”, do której wcześniej wrzucała inne fiszki ze swoimi planami i postanowieniami.