Ratownicy chcą podwyżek
Ratownicy medyczni w całej Polsce wczoraj o godz. 16 rozpoczęli protest. Chcą lepszych pensji. Twierdzą, że pracują ponad siły i w trudnych warunkach, a to nie przekłada się na ich zarobki.
Ratownicy medyczni mają dość pracy, która nie daje im godnego wynagrodzenia i domagają się podwyżek. - To jest czas i pora aby polski rząd zaczął dbać o bezpieczeństwo medyczne - mówią zgodnie ratownicy medyczni, którzy w środę punktualnie o godz. 16.00 rozpoczęli protest. Godzina jest symboliczna, bo odczytując ją bez kropki, wychodzi 1600. To jest kwota podwyżki, którą chcą osiągnąć w ciągu najbliższego roku.
Propozycja resortu
Ministerstwo Zdrowia zaproponowało ratownikom medycznym zwiększenie wynagrodzenia o 400 zł w tym roku i tyle samo w przyszłym. Ratownicy chcą tyle, ile otrzymały pielęgniarki czyli cztery razy po 400 zł.
- Ratujemy życie ludzkie, więc dlaczego jesteśmy tak nisko cenieni? - pyta Andrzej Dziędziel, ratownik medyczny z Oświęcimia. - Chcemy tyle co pielęgniarki, żeby godnie żyć od przysłowiowego pierwszego do pierwszego - dodaje i rzuca konkretnymi kwotami. Godzina pracy lekarza na oświęcimskim SOR to 120 zł, a ratownika 17 zł. Jak twierdzi, w Oświęcimiu średnia pensja pielęgniarki medycznej to ok. 5,5 tys. zł brutto, a ratownika 2,5 tys. zł brutto.
- Chyba najgorzej mają ci z nas, którzy są na kontraktach - mówi Dziędziel. - Nie dość, że sami musimy opłacić ZUS i podatki, to jeszcze wydajemy na naukę i ciągłe dokształcanie się - tłumaczy. Jak przekonuje, protest nie jest przeciwko pacjentom, czy dyrekcji szpitali, ale przeciwko rządowi.
Ratownicy medyczni dostają od 1,4 do 3 tys. zł na rękę, w zależności od formy zatrudnienia i zakresu obowiązków. Jednak wiele wydatków związanych z pracą muszą pokrywać z własnej kieszeni.
- W ciągu pięciu lat mamy obowiązek podnosić swoje kwalifikacje, uczestnicząc w różnych szkoleniach, za które zwykle sami płacimy - mówi Krzysztof Krzemień z tarnowskiego pogotowia.
Ratownicy z PSPR w Tarnowie, dołączając do ogólnopolskiego protestu, domagają się podwyżki w kwocie takiej, jaką dostały pielęgniarki (w sumie 1600 zł brutto). - Mamy ten sam zakres czynności, dlatego uważamy, że nie może być takiej rozbieżności płac - wyjaśnia Krzemień.
Sytuację rozumie Józef Budka, dyrektor Szpitala Powiatowego w Wadowicach. - Chodzi im o dyskryminacje płacowe - wyjaśnia ideę protestu. - Nie będę komentował roszczeń, ale powiem, że na pewno zarabiają mało, a przecież to ciężka i odpowiedzialna praca, zawsze są na pierwszej linii ognia - dodaje.
Wzrost płac to niejedyny postulat ratowników. Domagają się także upaństwowienia ratownictwa medycznego.
Nie ucierpią pacjenci
W ramach akcji w całej Polsce specjalnymi znaczkami i flagami oznaczone zostały budynki, karetki, a ratownicy jeżdżą do pacjentów w czarnym koszulkach, na których pojawiło się logo z informacją o akcji.
- Żyję nadzieją, że protest nie wpłynie na obniżenie bezpieczeństwa mieszkańców, którzy będą potrzebowali pomocy - mówi Roman Łucarz, starosta tarnowski, któremu podlega stacja pogotowia. Ratownicy zapewniają, że chorzy na pewno nie ucierpią przez protest.
Ze zrozumieniem do protestu ratowników podchodzi dyrektor tarnowskiego pogotowia. - Mają do tego prawo. Forma tej akcji jest łagodna i nie zagraża pacjentom - podkreśla Kazimiera Kunecka.
Protest potrwa dwa tygodnie. Ratownicy zapowiadają, że jeśli nie przyniesie rezultatu, są gotowi na strajk głodowy.