Ratownicy medyczni szykują protest. Pracują za marne grosze
Pracują po 300 godzin miesięcznie za 2100 zł na rękę. Aby wywalczyć podwyżki, wyjdą na ulicę. Pikieta pomorskich ratowników odbędzie się 30 czerwca. Wojewoda już zna ich główne postulaty.
- Większość z nas pracuje w szpitalu po 300 godzin miesięcznie. Nasze dyżury trwają 12 lub 24 godziny, po których często jedziemy do kolejnej pracy - w pogotowiu, w innym szpitalu czy w Centrum Powiadamiania Ratunkowego - po to, aby móc utrzymać siebie i rodzinę, zapłacić rachunki, opłacić raty kredytu za mieszkanie - mówi w rozmowie z „Dziennikiem Bałtyckim” Bartosz Sołtysik, ratownik medyczny ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Gdyni. Przyznaje też, że często wraz z kolegami ze swojego oddziału zastanawia się, czy po całodobowym dyżurze mogą być pewni, że nie popełnią żadnego błędu, który zaważy na ludzkim życiu.
Za swoje poświęcenie ratownicy medyczni otrzymują marne grosze. Średnia wysokość ich pensji to 2100 zł na rękę, a bywa, że jest jeszcze niższa i waha się między 1600 a 1800 zł netto. O godne wynagrodzenia walczyć będą teraz na ulicy.
- Wykonujemy podobny zakres obowiązków co pielęgniarki. Pielęgniarkom udało się wywalczyć podwyżkę w formule 4x400 zł. W tym roku otrzymają już trzecią transzę, a więc 1200 zł brutto. Ministerstwo Zdrowia zaproponowało nam 400 zł podwyżki od lipca tego roku i kolejne 400 zł od lipca następnego roku, a więc formułę 2x400 zł. Nie zgadzamy się na to, to za mało - mówi Grzegorz Sadowski, koordynator protestu na Pomorzu, z-ca przewodniczącego Międzyzakładowej Komisji Krajowego Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego. - Walczymy też o wprowadzenie trzyosobowego zespołu do każdej karetki. W tej chwili najczęściej jeździmy po dwie osoby, co zagraża bezpieczeństwu pacjentów. Dwie osoby podczas resuscytacji czy intubacji pacjenta to po prostu za mało.
- Walczymy o wprowadzenie trzyosobowego zespołu do każdej karetki - mówią protestujący ratownicy medyczni
Protest pomorskich ratowników medycznych odbędzie się w przyszły piątek, 30 czerwca, w samo południe, pod Urzędem Wojewódzkim w Gdańsku. Miejsca pikiety nie wybrano przypadkiem.
- Nasze postulaty przesłaliśmy już do wojewody. Cały problem polega na tym, że Państwowe Ratownictwo Medyczne jest państwowe tylko z nazwy. Pogotowia są finansowane z tak zwanego dobokaretek, co oznacza, że dla każdej karetki jest przeznaczona jakaś kwota na dobę. Z tego utrzymywani są pracownicy i sprzęt. W miastach, gdzie występuje duża konkurencja w postaci prywatnego pogotowia, dobokaretki są obniżane. Pozostałe pieniądze, z tego co nam wiadomo, gromadzone są u wojewodów. Stąd nasze pytanie, gdzie one są - dodaje.
O komentarz do sprawy poprosiliśmy przedstawicieli Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku.
- Ministerstwo Zdrowia przekazało wojewodom informację o ustalonej na szczeblu rządowym propozycji podwyżki wynagrodzeń między innymi dla ratowników medycznych. Podwyżki przyznano w wysokości 400 zł brutto od 1 lipca 2017 roku i kolejne 400 zł brutto, do łącznej kwoty 800 zł brutto, od 1 lipca 2018 roku. W resorcie trwają już też zaawansowane prace nad upaństwowieniem systemu PRM. Ponadto planowane jest utworzenie minimum trzyosobowych zespołów ratownictwa medycznego - informują przedstawiciele biura prasowego.
Wojewoda zwrócił się z prośbą do dysponentów zespołów ratownictwa medycznego o przeanalizowanie możliwości poprawy sytuacji finansowej ratowników. Nie ma on jednak prawnych możliwości do ustalania wysokości wynagrodzeń osób zatrudnionych w podmiotach leczniczych. To już się odbywa na styku pracodawca - pracownik.