Karetka przyjechała do komendy policji po pacjenta. Dwaj ratownicy byli pijani.
Dariusz K., pięćdziesięciokilkuletni mieszkaniec Różana (prosi, by nie ujawniać jego nazwiska - red.) na 11 maja dostał wezwanie do Komendy Powiatowej Policji w Makowie Mazowieckim. Na godz. 9.00. Miał przejrzeć akta własnej sprawy, która prowadzona jest od ponad roku przez wydział kryminalny. Ale, jak twierdzi Dariusz K., to po prostu trudna sprawa rodzinna, nie żaden kryminał.
Nie symulowałem
- Przyjechałem na umówioną godzinę do komendy i zabrałem się do czytania tych akt. Zgromadzono wiele tomów. Do godz. 14.00 miałem jedną półgodzinną przerwę. Policjantom bardzo zależało, żebym akta tego dnia do końca przeczytał, bo jak mówili, prokurator tego żądał. Ale przed godz. 14.00 źle się poczułem: mroczki w oczach, szum w uszach, byłem bliski zasłabnięcia. Od lat leczę arytmię serca, migotanie komór. Takie stany w związku z tym mnie dopadają - mówi Dariusz K. - Poprosiłem „nadzorującą” mnie policjantkę o przełożenie dalszego czytania na inny termin, bo nie byłem w stanie skupić się nad tymi aktami i czytać ze zrozumieniem. Wówczas ona poprosiła przełożonego, naczelnika wydziału kryminalnego o podjęcie decyzji. Ten wykrzyczał, że jestem symulantem, który chce przedłużać śledztwo i kazał dzwonić po karetkę. Zszedłem do samochodu, na parking. Na chwilę położyłem się na siedzeniach, żeby złapać lepszy oddech i zadzwoniłem.
Według Dariusza K. była godz.14.13, a pogotowie dotarło na ul. Łąkową o godz. 14.55.
- W trakcie policjantka prawdopodobnie ponagliła karetkę. Kiedy wreszcie przyjechała, ratownik zaczął robić mi badanie EKG. Zauważyłem, że ma trudności z trafieniem w pulpit aparatu. A kiedy nachylił się, by podłączyć mi elektrody, wyczułem silną woń alkoholu. Spytałem policjantkę, która była przy tym badaniu, czy widzi to co ja, że ratownicy są pijani. Stwierdziła, że niczego nie widzi i nic, w związku z tym, nie może zrobić - twierdzi Dariusz K.
- Po badaniu powiedziała, że wracamy do pokoju 205, w którym siedziałem od rana. Poprosiłem ratowników o wynik EKG, który mi wręczyli z uśmiechem, że nic mi nie jest, i o kartę medycznych czynności ratunkowych, którą jeden z nich doniósł za nami do pokoju. Spytałem policjantkę czy nadal nie zauważyła, że oni są pijani. Nie zauważyła. Wtedy wyszedłem na korytarz i zadzwoniłem do syna, by powiadomił o tej sytuacji komendę główną policji, albo jakąkolwiek inną, pobliską jednostkę. Dopiero wtedy policjantka stwierdziła, że idzie do dyżurki, by wysłać za karetką patrol.
Natomiast naczelnik kryminalnego znów mi zarzucił, że symuluję i utrudniam prowadzenie czynności, które oni muszą tego dnia zakończyć. Wtedy już naprawdę poczułem się źle i poprosiłem naczelnika, by ponownie wezwał karetkę, ale powiedział, że mogę sam jechać do szpitala. Wyszedłem więc do samochodu, poleżałem z pół godziny, bo nie mogłem jechać. Potem ruszyłem do szpitala - opowiada Dariusz K.
Tam, jak wynika z dokumentacji, którą pokazuje Dariusz K., na SOR zrobiono mu kolejne EKG, zaaplikowano odpowiednie leki, wystawiono skierowanie do poradni kardiologicznej na cito, czyli pilnie. Około godz. 21.00 po wszystkich badaniach wypuszczono go do domu.
W tym czasie patrol makowskiej policji zatrzymał karetkę pogotowia, która wcześniej była pod komendą na ul. Łąkowej.
Skarga do prokuratury
Cztery dni później, 13 maja, Dariusz K. złożył w Prokuraturze Rejonowej w Przasnyszu zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, polegającego na tym, że zarówno ratownicy pogotowia, jak i policjanci zlekceważyli jego złe samopoczucie, narażając go na poważne zagrożenie dla zdrowia. W zawiadomieniu wskazał także, że ratownicy byli pijani, a policjanci na to nie reagowali.
Po rozmowie z Dariuszem K., który zgłosił sprawę do redakcji, zwróciłam się o wyjaśnienie sytuacji do mł. insp. Marzeny Zakrzewskiej, komendantki KPP w Makowie Mazowieckim. Odesłała mnie do rzecznika prasowego, przez którego miały być przekazane informacje. Na prośbę pełniącej obowiązki rzecznika Katarzyny Ruszczyńskiej sformułowałam na piśmie podstawowe pytania, z prośbą o jak najszersze wyjaśnienie sprawy:
„Proszę o informacje na temat incydentu z 11 maja, dotyczącego p. Dariusza K. i ratowników medycznych, z udziałem dwójki policjantów.
Czy policjanci mogliby przedstawić swoją wersję zdarzenia - np. dotyczącą tego czy zareagowali na sugestię Dariusza K., że ratownicy są pijani; czy i kiedy został wysłany patrol za karetką pogotowia?; czy naczelnik wydziału kryminalnego sugerował Dariuszowi K., że symuluje złe samopoczucie, by utrudnić dochodzenie? Czy w komendzie było prowadzone postępowanie wyjaśniające w tej sprawie? Z jakim efektem?”
Otrzymałam poniższą odpowiedź:
„W dniu 11 maja 2017 roku mężczyzna, o którego jest zapytanie, był w KPP Maków Mazowiecki w celu zaznajomienia się z aktami postępowania karnego, jako podejrzany. W trakcie tej czynności procesowej źle się poczuł, o czym poinformował policjantkę i wyszedł na dwór, żeby zaczerpnąć powietrza i sam wezwał karetkę pogotowia, na miejscu załoga karetki pogotowia udzieliła panu pomocy medycznej. Następnie poinformował funkcjonariuszkę, że wyczuł on od ratowników woń alkoholu z ust. Informację tą policjantka przekazała dyżurnemu KPP w Makowie Maz. Po otrzymaniu zgłoszenia policjanci wykonali czynności w tej sprawie. Między innymi przebadali alkomatem załogę karetki. Okazało się, że kierujący 32-letni ratownik medyczny mieszkaniec gminy Krasnosielc miał w organizmie ok. 1,6 promila alkoholu oraz drugi 33-letni ratownik medyczny miał blisko 2 promile alkoholu. Mundurowi zatrzymali kierowcy uprawnienia do kierowania. Za kierowanie w stanie nietrzeźwości grozi mu utrata prawa jazdy, zakaz kierowania pojazdami mechanicznymi oraz kara pozbawienia wolności nawet do 2 lat.
W celu wyjaśnienia czy w trakcie wykonywania czynności służbowych przez funkcjonariuszy Komendy Powiatowej Policji w Makowie Mazowieckim nie doszło do naruszenia dyscypliny służbowej, komendant policji poleciła przeprowadzenie czynności wyjaśniających na podstawie przepisów Ustawy o Policji”.
Prokurator rejonowy w Przasnyszu, Artur Folga, skargę Dariusza K. przesłał natomiast do Prokuratury Okręgowej w Ostrołęce w celu wskazania do jej rozpatrzenia innej jednostki prokuratorskiej.
- W sprawie ratowników zaś prowadzone jest pod naszym nadzorem postępowanie. W tej chwili jednemu z nich postawiony jest zarzut prowadzenia pojazdu w stanie nietrzeźwości, zagrożony art.178 par.1 kk. Rozpatrywana jest też kwestia, czy w stanie w jakim obaj ratownicy się znajdowali, nie narazili pacjentów na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia, co podlega pod art. 160 par.1 - informuje prokurator Folga.
Natychmiast zwolnieni z pracy
Dwaj ratownicy z feralnej karetki tworzyli zespół z Krasnosielca, wykonujący usługi dla SP ZOZ, czyli szpitala w Makowie Mazowieckim na umowę-zlecenie.
- Pracowali pod naszym nadzorem i nadzorem centrum ratunkowego Meditransu, choć pośrednim - wyjaśnia Jerzy Wielgolewski, dyrektor szpitala. - Do głowy by mi nie przyszło, że tego rodzaju pracownicy, funkcjonariusze publiczni, odpowiedzialni za ratowanie życia, mogą się dopuścić takiej nieodpowiedzialności. To nie jest tylko odpowiedzialność za kierowanie pojazdem pod wpływem alkoholu, ale za życie pacjentów. Ten incydent przerósł granice mojej wyobraźni. Niestety, przy tej okazji wszyscy, cały szpital, więc około pół tysiąca porządnych pracowników, dostaliśmy błotem po oczach. I to jest poważny efekt tej nieodpowiedzialności dla wielu ludzi. Przykro nam jest, że odium tego zdarzenia dotyka całego szpitala. Oczywiście z tymi ratownikami tego samego dnia rozwiązaliśmy umowę w trybie natychmiastowym. I to jest najłagodniejsza dla nich konsekwencja. Mieli szczęście, że nie doprowadzili do rzeczywistego niebezpieczeństwa dla życia, bo ten pacjent, do którego zostali wzywani, mimo to, że potem sam zgłosił się na badania do szpitala na SOR, nie był ryzykownie zagrożony.
Ale mogli doprowadzić do tragedii. Na szczęście nie doszło do tego. Spowodowali natomiast zaostrzenie warunków pracy dla innych ratowników. Oczywiście, zdarzają nam się czasem sygnały - bo na szczęście, nie zawsze i nie wszędzie działa źle pojmowana solidarność koleżeńska czy społeczna - o różnych słabościach naszych pracowników, nadużywaniu alkoholu czy leków. Zawsze w takich sytuacjach reagujemy, niekoniecznie zwolnieniami z pracy, ale próbą pomocy, kierowaniem na leczenie - twierdzi dyrektor Wielgolewski.
- Wobec tych ratowników nie było nigdy żadnych tego typu ostrzeżeń - zapewnia doktor Radosław Pawłowski, kierownik działu pomocy doraźnej przy makowskim szpitalu. - Dział dysponuje trzema karetkami systemowymi dla powiatu makowskiego, 20 ratownikami, oprócz tego jest kilkoro pielęgniarek i pielęgniarzy. Mamy dwa punkty wyczekiwania zespołów podstawowych w Krasnosielcu i Różanie, złożone z dwóch ratowników medycznych, ale te zespoły dyżurowały także w Makowie, rotacyjnie. Ratownicy z Krasnosielca byli zatrudnieni, jak zresztą większość naszych ratowników, na umowę cywilno-prawną. Pracowali w pogotowiu dosyć długo, od około dziesięciu lat. 11 maja zostali zdjęci z całego grafiku dyżurów. Zostały też natychmiast wprowadzone przez dyrekcję szpitala zmiany do warunków pracy, polegające na większym oddaleniu zespołów ratunkowych od miejsca zamieszkania, większej mobilności i rotacji. Dotychczas szliśmy pracownikom pod tym względem na rękę - mieszkali w Krasnosielcu czy Różanie, tam przeważnie dyżurowali. Było to też motywowane ekonomicznymi względami, okazało się jednak, że nie jest to bezpieczne rozwiązanie. W każdym razie nie wszyscy potrafią, jak się okazuje, z takiego układu korzystać.
Odwiedziłam zwolnionych ratowników. Nie chcieli rozmawiać. Jak jednak zauważyłam, każdy z nieco innych powodów.
Poza wszystkim zastanawia to, że ratownicy w takim stanie mieli odwagę podjechać pod komendę policji. Pomijając oczywiście fakt, że w ogóle mieli czelność i odwagę ruszyć do pracy. Tak szczególnej.