Ratownicy w Zielonej Górze mają dość
Lekarze i pielęgniarki zamiast zajmować się poważnie chorymi, muszą badać, przebierać pijanego mężczyznę, który regularnie pojawia się na SORze.
Jeden z bezdomnych regularnie paraliżuje pracę służb ratowniczych w mieście. Najpierw żebrze na starówce, potem kupuje i pije alkohol, kładzie się na ulicy i testuje wrażliwość mieszkańców. Pogotowie ratunkowe wyjeżdżało do niego oficjalnie już 31 razy (wyjazdów było więcej, ale część zespołów traktuję mężczyznę jako pacjenta o nieustalonej tożsamości). Bywa odwożony do izby wytrzeźwień, ale jest odsyłany, bo ma zwykle od 3 do 5 promila alkoholu we krwi, a to już zagrożenie życia.
- Co drugi dzień trafia on na szpitalny oddział ratunkowy, z którego ucieka, jak się wyśpi - mówi radny, lekarz SOR Robert Górski. - Na SOR-ze jest on agresywny, obraża personel i innych pacjentów, straszy dzieci, przywożone z wypadków. Personel zamiast zajmować się poważnie chorymi, musi go zbadać, pobrać krew, umyć, przebrać. W końcu dojdzie do sytuacji, że zabraknie karetki do wypadku.
R. Górski apeluje do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej i Miejskiej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych i wszczęcie procedury ubezwłasnowolnienia i umieszczenia w zakładzie opiekuńczym kłopotliwego mężczyzny. Obie instytucje jednak nie mają takich kompetencji. Ale w tej sprawie MOPS zwrócił się już do sądu rejonowego o wydanie postanowienia - skierowania do domu pomocy społecznej bez zgody.