Ratownik z Zawiercia tworzy scenariusze do seriali medycznych
Adam Podsiadło od kilku lat współtworzy scenariusze do serialu „Na sygnale”. Najcięższym zadaniem jest przekonanie reżysera, że nie można już bardziej ubarwić sceny, która jest właśnie kręcona.
- Kiedy pracowałem jeszcze w Warszawie, razem ze mną pracował doktor Wasiak. To właśnie on wcześniej pisał scenariusze do seriali medycznych. Wiedział, co potrafię. Wiedział, że można na mnie liczyć. Gdy odchodził na emeryturę, to zajęcie przekazał mi w spadku - wspomina Adam Podsiadło.
Scenariusz musi zgadzać się z rzeczywistością. A to niełatwe
Tworzenie scenariusza w serialu medycznym nie jest łatwe. Jeszcze trudniej jest być w nim konsultantem medycznym. Adam Podsiadło przyznaje, że najtrudniejszym zadaniem jest stworzenie sceny tak, aby nie odbiegała za bardzo od rzeczywistości, a jednocześnie była nadal ciekawa dla widza. A to wcale nie jest proste.
- Jeśli chcielibyśmy zrobić wszystko zgodnie ze sztuką, to ta scena byłaby niesamowicie nudna dla naszego widza. Mamy przecież sceny masażu serca albo czasochłonnego zabiegu. Na ekranie to wygląda fatalnie. Widzowie i produkcja oczekują, żeby cały czas była akcja, a przypadki - nietypowe - opowiada ratownik. - Oczywiście powoduje to, że narażamy się na krytyczną opinię środowiska. Ludzie ciągle wytykają nam błędy. Sugerują, że czegoś nie powinno się robić w taki sposób. To nie są seriale dokumentalne. To filmy fabularne z elementami medycznymi. Staramy się, żeby nikt nam nie zarzucił, że dana sytuacja nie może się zdarzyć. W medycynie wszystko może się zdarzyć. Oczywiście wpadki również się zdarzają - dodaje Adam Podsiadło.
Praca nad scenami zabiera sporo czasu. Najpierw tworzony jest szereg ujęć z różnych perspektyw. Następnie sprawdzane jest to, czy działania zapisane w scenariuszu są wykonywane w odpowiedniej kolejności. Mały błąd może być przyczyną krytycznych komentarzy dotyczących serialu.
Chodzi o to, żeby na przykład nie wbić odwrotnie jakiejś igły. To na pozór niezauważalne, ale ktoś może to zauważyć. - Ostatnio mieliśmy wpadkę z defibrylatorem. Scena trwała około półtorej minuty. Podczas montażu stwierdzono, że jest ona strasznie nudna i nic się nie dzieje. Wycięto dziesięć sekund. Nigdy nie sprawdzałem odcinka po postprodukcji i montażu. Okazało się, że te dziesięć sekund zaburzyło cały obraz pracy defibrylatora - wspomina Podsiadło.
Podczas pracy zdarzają się zarówno wpadki, jaki i sukcesy
Inna wpadka miała miejsce w pierwszym sezonie „Na sygnale”. Reżyser na planie stwierdził, że pokazywanie w każdym odcinku tego samego schematu postępowania jest nudne. Ratownicy oddech poszkodowanego mieli sprawdzić, przystawiając do jego ust lusterko. Scena została nakręcona, chociaż od kilku lat nie stosuje się już tej praktyki. Po tym odcinku w internecie pojawiło się prawie dwa miliony negatywnych wpisów.
- Mamy jednak również sukcesy. Kiedyś na placu zabaw poważnego urazu nabawiło się dziecko. Opiekun wpadł w panikę i uciekł z miejsca zdarzenia. Dziecku pomógł kilkuletni chłopiec. Zdjął koszulkę, zrobił opaskę uciskową. Gdyby nie jego zachowanie, jego kolega prawdopodobnie wykrwawiłby się. Zapytano go, skąd wiedział, w jaki sposób się zachować. Odpowiedział, że ogląda serial „Na sygnale” - śmieje się ratownik z Zawiercia. Twórcy serialu „Na sygnale” przygotowali również wakacyjną serię, która emitowana była w blokach reklamowych. Przedstawiano w nich krótkie filmiki, w których uczono udzielania pierwszej pomocy w konkretnych przypadkach. Ma to zwiększyć wiedzę medyczną Polaków.
Większość przypadków to takie, które zdarzyły się naprawdę. Adam Podsiadło przyznaje, że również postaci w serialu są inspirowane niektórymi pracownikami zawierciańskiego SOR. Stara się jednak zmieniać ich niektóre zachowania, tak aby nikt się nie rozpoznał.
Życie pisze najlepsze scenariusze. Tak było i tutaj
Adam Podsiadło ratownikiem medycznym został przez przypadek. Nie dostał się na studia i konieczna mogła być służba wojskowa. Okazało się jednak, że w Warszawie przy Akademii Medycznej otworzono kierunek związany z ratownictwem medycznym. W podjęciu decyzji pomógł również fakt, że w Warszawie mieszkał jego brat. W Warszawie nabył pierwsze doświadczenie związane z pracą w roli ratownika medycznego.
- W tej pracy nie ma nic trudnego. Poza tym różnicę sprawia, czy pracujemy samodzielnie, czy w zespole ratowniczym. Jeśli mam oceniać, to zdecydowanie łatwiejsze jest pisanie scenariusza. Przy tym nie zrobi się nikomu krzywdy. Tym bardziej że scenariusza nie piszę samodzielnie. Kiedy produkcja chce „naciągnąć” jakąś scenę, to czasami się na to nie zgadzam. Zawsze w takich sytuacjach próbujemy wypracować jakiś kompromis - dodaje Adam Podsiadło.