Reforma groźna dla pacjentów. Rozmowa z Tomaszem Grodzkim
Tomasz Grodzki: Szpitale muszą zorganizować opiekę nocną, świąteczną i rehabilitację. To kosztuje.
Napisał pan list do prezesa Jarosława Kaczyńskiego w sprawie reformy służby zdrowia. Jakich spodziewał się pan efektów?
Chciałem wzbudzić refleksję i do pewnego stopnia to się udało. W Sejmie ustawa o tzw. sieci szpitali przeszła wszystkimi głosami PiS, zaś w Senacie udało się przekonać 3 parlamentarzystów PiS, którzy zagłosowali przeciw zmianom, a dwóch kolejnych się wstrzymało od głosu.
Otrzymał pan odpowiedź od prezesa?
Nie, ale doniesiono mi, że prezes list przeczytał.
Dlaczego uważa pan, że reforma zdrowia jest szkodliwa?
Obawiam się, że skutki reformy będą niedobre dla pacjentów. Od 30 lat realizuję pomysły kolejnych rządzących i wiem, że nawet szlachetne intencje, gdy są nieprzemyślane, w zderzeniu z brutalną rzeczywistością przynoszą opłakane efekty. A ten pomysł cofa nas do lat komunizmu. Tymczasem zmieniła się epidemiologia, zmieniła się liczba chorych, zmieniły się choroby i takie mrzonki, że będzie tak dobrze, jak za PRL, są kompletnie niezrozumiałe. Co prawda pod wpływem nacisków, zwłaszcza w Senacie ministerstwo z wielu rozwiązań się wycofało, ale i tak widać, że ustawa preferuje podmioty publiczne i bardzo boleśnie uderza w podmioty prywatne. Na całym świecie te podmioty wzajemnie się przeplatają, ich oferta się uzupełnia i jest korzystna dla pacjentów. Odcinanie pewnej gałęzi systemu, zawsze kończy się źle. Zresztą to zadziwiające, bo podstawowa opieka zdrowotna, czyli środowisko, z którego wywodzi się minister Konstanty Radziwiłł, została niemal kompletnie sprywatyzowana i działa całkiem dobrze.
Czy rzeczywiście szpitalom nie będzie opłacało się leczyć po wejściu w życie tej reformy?
To się jeszcze okaże. Na początku wydawało się, że tak będzie. Jednak po bitwie w Senacie, gdzie jest kilku lekarzy, niemal wszystko zostaje po staremu. Tylko dotychczasowy „kontrakt” będzie się nazywał „ryczałt”, ale rozliczany będzie tak samo i po tej samej cenie. Jeżeli jednak to ma mieć jakikolwiek sens, to wycenia tzw. punktu musi być zdecydowanie podniesiona. Już to przeliczyliśmy. Przecież szpitale mają dostać znacznie więcej zadań, muszą zorganizować opiekę nocną, świąteczną, rehabilitację, powstaje zatem pytanie: kim, gdzie i za co. Te pieniądze, o których wiemy, że ministerstwo chce przeznaczyć na finansowanie ryczałtów, absolutnie na to nie wystarczą.
Minister zmienił nieco wycenę niektórych procedur. Najbardziej na tym ucierpiała kardiologia, w której specjalizuje się sporo prywatnych podmiotów.
Twarde dane medyczne mówią, że Polacy przestali umierać na ostre zespoły wieńcowe i zawały, bo mieli dostęp do cathlabów blisko swojego miejsca zamieszkania. Teraz, ten system ratowania Polaków chorych na serce jest niezwykle zagrożony. Cathlaby to niewielkie jednostki, które wykonują ultraspecjalistyczne zabiegi. Ustawa nie nakaże ich likwidacji, one same się zlikwidują, jeśli nie dostaną pieniędzy.
Pod koniec czerwca ma być znana sieć szpitali. Czy któraś z placówek w naszym województwie jest zagrożona?
To jest kolejny etap wielkiej „bitwy” o chorych. W Koszalinie zagrożony jest szpital MSW. Trochę niejasna jest sytuacja szpitala w Zdrojach, który może nie dostać ryczałtu na wszystkie oddziały, ponieważ zaliczany jest to placówek „pediatrycznych”, więc nie wiadomo, co będzie z oddziałami dla dorosłych. Natomiast na Śląsku na 144 jednostki, zagrożonych jest ponad 60. Jak może być lepiej skoro zniknie prawie połowa szpitali? To absurd.
Może tych szpitali jest za dużo?
Trzeba koncentrować potencjał medyczny w większych ośrodkach, ale nie można tego robić ustawą. Z dawnych czasów pamiętam wojewodę koszalińskiego, który dekretem zlikwidował długi szpitali. Tylko jakoś komornicy nie mogli tego zrozumieć. Tu mamy podobnie. Zrobimy jakiś ruch, żeby zadowolić prezesa. Pamiętamy, jak Jarosław Kaczyński powiedział, że kolumna dobrej zmiany posuwa się naprzód, ale w tej kolumnie jest awangarda i mamy tabory. Do taborów zaliczył ministerstwo zdrowia. Rzucono się wówczas do gorączkowej pracy, by coś przedstawić. Wymyślono zmianę, która pod wpływem miażdżącej krytyki, została mocno stępiona. Cierpieć na tym będzie przede wszystkim prywatny sektor zdrowia i pacjenci.
Kolejki do specjalistów, operacji i zabiegów są faktem. Przez 8 lat rządów PO nie udało się wiele w tej sprawie zrobić, mimo znaczącego zwiększenia środków. Co poprawiłoby tę sytuację?
Platforma rzeczywiście znacząco podniosła środki na służbę zdrowia z 3,7 proc. PKB do 4,6 proc. PKB przy średniej europejskiej - 7 procent. Minister zdrowia łaskawie obiecał, że do 2021 roku podniesie do 6 procent. Ale realia są inne - w tym roku idziemy w dół! Zaczynaliśmy od 4,6 proc., ale ponieważ PKB wzrosło, a nakłady na służbę zdrowia, niestety nie - to teraz mamy 4,38 procent PKB na zdrowie. To jest moralne zobowiązanie całego parlamentu, by podnieść nakłady na służbę zdrowia. To trzeba zrobić ponad podziałami, bo zdrowie powinno być trzymane od polityki jak najdalej.
Wystarczy dołożyć pieniędzy, by kolejki zniknęły?
Nie. Ale to jest warunek niezbędny, bo te nakłady są za niskie. Nie wytrzymujemy porównania nie tylko z Niemcami, czy Szwajcarią, ale również Słowacją, Słowenią czy Czechami. Jeżeli tylko dołożymy pieniędzy i nic nie zmienimy, to pieniądze przeciekną. Kierunek zmian, które trzeba wprowadzić jest akurat odwrotny od tego, co proponuje minister Radziwiłł. Trzeba zrównać prawa i obowiązki podmiotów prywatnych i
państwowych. Trzeba pomyśleć, czy usługi medyczne nie powinny mieć VAT, bo rachunek do NFZ szpitale wystawiają bez VAT, a za wszystko, co kupują jest obarczone VAT, którego nijak nie mogą odzyskać. Musimy usprawnić proces specjalizacji lekarzy. Należy stworzyć warunki, by młodzi medycy nie wyjeżdżali za granicę, co zwłaszcza tu, w Szczecinie, odczuwamy bardzo boleśnie. Niemcy witają z otwartymi ramionami nie tylko specjalistów, ale także młodych ludzi, którzy chcą się dopiero specjalizować. Tymczasem, przy szermowaniu szczytnymi hasłami przez rząd PiS, jednocześnie w tzw. wiosennym rozdaniu rezydentur, czyli miejsc dla młodych lekarzy, którzy chcą się specjalizować, na 69 specjalności medycznych w 46 z nich w pozycji dla całego kraju figuruje liczba 0. Tak nie może być!
Mamy kolejki do specjalistów między innymi dlatego, że brakuje lekarzy.
W ministerstwie toczy się duża batalia, by jesienią tych miejsc rezydenckich było znacznie więcej, a minister sobie wymyślił, że wszyscy muszą być lekarzami rodzinnymi albo internistami. Akurat tam jest trochę miejsc. Z 7 specjalizacji stomatologicznych są 2 miejsca na cały kraj. Jak my mamy młodych ludzi zachęcać, by zostawali w Polsce? Moim zdaniem jest to zbrodnia na młodych ludziach, którzy kończą ciężkie studia medyczne.
Minister Jarosław Gowin uważa, że osoby po medycynie, które chcą opuścić nasz kraj, powinny pokryć koszty kształcenia. To dobre rozwiązanie?
Polityka kija w tym momencie się nie sprawdza, zwłaszcza, gdy różnicuje absolwentów - niby dlaczego miałoby to dotyczyć tylko absolwentów medycyny, a nie np. kierunków uniwersyteckich czy technicznych? Pomysł jest absurdalny, tu trzeba wrócić do starego systemu stypendium fundowanych, czyli nie kij, ale marchewka. Pamiętam, jak budował się szpital w Gorzowie. Finansował on stypendia młodym ludziom, którzy studiowali medycynę. W zamian musieli zobowiązać się, że przez 3 lata będą tam pracowali. Niektórzy zostali do dzisiaj, są tam lekarzami, ordynatorami... Trzeba zachęcać młodych ludzi, a nie ich straszyć.
Większość młodych ludzi kończących studia pielęgniarskie już siedzi na walizkach, czekając tylko na dyplom. Nie zamierzają zostać w kraju.
Wracamy do tematów nakładów na ochronę zdrowia. Jeżeli jesteśmy członkiem dużej rodziny Unii Europejskiej, w których każdy absolwent medycyny, rehabilitacji i pielęgniarstwa dostaje lepsze warunki niż w Polsce, to nie ma co się dziwić, że wyjeżdżają. Myślą racjonalnie. To jest zadanie rządzących, aby te warunki wyrównać. Każdy wolałby zostać, ale chce też żyć we własnym kraju godnie.
PiS zlikwidował program in vitro. Może warto reaktywować pomysł szczecińskich radnych, by dopłacać parom do tej procedury?
Nie tylko może, ale trzeba na pewno. Tutaj mamy casus naruszenia prawa przez prezydenta. Rada Miasta podjęła uchwałę, która nie jest przez Piotra Krzystka zrealizowana. Moim zdaniem, nie powinien otrzymać z tego powodu absolutorium. Nie może być tak, że prezydent sobie wybiera uchwały, które mu się podobają i je realizuje, a tych, które mu się nie podobają, nie zauważa. Tak nie powinno być. Trzeba pamiętać, że procedura in vitro to jest ostatni etap dla par, które nie mogą mieć dzieci. Szermowanie naprotechnologią w chwili, gdy kobieta ma niedrożne jajowody, jest nic nie warte. Wielu kobietom można pomóc innymi metodami, a dopiero nieliczni muszą korzystać z procedury in vitro, która jest dość dobrze w Polsce uregulowana.
NFZ zostanie zlikwidowany?
To będzie tylko pozorna zmiana. W praktyce zmienią się tylko szyldy, nawet budynki zostaną te same. Teraz będzie to się nazywało Wydział Zdrowia Urzędu Wojewódzkiego lub podobnie.