Reforma Marcina Lutra jest kontynuowana - mówi ks. prof. Marcin Hintz, biskup diecezji pomorsko-wielkopolskiej
Różnorodność stanowi istotę chrześcijaństwa od początku - mówi ks. prof. Marcin Hintz, biskup diecezji pomorsko-wielkopolskiej Kościoła ewangelicko-augsburskiego.
W tym roku przypada pięćsetna rocznica wystąpienia Marcina Lutra w Wittenberdze. Umownie przyjmuje się tę datę za początek reformacji, ale przecież celem Lutra nie było wywołanie rozłamu w Kościele.
Samo wystąpienie Lutra ma oczywiście charakter symboliczny. To jest wydarzenie, które zostało przyjęte jako początek dzieła naprawy Kościoła. Marcinowi Lutrowi ani w 1517 roku, ani w następnych latach absolutnie nie zależało, by tworzyć nową denominację, nowy Kościół. Wręcz odwrotnie - jego tezy były zaproszeniem do akademickiej debaty na temat dzieła naprawy Kościoła. A poszło o sprzedaż odpustów. Luter, jako spowiednik w kościele miejskim w Wittenberdze, słyszał od ludzi, że pokuta nie jest im potrzebna, bo mają już wykupiony odpust zupełny. Takim „sprzedawcą” był dominikanin Jan Tetzel, który wykorzystywał różne - jak dziś byśmy powiedzieli - marketingowe sztuczki, by sprzedać jak najwięcej odpustów. I 95 tez, to wystąpienie Lutra z 31 października 1517 roku, było zaproszeniem do dyskusji na temat odpustów i wskazaniem, że prawdziwym źródłem chrześcijaństwa jest Ewangelia, że jest to odpuszczanie grzechów z łaski przez wiarę, zwiastowanie człowiekowi nowego życia w Jezusie Chrystusie, wolności chrześcijańskiej, a nie zdobywanie środków pieniężnych na budowę choćby nawet najpiękniejszej bazyliki. Brak reakcji ze strony Kurii Rzymskiej doprowadził do tego, że w roku 1520 Luter stanął na czele reformacji, ogłaszając, że nie może odwołać swoich tez, bo byłoby to niezgodne ze Słowem Bożym i jego sumieniem, a przeciwko sumieniu i Słowu Bożemu nie można występować. Zatem tak naprawdę to rok 1520 możemy traktować jako początek idei Kościoła ewangelickiego, czyli Kościoła, który powraca do źródeł, do Pisma Świętego. I my dzisiaj do tych źródeł, do początków reformacji chcemy wracać, a przede wszystkim wskazywać na Jezusa Chrystusa. W upamiętnieniu Roku Reformacji chodzi nam o wskazanie tego, co było pierwotnym przesłaniem. Powrotem do apostolskiej, ewangelicznej wiary, uściśleniem Pisma Świętego w życiu chrześcijan, wskazaniem na Jezusa Chrystusa, na łaskę Bożą, na to, co było źródłem życia pierwotnego chrześcijaństwa. Dlatego chcemy mówić o 500 latach reformacji, a nie o jubileuszu reformacji. Czyli że ta reforma jest kontynuowana w różnych wymiarach. Wierzymy też w to, że reformy Kościoła katolickiego, jakie miały miejsce w ramach II Soboru Watykańskiego, tak naprawdę są w dużej mierze pokłosiem tego, co stało się 500 lat temu w Wittenberdze.
Sprawa odpustów to nie jest chyba w tej chwili coś, co dzieli najbardziej Kościoły protestanckie od katolickiego.
Dokładnie tak. Odpusty były, jak wspomniałem, takim zarzewiem dyskusji, impulsem, a potem potoczyło się zupełnie nieplanowaną przez Lutra drogą. W 1990 roku w Augsburgu Kościół ewangelicki i katolicki podpisały wspólną deklarację, uznając, że główny przedmiot kontrowersji XVI-wiecznej reformacji, czyli sprawa nauki usprawiedliwienia przez wiarę, nie stanowi dzisiaj między partnerami dialogu ekumenicznego głównej przeszkody.
A co nią jest?
Przede wszystkim rozumienie Kościoła i urzędu kościelnego. Reformacja podkreśliła ideę powszechnego kapłaństwa wiernych. Zgodnie z nauką apostoła Pawła, Luter powrócił do pierwotnego przekazu ewangelicznego - że chrzest jest tak naprawdę zarazem wprowadzeniem nas do stanu kapłańskiego, powszechnego kapłaństwa. W związku z tym w Kościele ewangelicko-augsburskim nie mamy podziału hierarchicznego ani ontologicznego na stan świecki i duchowny. Duchowni są wyświęceni do zwiastowania ewangelii i udzielania sakramentów, ale nie są kapłanami w rozumieniu Starego Testamentu. Uważamy bowiem, za Pawłem, że ostatnia doskonała ofiara za grzechy została złożona przez Jezusa Chrystusa. Jezus jest arcykapłanem i zarazem ofiarą, która przebacza wszystkie nasze grzechy i czyni pojednanie człowieka z Bogiem. W związku z tym dawny podział na świeckich i kapłanów nie ma zastosowania do Kościoła Chrystusowego. I to jest tak naprawdę główny przedmiot sporu między ewangelikami i katolikami.
Jak to się ma do pierwszej tezy Lutra, która głosi, że całe życie wiernych ma być nieustającą pokutą?
Tezy Lutra to nie jest dokument, który ma dla nas znaczenie księgi wyznaniowej. To był dokument polemiczny, zaproszenie do debaty, w której znajdziemy bardzo wiele głębokich impulsów. Ta pierwsza teza w teorii ewangelickiej została bardzo twórczo przepracowana. Życie chrześcijanina powinno być nieustanną pokutą, czyli odwracaniem się od grzechów.
Co nie jest równoznaczne z nieustannym umartwianiem się?
Absolutnie nie chodzi o umartwianie się, ale odwracanie się od grzechów. Świadomość swojej niedoskonałości i chęć poprawy życia z Jezusem Chrystusem, to jest właśnie to, co można nazwać trwałym dziedzictwem tych tez, wskazaniem drogi chrześcijańskiego życia, co ma początek w chrzcie świętym. Później pokuta jest powrotem do chrztu św., czyli odrzucenia grzechu i życia w Chrystusie. Pojednanie z Bogiem jest nam darowane, dane z łaski przez wiarę - jeśli chodzi o kwestię zbawienia.
A jak Ksiądz Biskup zdefiniowałby cel ekumenizmu? Czy w ostatecznym efekcie jest jakaś szansa na połączenie tych obu Kościołów, czy po prostu chodzi tylko o to, żeby między sobą nie konkurowały?
Kościoły ewangelickie mają dość precyzyjnie zdefiniowaną ideę ruchu ekumenicznego. Jest to wizja jedności w pojednanej różnorodności. My uważamy, że różnorodność sama w sobie stanowi istotę chrześcijaństwa od samego początku. I w okresie apostolskim mamy tradycje petrystyczną, nawiązującą do św. Piotra i pawłową, nawiązującą do św. Pawła. Mamy tradycję Janową i Jakubową, która kładzie nacisk na dobre uczynki. W odczytaniu ewangelii, w odczytaniu pierwotnego Kościoła, widzimy, że była to jedność duchowa, bez jedności hierarchicznej, gdzie istniała różnorodność tradycji: judeochrześcijańskiej, poganochrześcijańskiej, różnorodność akcentowana w kwestii dobrych uczynków, czy też mistycznego życia, jakie miało miejsce przede wszystkim w przypadku tradycji Janowej. Chrześcijaństwo przez długie wieki funkcjonowało bez tego hierarchicznego uporządkowania. Dopiero odkąd stało się religią panującą w Cesarstwie Rzymskim, przyjęło dominację prawa nad duchem, prawa kanonicznego nad życiem liturgicznym czy ewangelicznym, zwiastowaniem misji. To spowodowało, że Kościół nabrał bardziej hierarchicznego charakteru. Takiej wizji jedności my nie chcemy pielęgnować, czyli chcemy powrócić do tej wizji, gdzie były patriarchaty: jerozolimski, antiocheński, aleksandryjski, konstantynopolski, rzymski, które funkcjonowały we wzajemnym szacunku, w uznawaniu różnic, przy zachowaniu podstawy dogmatycznej, podstawy wiary, która została sformułowana na pierwszych siedmiu soborach. Naszym zdaniem ta tradycja powinna być źródłem dążenia do takiej właśnie jedności, gdy Wschód i Zachód - mimo naprawdę dużych różnic jakie między chrześcijaństwem zachodnim a wschodnim aż do XI wieku istniały - właśnie w pojednanej różnorodności. I taką wizję ekumenizmu my chcemy prezentować i zapraszać innych do takiego pojmowania ruchu ekumenicznego. Czyli nie chodzi o to, by jedni drugim się podporządkowali, bo to nie jest ekumenizm, tylko działalność prozelicka, kontynuowanie dawnego modelu, gdzie jeden ma monopol na prawdę. Nam zależy na wzajemnym uznawaniu urzędów kościelnych, na wspólnym celebrowaniu komunii świętej, wspólnym głoszeniu ewangelii, a niekoniecznie na hierarchicznej instytucjonalnej jedności. Jeszcze jedno, co w Pana pytaniu padło. Mówił Pan o dwóch Kościołach. Ruch ekumeniczny dotyczy nie tylko ewangelików i katolików, ale wszystkich szeroko pojętych Kościołów chrześcijańskich.
Mówił Ks. Biskup o tym zrośnięciu się Kościoła z władzą w Cesarstwie Rzymskim i później. Czy to też nie była jednak droga, którą podążył Kościół ewangelicko-augsburgski w Anglii, Szwecji i innych krajach nordyckich?
Rzeczywiście nastąpił swoisty mariaż Kościoła z państwem, również na gruncie niemieckim. Tylko, że to się odbywało w trochę innym modelu. Kościół został podporządkowany państwu, a nie próbował nigdzie stanowić samodzielnej, odrębnej władzy. Tak więc średniowieczny spór między papiestwem a cesarstwem w ewangelickim wydaniu nigdy nie miał miejsca. Nastąpiło wykorzystywanie Kościoła przez struktury państwowe, ale z tego zbyt daleko idącego mariażu jakieś 100 lat temu już się wyzwoliliśmy. W tej chwili Kościoły ewangelickie są samodzielnymi i autonomicznymi podmiotami, które dla dobra wspólnego współpracują z władzą państwową. Mamy bardzo głęboki szacunek dla władzy państwowej, dla porządku społecznego, obywatelskiego, wspieramy wszystkie działania współpracując z różnymi podmiotami, które służą dobru ogólnemu.
Jak wyglądają perspektywy ekumeniczne konkretnie w Polsce? Polski Kościół katolicki wydaje się dość zachowawczy na tle tego modelu, który proponuje papież Franciszek. Jest też coraz mocniej zrośnięty z władzą. Poza tym ewangelicy są w Polsce zdecydowaną mniejszością. Czy to w jakiś sposób Was ogranicza, powoduje konieczność modyfikacji rozumienia ekumenizmu?
Po pierwsze Kościół rzymsko-katolicki w Polsce jest bardzo zróżnicowany. Może medialnie prezentowany jest jako monolit, ale w ramach tego Kościoła spotykamy się z naprawdę bardzo różnymi nurtami pobożnościowymi. Od charyzmatycznych, które bardzo podkreślają rolę Ducha Świętego, do bardzo tradycyjnych, łączących wiarę z modelem narodowościowym. Jest też katolicyzm otwarty, propagowany chociażby w czasopismach katolickich Więź, Tygodnik Powszechny czy Znak. Z tymi ostatnimi środowiskami rozumiemy się bardzo dobrze, robimy wiele wspólnych projektów o charakterze teologicznym, pobożnościowym. Jeśli chodzi o nurt narodowy, to jest nam rzeczywiście bardzo trudno współpracować, gdyż nie jest to nurt otwarty na dialog i patrząc z takiej perspektywy, to rzeczywiście ekumenizm w Polsce nie wyglądałby zbyt dobrze. Jeśli chodzi o ten fakt liczebnościowy, to rzeczywiście stanowimy w Polsce, jako ewangelicy, bardzo głęboką diasporę. Jest nas poniżej 100 tysięcy. Ma to swoje oczywiście wady, ale ma i zalety, bo nasza społeczność bardzo silnie szuka swej tożsamości, bardzo się z sobą integruje, a więc dobrze się znamy, współpracujemy i możemy z tą niewielką liczbą ludzi bardzo wiele zdziałać. To jest bardzo integrujący i pozytywny czynnik. Staramy się być obecni na wszelkich możliwych polach, tak jak byśmy byli Kościołem dużo większym, poprzez działalność charytatywną, poprzez Diakonię Kościoła ewangelickiego, na płaszczyźnie naukowej, poprzez wydział teologiczny Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie, na płaszczyźnie czasopiśmienniczej. Wydajemy wiele czasopism, książek, organizujemy wiele imprez kulturalnych, koncertów. W parafiach działają chóry więc czasami coś, co może się wydawać trudne, okazuje się być twórcze i wspomagać pewne dzieła. Oczywiście byłoby nam znacznie lepiej działać, kiedy przed wojną było około miliona ewangelików w Polsce i moglibyśmy zupełnie inaczej profilować polskie społeczeństwo. Jednak na taką reprezentację, jaką mamy w polskiej rzeczywistości, wydaje mi się, że robimy bardzo dużo. Wielu ewangelików jest znanych i kształtujących obraz polskiego społeczeństwa.
Z czego wziął się tak znaczny spadek liczebności ewangelików? Czy te brakujące 900 tys. to byli ludzie narodowości niemieckiej?
Na pewno nie 900 tys., ale około pół miliona z pewnością tak. Przesunięcie granic spowodowało ogromny ruch migracyjny. Na wschodzie mieliśmy duże parafie w okręgu stanisławowskim. Te osoby wyjechały z Polski albo pozostały tam na miejscu, nie wracając. Bez wątpienia też ta „kalka”, która nastąpiła po II wojnie światowej, że ewangelik jest tożsamy z narodowością niemiecką, powodowała, że ludzie na Mazurach, którzy czuli się Mazurami, a byli prześladowani, wyjechali z Polski. To były ogromne straty związane z wizją polskiego społeczeństwa, którą narzuciła władza PRL-owska, czyli monolityczne państwo narodu polskiego pod przewodnią siłą PZPR. To spowodowało zabicie tej dawnej pluralistycznej wizji polskiego społeczeństwa. Jeśli spojrzymy na dzieje Polski od Polski Piastów aż po 1945 rok, to Polska była zawsze państwem wielu kultur, wielu wyznań, wielu religii i wielu języków. I to, co nastąpiło po 1945 roku, było wielką tragedią i ofiarą tej „urawiłowki” stali się również ewangelicy.
Ten jubileusz 500-lecia Reformacji w Gdańsku także ma swoje znaczenie, bo Gdańsk był jednym z miast, które jako pierwsze zaaprobowały nauki i tezy Lutra. A potem przez stulecia, przez szereg lat, protestantyzm, a konkretnie Kościół Ewangelicko-Augsburski, miał tutaj pozycję dominująca. A teraz właściwie po tej społeczności, po tej tradycji, nie ma śladu, bo ewangelicy którzy są tutaj, to ludność napływowa.
Jest ślad. Mamy w naszej parafii Gdańszczan i potomków przedwojennych Gdańszczan. Sopocian tak samo. Nie wszelki ślad więc zaginął, ale robiono wszystko, by tych ludzi po II wojnie światowej wypędzić. Nie miało znaczenia, że ktoś mówił po polsku, czy po niemiecku, ale jeśli był ewangelikiem, był od razu zaszeregowany do tej najgorszej grupy i był naprawdę prześladowany. Mieliśmy tu bardzo ciężko. A rzeczywiście warto wspomnieć, bo nie wszyscy wiedzą, że pierwsze na terenie Rzeczpospolitej wystąpienia nawiązujące do Marcina Lutra miało miejsce właśnie tu, u nas, w Gdańsku. Dominikanin Jakub Knabe jako pierwszy głosił kazania w duchu ewangelicznym - jak to wtedy mówiono. I Gdańsk wtedy, jako jedno z pierwszych miast, przyjął ewangelicyzm jako wyznanie mieszczan mówiących w bardzo różnych językach. Później, przez te niemal 450 lat - od 1523 do 1945 roku - ewangelicy stanowili zdecydowaną większość mieszkańców miasta. Nie tylko luteranie, ale i reformowani, jako że Gdańsk był miastem bardzo tolerancyjnym i tutaj współpraca ewangelików i katolików długie wieki dobrze wyglądała. Gdańsk był miastem nie prześladującym inaczej wierzących.
Tumulty się zdarzały...
Ale nie na taką skalę żeby można było porównywać to do krakowskich tumultów, gdzie ewangelicy zostali zupełnie wypędzeni. Tutaj przyjechali mennonici, którzy gdzie indziej byli prześladowani, a na ziemi gdańskiej znaleźli swoje stałe miejsce, swoją tożsamość. Po 1945 roku mennonici byli tak samo wypędzeni. Odtąd życie parafii skupiło się wokół kościoła w Sopocie. I dzisiaj parafia ewangelicko-augsburska na terenie Trójmiasta nosi nazwę Gdańsk - Gdynia - Sopot, albo alternatywną nazwę ewangelicko-augsburska w Gdańsku z siedzibą w Sopocie i obejmuje swoim terenem obszar dawnego województwa gdańskiego. Sięgamy od Władysławowa przez cały Hel, Wejherowo, Redę. Rumię, Puck po Trójmiasto, Tczew i Starogard. Jedynym kościołem, jaki mamy, jest parafialny kościół Zbawiciela w Sopocie. Mamy także kaplicę w Tczewie, gdzie odprawiane są ewangelickie nabożeństwa. A poza tym ludzie przyjeżdżają w niedzielę na nabożeństwa na godz. 9.30 z całego obszaru. To jest miejsce spotkań naszej społeczności, plebania i dom parafialny na ul. Kościuszki w Sopocie. Sopot jest tym miejsce, które nas spaja.
Rozmawiał Dariusz Szreter