Retrokryminał: Śmierć osnuta mgłą tajemnicy
Świętochłowice: Kto w jego domu strzelał do policjanta Grencla i zabił jego żonę Stefę? Zbrodnia sprzed lat.
Świętochłowice długo nie mogły zapomnieć o śmiertelnych strzałach, jakie padły w mieszkaniu policjanta Franciszka Grencla przy ulicy Bytomskiej 19. Tym bardziej, że w jakiś czas po ujawnionej tragedii samobójstwo popełniła matka Stefanii Grenclowej, żony Franciszka. Zostawiła list, że nie może pogodzić się z tym, co stało się z córką. Sprawa tajemniczej tragedii znowu wtedy powróciła. Policja nie chciała informować o szczegółach nieszczęścia swojego pracownika, więc ludzie zdani byli na plotki.
Mówiono: - Gdyby to jeszcze spotkało jakiegoś brutala, ale wywiadowcę Grencla? Przystojny, odpowiedzialny, lubiany; młody małżonek i ojciec dziecka, które dopiero co się urodziło. Był dumny z rodziny jak paw. Całe szczęście w jednej chwili prysło mu jak bańka mydlana.
Pewnego ranka 1934 roku policjanta Grencla znaleziono we własnym mieszkaniu; był nieprzytomny, ledwo żywy, stracił oko. Ktoś oddał strzał w jego skroń. W innym pomieszczeniu leżała zastrzelona młoda kobieta. W kołysce ułożonej przy ojcu płakał rozpaczliwie noworodek. Zabójca oszczędził tylko dziecko.
Ten widok wywołał szok u kolegi Grencla, który miał sprawdzić, co dzieje się u policjanta. Funkcjonariusz nie przyszedł do pracy i nie uprzedził, że nie przyjdzie na dyżur. To dotąd się nie zdarzało. Komendant obawiał się, że Grencel ma jakieś kłopoty i chciał wiedzieć, czy nie potrzebuje pomocy.
Policjanci narażają się przestępcom i zdarzały się już napaści na nich, ale nigdy nie w mieszkaniu funkcjonariusza, gdzie była żona i dzieci. Policja jednak poszła najpierw tym śladem. Tajniacy próbowali złapać jakiś trop, chociaż nikt w przestępczym światku nie słyszał, żeby ktoś napadł na policjanta w jego domu. A w dodatku zabił matkę niemowlęcia. Taka sprawa szybko stałaby się w środowisku głośna.
Tymczasem biegli ustalili, że strzelał ktoś z domowników. Nie Grencel, tylko jego żona Stefa. To ona podeszła od tyłu z bronią do niczego nie spodziewającego się męża i strzeliła mu w bok głowy. Kula wyszła okiem i nie uszkodziła śmiertelnie mózgu, mężczyzna przeżył. Po tym strzale być może Stefania zastanawiała się nad losem dziecka, ustawiła kołyskę bliżej ciała męża, ale wyszła z pokoju i strzeliła do siebie. Zmarła na miejscu.
Policja zaczęła badać, co działo się w małżeństwie Grenclów. Może mąż znęcał się nad młodą żoną? Ale nawet matka Stefanii chwaliła Franciszka jako dobrego i kochającego męża. Natomiast Stefa od dziecka była bardzo delikatna, wpadała w dziwne stany, gdy nie widziała przed sobą przyszłości, a przecież była ładna i zdolna, w domu zamożnych restauratorów niczego jej nie brakowało. Gdy poznała Grencla, zmieniła się na lepsze, dlatego rodzice nie informowali zięcia o jej problemach ze zdrowiem. Tego właśnie matka nie mogła sobie wybaczyć.
Dla niej z tak straszną śmiercią córki wszystko się skończyło. Napisała pożegnalny list i weszła do jeziora, utopiła się. Na serce Franciszka Grencla spadł jeszcze jeden kamień.