Rewolucji nie będzie, ale głębokie zmiany w zarządzaniu uczelnią - tak
Z prof. Zygmuntem Litwińczukiem, rektorem Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie, rozmawia Aleksandra Dunajska.
UP to jedyna lubelska uczelnia, która zmieniła wiosną rektora - zastąpił Pan prof. Mariana Wesołowskiego. Planuje Pan duże zmiany na uczelni?
Rewolucji robił nie będę, ale na pewno przeprowadzę głębokie zmiany w systemie zarządzania uczelnią. Po trwającej osiem lat erze rektora Wesołowskiego trzeba wpuścić do uniwersytetu nieco świeżego powietrza. Struktura uczelni jest dziś bardzo rozdrobniona. Problem dotyczy zarówno administracji, jak i jednostek dydaktyczno-naukowych. Tych drugich mamy 54, istnieją małe, samodzielne zakłady zatrudniające trzech nauczycieli. Pozwala na to obecny statut, a ja uważam, że to za mało, bo taka jednostka nie jest w stanie funkcjonować na odpowiednim poziomie. Powinna ewentualnie działać w większej strukturze - instytutu czy katedry. Zmiany będą dotyczyć też administracji, gdzie dojdzie do łączenia mniejszych podmiotów. Zamierzam również powołać zespół, który będzie pomagał naukowcom w pisaniu wniosków o granty badawcze. Wiem, że naszych pracowników do ich składania często zniechęcają skomplikowane procedury. Tymczasem, żeby dostawać pieniądze, trzeba przygotowywać wiele wniosków, bo średnio tylko 10 proc. z nich ma szansę na sukces.
Ilość grantów pozyskiwanych przez pracowników uczelni nie jest zadowalająca?
W tej chwili realizujemy 26 projektów badawczych z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju i Narodowego Centrum Nauki, ale też około 20 finansowanych z innych źródeł, np. samorządów czy NFOŚiGW. Nie jest to jednak poziom satysfakcjonujący. A pamiętajmy, że właśnie m.in. ilość pozyskiwanych grantów ma być, we-dług nowych zasad przygotowanych przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, jednym z kryteriów wpływających na wysokość podstawowych dotacji dla uczelni.
Czy zapowiadana przez Pana zmiana systemu zarządzania uczelnią będzie się wiązała z redukcją zatrudnienia? Bo to, że jej celem są oszczędności, to chyba jasne.
Nasza sytuacja finansowa jest stabilna, ale trudno nie zauważyć, że liczba studentów spada - 1 października przyjęliśmy na pierwszy rok studiów o 107 osób, czyli o 4 proc., mniej niż rok wcześniej. Na przestrzeni ostatnich kilku lat liczba studentów UP zmniejszyła się o 3 - 4 tysiące, a liczba pracowników pozostała prawie bez zmian. W UP pracuje dziś około 1700 osób i są jednostki, gdzie wyraźnie widać przerosty zatrudnienia. Nie oznacza to, że planujemy zwolnienia grupowe, ale podjąłem decyzję o stopniowym wygaszaniu etatów - nie będziemy zatrudniać nowych pracowników w miejsce osób odchodzących np. na emerytury. Mam tu na myśli głównie pracowników administracyjnych czy inżynieryjno-technicznych, bo na pewno będziemy przyjmować nowych asystentów. Inaczej za 15 - 20 lat powstanie nam poważna luka pokoleniowa. Poza tym, rozwój uczelni musi się opierać na młodych umysłach i rodzących się w nich ideach.
UP ma niewielu studentów zagranicznych, nie prowadzi żadnego kierunku anglojęzycznego. Dlaczego?
Rzeczywiście mamy w tej kwestii zapóźnienia, chyba dlatego, że do tej pory uczelnia nie kładła na to wystarczająco dużego nacisku. Od przyszłego roku akademickiego chcemy jednak uruchomić studia anglojęzyczne przynajmniej na trzech kierunkach: weterynaria, hipologia i jeździectwo (II stopień), a także zarządzanie w rolnictwie. Docierają do nas sygnały m.in. z krajów skandynawskich i z Izraela, że byłoby zainteresowanie taką ofertą. Kompletujemy więc kadrę, przygotowujemy plany studiów. Powołałem też pełnomocnika ds. studentów zagranicznych, który będzie m.in. jeździł na różne spotkania i konferencje i promował naszą ofertę za granicą. Ta sprawa to jeden z moich priorytetów.
Dużo się dziś mówi o potrzebie współpracy uczelni z biznesem. Uniwersytet Przyrodniczy z tematyką badań powiązanych z rolnictwem ma chyba w województwie lubelskim, regionie rolniczym, duże pole do popisu?
Wcale nie wygląda to tak różowo. Lubelskie rolnictwo jest rozdrobnione, grupy producenckie są słabe, brakuje dużych podmiotów, które chciałyby wdrażać efekty naszej pracy, a przede wszystkim - które byłoby stać, żeby za to płacić. Inaczej jest np. w Wielkopolsce czy na Dolnym Śląsku, gdzie dużych gospodarstw jest więcej. Marką regionu lubelskiego zaczyna być jednak żywność produkowana na mniejszą skalę, w systemie niskonakładowym, ekologiczna. I właśnie we współpracy z takimi niewielkimi podmiotami, zajmującymi się np. zielarstwem, przetwórstwem mięsa czy mleka, upatruję szansy także dla nas. Nie możemy jednak czekać, aż przedsiębiorcy sami się do nas zgłoszą. Najpierw musimy pokazać, czym się zajmujemy, które z naszych badań firmy mogą wykorzystać w praktyce, a dopiero potem tą gotową ofertą przyciągać biznes.
Czy macie wielu studentów z rodzin rolniczych, którzy wiedzę zdobytą na uczelni chcą potem wykorzystać w swoich gospodarstwach?
Na zootechnice, gdzie prowadzę zajęcia, prawie połowa studentów to są dzieci rodziców mających gospodarstwa rolne, często duże. To bardzo dobry prognostyk, bo doprowadzi w przyszłości do profesjonalizacji rolnictwa. Poza tym, prowadzenie zajęć z takimi młodymi ludźmi to przyjemność - przychodzą do nas i wiedzą, czego od uczelni oczekują. Co więcej - mobilizują naszą kadrę, oczekując od niej coraz to nowych informacji. W ubiegłym roku, pod wpływem sugestii studentów, uruchomiliśmy specjalizację „zarządzanie w produkcji zwierzęcej”. Uczymy tam m.in. o zautomatyzowanych rozwiązaniach stosowanych np. w chlewniach do podawania zwierzętom paszy czy nowoczesnych maszynach udojowych. Hodowla to branża, gdzie stale pojawiają się jakieś nowinki, młodzi ludzie chcą być z tym na bieżąco. I my powinniśmy im to zapewnić.
Na początku rozmowy wspomniał Pan o swoim poprzedniku. Kilka lat temu zasłynął on zakupem drogiej, służbowej limuzyny, w dodatku z naruszeniem przepisów o zamówieniach publicznych. Pan też planuje przesiąść się do nowszego auta?
Nie, jeżdżę tym, które kupił mój poprzednik. I już powiedziałem panu kierowcy, żeby oszczędzał samochód, bo nie zamierzam go zmieniać w czasie tej kadencji.