Robert Górski: Dzisiejsza polityka oderwała się od życia

Czytaj dalej
Fot. Karolina Misztal
Anita Czupryn

Robert Górski: Dzisiejsza polityka oderwała się od życia

Anita Czupryn

Nie wiem, czy gdyby mój prezes był skrajnym, zgorzkniałym cynikiem i kawałem drania, to serial cieszyłby się takim powodzeniem - Robert Górski mówi o nowym sezonie serialu „Ucho prezesa” i o polskiej polityce.

Jakie wieści z Nowogrodzkiej pan przynosi?
Jesteśmy po emisji pierwszego odcinka, więc z grubsza wiadomo już, co się będzie działo. Nie zdradzę tajemnicy, jeśli powiem, że „Ucho prezesa” zatoczyło koło i wraca do sytuacji z pierwszego sezonu, czyli akcja rozgrywa się wyłącznie w dwóch pomieszczeniach. To znaczy w gabinecie prezesa i w sekretariacie, w którym z powrotem przebywa...

Pani Basia?
Pani Basia zawsze tam była. Mam na myśli pana prezydenta, który zadomowił się tam na stałe po tych wszystkich podróżach i peregrynacjach. Słowem, wracamy do punktu wyjścia, bo wydaje mi się, że jego prezydentura również zatoczyła koło i wróciła do punktu wyjścia.

Kto z polityków zasłużył na to, żeby mu dokuczyć w nowym sezonie?
Odcinki nagrywaliśmy z pewnym wyprzedzeniem, więc musieliśmy trochę antycypować. I tak afera, jaka się teraz przetacza - według jednych afera, według innych tak zwana afera - nie znajdzie swojego odzwierciedlenia w serialu, a przynajmniej nie od razu. Niestety, nie jesteśmy w stanie nadążać za bieżącymi historiami. Może z jednej strony to dobrze, bo serial sobie dłużej pożyje; może niektóre zdarzenia zostaną zapomniane. Ale przetrwają pewne mechanizmy, które są wieczne. Staramy się opowiadać historie, które mają tendencję do powtarzania się. Na pewno więc premier Morawiecki od dłuższego czasu jest bohaterem polskiej sceny politycznej, nie tylko dlatego, że jest premierem, ale także ze względu na to, że pojawiły się nagrania ze słynnej restauracji, w których używa języka, do jakiego nas nie zdążył przyzwyczaić, będąc na stanowisku premiera. Teraz z kolei, przy okazji Komisji Nadzoru Finansowego, w ogóle się nie odzywa - ani takim językiem, który znamy, ani takim, którego nie znamy. Bohaterami są też ci, którzy są bohaterami pierwszych stron gazet.

Jakie mechanizmy ma pan na myśli?
Choćby mechanizm propagandowy. Przeglądam prawicowe portale, na których afera KNF jest pomijana czy odsuwana na dalszy plan. Dużo ważniejszą informacją od tej, że szef KNF został zdymisjonowany, a jego mieszkanie przeszukane, jest to, że prezydent Duda podziwia polskich skoczków, którzy wygrali turniej drużynowy. Tak radykalne portale prawicowe opisują rzeczywistość, starając się przemilczeć te wydarzenia. A z drugiej strony „Gazeta Wyborcza” codziennie atakuje coraz bardziej rzucającym się w oczy tytułem, nazywając to wszystko układem, aferą i tak dalej. Te triki komunikacji ze społeczeństwem są chyba niezmienne, jak na przykład to, że premier Morawiecki nie odzywa się słowem, żeby ta sprawa w żaden sposób się do niego nie przykleiła. To działanie na przeczekanie. Kolejną sprawą są historie upadłych polityków. Mieliśmy ostatnio posła Piętę, który słynął z bycia moralizatorem, drogowskazem dla wszystkich, wskazującym, którędy powinniśmy podążać, a sam jednak, jak się okazało, tych zasad nie przestrzega. Takie przykłady w polityce były i pewnie zawsze będą, kiedy ci, którzy stawiają się w roli nauczycieli, sami zasługują na dwóję.

Kto jeszcze awansował do tego, żeby wejść do „Ucha prezesa”?
Rozglądaliśmy się, które jeszcze postaci na polskiej scenie politycznej nie pojawiły się w „Uchu prezesa”, czy też ich rola w życiu politycznym była niewspółmierna do roli w serialu albo została przedstawiona zbyt skromnie. Pomyśleliśmy więc o całej historycznej Solidarności i jej przywódcach z lat 80., którzy co jakiś czas pojawiają się na ekranach telewizorów, zazwyczaj po to, żeby się jakoś efektownie ze sobą pokłócić...

...albo procesować, jak Władysław Frasyniuk, oskarżony o naruszenie nietykalności policjantów.
No właśnie. Ciekawe jest to, że co jakiś czas musimy obchodzić wspólnie jakieś rocznice, a ci ludzie nie są w stanie tego zrobić razem, obrzucając się inwektywami. Ten upadek legendy też jest czymś takim, co w historii się powtarza, a to, co piękne i wzniosłe, po jakimś czasie okazuje się, że kruszeje. Nie potrafimy tego dobrze zapamiętać.

Może nie było w tym autentyczności?
Pochylamy się więc nad takimi zagadnieniami, czasem abstrahując od bieżących wydarzeń. Same obchody 100-lecia niepodległości Polski i ten marsz, który przeszedł ulicami Warszawy, oraz zamieszanie wokół niego zrodziły pytanie, jak mamy to 100-lecie świętować. Okazało się, że razem nie umiemy tego zrobić, że zwycięża brutalna siła, czyli narodowcy przepędzają wszystkich, tak jak Edek w „Tangu” Mrożka. Myślę, że ilustrujemy w serialu tego rodzaju rzeczy, które będą się powtarzać i są nieodłącznym elementem nie tylko polityki, ale i ludzkiego życia. Były premier, który przez chwilę stał się celebrytą i nie mógł się rozwieść, ale chyba w końcu mu się udało, też jest figurą, która pojawia się w literaturze, jaką znamy, jak i pewnie w tej, która dopiero zostanie napisana. Bo tacy są ludzie. Taki jest człowiek w ogóle.

Który premier nie mógł się rozwieść?
Mówię o premierze Kazimierzu Marcinkiewiczu, który co chwilę jest bohaterem tabloidów, choć bardzo by tego nie chciał, chyba już ma tego serdecznie dosyć. A pewnie to będzie, ku uciesze kolorowej prasy, kontynuowane.

Często pan słyszy, że życie polityczne przerasta kabaret?
Czytałem ostatnio duży artykuł w miesięczniku „Press” o tym, że „Ucho prezesa” jest coraz mniej śmieszne, bo nie jest w stanie dogonić rzeczywistości, zwłaszcza tej polskiej. Konkurencja z prawdziwą polityką jest tak ogromna, że przegrywamy z wyobraźnią niektórych posłów partii politycznych.

Albo z ich skłonnością do absurdu.
No, tak. Jednak to, co powinno śmieszyć w kabarecie, jest nieśmieszne, bo wydarzyło się naprawdę. Czasami rzeczywiście tak jest, że nasza wyobraźnia jest ograniczona.

Jest ktoś w polityce, kogo darzy pan szacunkiem?
Boże, takie poważne pytanie... Łatwiej mówić o osobach, które już nie żyją, które już ten rozdział mają zamknięty...

... złotymi zgłoskami zapisany.
Tak, tak. Pamiętam taką postać, zresztą spotkałem się z nią osobiście. To Jacek Kuroń. Dziś już nie przywołuje się tej postaci, nie pamięta się jego dorobku, ale w czasach, gdy żył, dla większości był kimś, kogo darzyło się dużym szacunkiem. Był politykiem i zarówno człowiekiem z ulicy, który potrafił żyć ze zwykłymi, normalnymi ludźmi, był jednym z nas. Natomiast dzisiejsza polityka zupełnie oderwała się od życia. To są głównie konferencje prasowe, kamery, jakieś intrygi. W tamtych czasach, czasach pierwszej Solidarności, wszystko było bardziej naturalne i uczciwe.

Jest ktoś, kogo celowo pan nie umieścił w „Uchu prezesa”, bo go pan nie lubi?
Nooo, taaak. Ale nie będę mówił, kto to jest. Mogę powiedzieć, że bardzo żałuję paru postaci, które z polityki już zniknęły. Bardzo mi szkoda ministra Waszczykowskiego, bo obecny minister Czaputowicz nie jest tak barwną postacią jak wcześniejszy i raczej mało kto wie o jego istnieniu; niczym szczególnym się nie wyróżnia. Być może to bardzo dobrze świadczy o nim jako o dyplomacie, ale na potrzeby serialu jest to postać mało atrakcyjna. Szkoda mi ministra Macierewicza, w tym sensie, że w serialu nie mam dziś powodu, żeby po niego sięgać. Minister Szyszko jaki był, taki był, ale nikt nie powie, że nie budził emocji. Teraz niewielu z nas wie, kto jest jego następcą. Na potrzeby serialu zawsze kibicuję wyrazistym postaciom, co nie oznacza, że kibicuję im prywatnie.

Co dzisiaj pana obchodzi w polityce?
Interesuję się polityką; mam jeszcze do napisania parę odcinków. Ostatnim tematem jest to, czy Polska wyjdzie z tej Unii, czy nie wyjdzie i kto narzuci swoją narrację, bo zakładam, że tak naprawdę nikt nas z tej Unii nie chce wyprowadzać oprócz jakichś radykalnych elementów. Ale ciekawa jest sytuacja, która zaistniała po wyborach samorządowych, a przed kolejnymi - parlamentarnymi - i to, jak te wielkie bloki się ustawią i wymyślą swoją kampanię do następnych wyborów. Czy to propaganda, czy siła przekazu okaże się skuteczniejsza? Jak będzie narastać zmęczenie PiS-em oraz czy sprawa Komisji Nadzoru Finansowego wpłynie na ich notowania. Myślę, że zawsze jest jakiś moment przełomu, po którym ludzie, ci przekonani, zaczynają się wahać. Albo pęka solidarność wyborców.

Jeśli o narracji mowa, to czy sposób narracji w „Uchu prezesa” się zmienił?
Bardzo podoba mi się ten powrót do korzeni, to, że znowu jesteśmy w kameralnym pomieszczeniu, chociaż wyjście poza Nowogrodzką też mi się podobało. Można było przedstawić opozycję, a nawet zajrzeć do Słupska, do prezydenta Biedronia. Teraz jest fajnie, bo można bardziej skupić się na konkretnych postaciach, na ich mimice i relacjach dużo mniejszymi środkami; to mi się bardzo podoba. Lepiej słychać słowa, jak się siedzi w zamkniętym pomieszczeniu.

W prezesie nastąpiła zmiana?
Przypadkiem wczoraj porównałem sobie pierwszy odcinek z dziewiątym odcinkiem nowej serii i widzę, że prezes jest inny. Zupełnie inaczej grałem go na początku i teraz jest inaczej. Po pierwsze, na początku nie miał siwych włosów. Teraz prezes jest cały siwy. Wcześniej był bardziej żwawy i agresywny, teraz widzę, że zamienił się - nie wiem, czy zgodnie z moimi intencjami, czy wbrew, ale tak wyszło - w zmęczonego, starszego pana. Może przez to kolano, może przez to, że już tyle widział i u władzy jest tak długo, że dostrzega marność tego świata. Ale stara się patrzeć na siebie z boku. Prawdziwemu prezesowi bliżej jest do tego z pierwszego sezonu, czyli nie jest jeszcze tak do końca znudzony, jest w nim duża determinacja, żeby wygrać następne wybory.

Co się zmieniło, jeżeli chodzi o sam PiS, o świtę prezesa?
Myślę, że prezes jest coraz bardziej nieufny i czuje się coraz bardziej samotny. Nie ma wsparcia w nikim, choć stało się tak na jego własne żądanie, bo tych ludzi, z którymi mógł dyskutować, odsunął, bojąc się chyba o swoje stanowisko. Poza tym łatwiej wydawać rozkazy, kiedy nikt nie dyskutuje i nikt ich nie podważa. Ale to ma swoją cenę. Nawet aktualny premier, któremu prezes zaufał, wystawia go na próbę, bo pojawiły się taśmy, które spowodowały, że postać premiera jest dwuznaczna. Niby jest od nas, ale jest od nich - rozmawia ich językiem, ale trzeba go jakoś bronić, czasem wbrew swojemu środowisku. A nie wiadomo, jakie jeszcze taśmy i gdzie są z nim ponagrywane, więc nie wiadomo też, w jakiej sprawie trzeba go będzie bronić lub go zaatakować, że to jednak kret, człowiek, który nas wszystkich oszukał. Nie wiadomo więc, z której strony przyjdzie atak.

Bliżej panu do tego, żeby pokazać, że premier Morawiecki nie jest już najzdolniejszy, jak mówił o nim prezes Kaczyński?
Pojawia się wokół niego coraz więcej znaków zapytania. Pytania o przeszłość nagraną w restauracji Sowa i Przyjaciele i czy ta przeszłość jest bezpowrotna. To znaczy, czy te jego ówczesne kontakty z Platformą zostały pozrywane i używał tego języka - jak brzmi linia obrony - oraz kontaktował się z tymi ludźmi po to, żeby być Konradem Wallenrodem, który pracuje dla PiS-u, czy przeciwnie. Czy jednak jest człowiekiem tamtej strony, który teraz odgrywa rolę jakiegoś innego Konrada Wallenroda. Wygląda na to, że nasz premier czuje się coraz pewniej, a w związku z tym coraz mniej pewnie czuje się prezes, bo nigdy nie lubił mieć zbyt mocnych postaci wokół siebie, gdyż potrafią zagrozić jemu samemu. Myślę więc, że patrzy też pod tym kątem. Pojawia się problem sukcesji, tego, co będzie po prezesie. Czy premier Morawiecki będzie jego zastępcą? On z kolei prowadzi wojnę, jak czytam i chyba tak jest, z ministrem Ziobrą, więc prezes ma o czym myśleć.

Tymczasem na polską scenę polityczną, coraz głośniej się o tym mówi, wraca Donald Tusk. Jest pan przygotowany na to, że wystąpi w dwóch rolach? Przecież Tuskiem też pan już był.
(Śmiech) Byłem w pierwszym sezonie, może nawet w drugim. Potem w tej roli pojawił się Cezary Pazura. Chciałem zrobić taki odcinek, w którym każdy wróg prezesa, czy to sędzia, czy lekarz, profesor uniwersytetu, czy po prostu mieszkaniec wielkiego miasta - każdy z nich ma twarz Donalda Tuska, czyli Cezarego Pazury. Ale logistycznie trudne by to było do ogarnięcia. Może uda się pod koniec coś takiego wykoncypować, że ten największy wróg - Donald Tusk - będzie wyglądał zza każdego węgła i będzie twarzą każdego przeciwnika PiS-u i prezesa. Element tuskowy w tym obozie, jak widzę, budzi jednak strach wielki, o czym świadczy choćby ostatnia okładka tygodnika „wSieci”. Oto bowiem Tusk przyjeżdża sobie na przesłuchanie i strąca jak kręgle wszystkich przesłuchujących go w komisji do sprawy Amber Gold. I wszyscy widzą tę jego sprawność, i się obawiają, co będzie, gdy zechce jej użyć z pełną mocą. Niewykluczone, że o tym będzie ostatni odcinek. A poza tym ta konfrontacja między prezesem a Tuskiem rzeczywiście jest zawsze kulminacją. Mieliśmy już jeden sezon w ten sposób zakończony.

Ma pan co zawdzięczać prezesowi, bo ta rola przyniosła panu prawdziwą popularność. Jak pan sobie z tym radzi?
To prawda. Czytam czasem komentarze albo słyszę głosy nie tylko z ulicy, ale także od znajomych, wśród których jedni mają pretensje, że zbytnio ocieplam wizerunek prezesa i robię to przesadnie, a drudzy - że parodiując jego postać, robię zamach na jakieś świętości i to jest karygodne. Ale generalnie czerpię z tego korzyści. Choćby dzisiaj, byłem w urzędzie dzielnicy i przez wszystkich urzędników tytułowany byłem panem prezesem. Co więcej, pytano mnie, ile to jeszcze potrwa, co się stanie, pół żartem, pół serio, bo niewykluczone, że wiem coś więcej niż szary człowiek. Dlatego dla niektórych spotkanych na ulicy osób jestem wiarygodnym źródłem informacji.

To, co pojawiało się w trzech sezonach „Ucha prezesa”, sprawdzało się potem w polityce.
Czasem tak się rzeczywiście udawało (śmiech). Czasem nie było to aż takie trudne, żeby przewidzieć następny ruch, bo jak już się trochę człowiek polityką interesuje, czyta komentarze dziennikarzy, którzy zajmują się tym profesjonalnie, potrafi sobie jakiś scenariusz na najbliższą przyszłość wyznaczyć. Nie czuję się specjalistą od polityki, ale z psychologią postaci radzę sobie nieźle.

Artur Barciś, który zagrał gościnnie w jednym z odcinków drugiego sezonu, mówił, że czasy są mało zabawne, a to, co się dzieje, jest smutne. Panu - twórcy programu satyrycznego - jest do śmiechu?
Nie mam takiego poczucia, że jesteśmy nad przepaścią i świat się za chwilę skończy, choć są sygnały, i mówię nie tylko o polityce krajowej- że świat staje się znów niebezpieczny. Być może dużo czasu minęło od wojny i wszyscy powoli zaczynają o niej zapominać, więc zapominają też, po co w ogóle powstała Unia Europejska i po co w ten sposób zjednoczyły się narody. Przecież główną myślą było zapobieżenie następnej wojnie. Tymczasem do głosu dochodzą coraz bardziej radykalne, prawicowe partie. No, ale uważam, że nie ma co jeszcze tak załamywać rąk, za to warto jest myśleć o czarnych scenariuszach po to, żeby się nie sprawdziły. Dlatego ja, pisząc „Ucho prezesa” i występując w nim, bawię się. W dodatku przygotowujemy dwugodzinny spektakl w Teatrze 6.piętro, pod tytułem „Ucho prezesa - scheda”, na które gorąco zapraszam. Nie będzie to żadna kompilacja dotychczasowych odcinków, tylko coś zupełnie nowego, wybiegającego w przyszłość, no i bardzo, myślę, okazałego, jeśli chodzi o obsadę aktorską.

Premiera w grudniu.
21 grudnia. Reżyserem jest Tadeusz Śliwa, czyli nasz reżyser cyklu, chociaż przy ostatnich odcinkach pojawili się dwaj nowi reżyserzy. Obsada teatralna jest 11-osobowa, wystawimy najbardziej popularne postaci, które widzowie znają z naszego serialu, będzie można ich zobaczyć na żywo. Plus bonus, czyli w roli niejakiego eurodeputowanego Richarda wystąpi Krzysztof Dracz.

W wywiadach powtarza pan, że nie chce brać udziału w walce politycznej. Ale trochę jednak pan ten udział bierze.
Siłą rzeczy, robiąc serial polityczny - oczywiście. Jakoś chcąc nie chcąc, człowiek się do tej polityki odnosi, chociaż staram się nie zabierać jednoznacznego stanowiska, żeby nie było to przegięte ani w jedną, ani w drugą stronę. Nie chcę być tubą żadnej partii. Myślę sobie, że serial tworzony jest z punktu widzenia obywatela, który ma swoje preferencje, ale generalnie wobec polityki jest nieufny i wobec wszystkich ma dystans. Mam wrażenie, że u nas nie ma jednoznacznego poparcia tej czy innej formacji ani jednoznacznej krytyki. Raczej skupiamy się na ludzkich wadach czy pojedynczych sprawach, ale nie jest to forma agitacji w żadną stronę.

Lubi pan takie książki, które się dobrze kończą. Pana skecze również mają szczęśliwe zakończenia. Jak będzie z „Uchem prezesa”? Będzie happy end?
Tak, jestem zwolennikiem tego amerykańskiego wynalazku. Uważam, że każda historia powinna się dobrze kończyć, kiedy większość historii kończy się źle. Nie ma więc powodu powielać tego na ekranie. Wyznaję teorię, że każda historia się dobrze kończy, tylko trzeba ją w pewnym momencie zamknąć czy przerwać. Nie jestem wielbicielem niczego, co nie daje ludziom nadziei. Wolę zostawić ich w lepszym nastroju, niż byli. Myślę sobie, że taka jest moja rola, sam chcę oglądać takie rzeczy i sam chcę je tworzyć.

Czyli naprawiać świat i dawać ludziom nadzieję.
Generalnie - poprawić nastrój i choćby w ten sposób trochę uczynić świat lepszym. Odrobina refleksji też nigdy nie zaszkodzi. Zwłaszcza taka, kiedy człowiek pomyśli sobie, że nie jest sam, że te wady, które ma w sobie, są też wadami innych ludzi. Wtedy jest mu trochę raźniej i może zastanowi się, jak je pomniejszyć.

Myśli pan o tym, do kiedy potrwa „Ucho prezesa”?
Wszystko przed nami. Na razie chcę zakończyć ten sezon. Przyszłość serialu nie zależy wyłącznie od mojej decyzji.

Uzależnia to pan od wyniku wyborów parlamentarnych?
Właśnie. Mogę sobie wymyślać różne rzeczy, ale jestem też uzależniony od ludzi, którzy dają na to pieniądze, bo nie jest to jednak tania produkcja. Poza tym nie chcę przedobrzyć, żeby serial trwał zbyt długo i zakończył się brakiem zainteresowania. Na pewno nie będę się trzymał tego, żeby robić to do końca świata. Najfajniej byłoby dojść do jakiegoś momentu przełomowego. Albo powinny to być wybory, które zmienią układ sił, a może 100-lecie niepodległości jest dobrym podsumowaniem? Polityka będzie trwać długo, będą się pojawiać nowe postaci i nowe tematy, tylko nie myślałem sobie, że temu „Ucho” będzie służyć - czyli komentowaniu bieżącej polityki. Raczej, że opowie o pewnych zdarzeniach, które mają tendencje do powtarzania się, są może bardziej historią o człowieku w polityce niż o samej polityce.

Jest granica, której nigdy Pan nie przekroczy w serialu?
Wydaje mi się, że każdy taką granicę ma w głowie. Czasem traktujemy te postaci brutalnie, ale jest granica, za którą jest coś, co popularnie nazywa się hejtem. Możemy kogoś krytykować, ale nie ubliżamy mu. Tutaj, myślę, jest ta granica. Czasem zastanawiamy się nad pewnymi postawami czy zdaniami, czy powinny paść, czy to nie jest za grubo. Z drugiej strony czytam komentarze, że nasz serial jest bardzo lightowy, wydelikacony. Ale mnie się tak podoba. Nie miałem w sobie nigdy brutalności i nie będę tego sztucznie przekładał do serialu.

Spotkałam się z opinią, że może prezes powinien być bardziej radykalny, bardziej prawdziwy.
Do końca nie wiemy, jaki prezes jest. Ma publiczny wizerunek, ale tu jest w swoim prywatnym gabinecie, więc jest to jakieś wyobrażenie o nim. Ktoś może powiedzieć, że fałszywe, że przydaję mu za dużo ludzkich cech, a w rzeczywistości jest może nie tyle złym, brutalnym, ale cynicznym człowiekiem. Myślę jednak, że serial ma swoje prawa i główną postacią serialu powinien być ktoś, kogo się lubi, choć on nie zawsze robi dobre rzeczy. Powinna być jednak jakaś więź sympatii. Nie wiem, czy gdyby ten mój prezes był takim skrajnym, zgorzkniałym cynikiem i kawałem drania, to ten serial cieszyłby się takim powodzeniem. Łatwo na kimś powiesić worek z bluzgami i część widowni będzie miała radość, że ktoś został nazwany po imieniu, ale na dłuższą metę to jest chyba zwyczajnie nudne.

Podobno nic innego w życiu nie umie pan robić, tylko rozśmieszać. Na pewno umie pan coś jeszcze. Na przykład usmażyć jajecznicę.
Umiem usmażyć jajecznicę, i to chyba nawet bardzo dobrze. Jeszcze raz zapraszam na spektakl, bo wydaje mi się, że jest w nim nie tylko śmiech, są też momenty, które nie tylko zmuszają do refleksji, ale są i wzruszające. A przynajmniej są takie, które mnie osobiście wzruszają. Poza wszystkim mam w planach książkę, która w ogóle nie będzie śmieszna.

Będzie komentarzem politycznym na serio?
Nie będzie miała absolutnie nic wspólnego z polityką. To będzie czysta, krystaliczna poezja.

POLECAMY:



Tych dań nie zamawiaj w restauracjach. Szefowie kuchni zdradzają wstydliwe tajemnice



Benzopiren nad Polską. Trująca, rakotwórcza substancja w powietrzu [RAPORT]



19-latka z Małopolski nową Miss Polonia! Zobacz ZDJĘCIA Z GALI FINAŁOWEJ



Najpiękniejsza walka w historii MMA? Dojdzie do niej na gali UFC w Nowym Jorku



Tak Polacy mieszkali przed wojną. 10 zaskakujących faktów na temat życia w II RP



Kontrolki w samochodzie. Czy wiesz co oznaczają i jak zachować się, gdy się zapalą?



Jeśli masz tak na imię, uważaj za granicą! Możesz spotkać się z dziwną reakcją



Pomnik Lecha Kaczyńskiego nie tylko w Warszawie. Gdzie jeszcze upamiętniono byłego prezydenta?



Przepowiednie na 2019 rok mrożą krew w żyłach. Czy to może wydarzyć się naprawdę?

Anita Czupryn

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.