Robert Korólczyk: Gdybyśmy wszyscy byli normalni, nie byłoby powodu robić kabaretu
Zajmujemy się skrajnościami. Bo gdybyśmy wszyscy byli tacy normalni, zachowywali się zwyczajnie, to nie byłoby powodu, aby robić kabaret - mówi Robert Korólczyk z Kabaretu Młodych Panów. W najbliższą niedzielę artyści wystąpią z nowym programem w Spodku.
„Bogowie”, czyli tytuł waszego najnowszego programu, mógłby wskazywać na to, że wznieśliście się na absolutnie najwyższy szczyt. Dobra interpretacja czy niekoniecznie?
Nie do końca. Oczywiście, takie skojarzenia niektórym się nasuwają, ale jeśli ktoś myśli, że to dotyczy nas, takiego mniemania o sobie, że jesteśmy „bogami”, to zły trop. Bardziej jest to opowieść o ludziach - jak to w kabarecie - takich, którym się wydaje, że są „bogami”. Niewątpliwie w ostatnich latach zrobiliśmy dużo skeczy i monologów, każdy ma swoje ulubione. Dla jednych mogą być to „Opowieści biblijne”, dla innych „Familiada” itd. Dzisiaj możemy czuć się już spełnieni jako artyści, bo dzięki tym programom na nasze występy przychodzi bardzo duża publiczność. I to daje nam olbrzymią radość. Natomiast nie upoważnia do tego, by czuć się „bogami” (śmiech). Zachęcam widzów do przyjścia na nasz występ i przekonania się, o co chodziło Kabaretowi Młodych Panów.
W swoich skeczach bardziej rozprawiacie się ze stereotypami czy je wręcz wyolbrzymiacie? Przywołam za przykład chociażby numer, w którym wcielasz się w faceta obwieszonego siatami w galerii handlowej i czekającego, aż jego wybranka skończy buszować w sklepach.
Kabaret ogólnie zajmuje się skrajnościami, takie jest moje zdanie. Bo gdybyśmy wszyscy byli tacy normalni, zachowywali się zwyczajnie, to nie byłoby powodu, aby robić kabaret. Czyli albo wyśmiewamy głupotę, albo bardzo różne skrajności. W tym monologu, który wspomniałaś, mówię o tym, że kiedyś sprzedawałem buty. A ja naprawdę to kiedyś robiłem! Rzeczywiście miałem przyjemność - mniejszą lub większą - obserwować ludzi, jak przebierają w asortymencie i kupują. Należę do facetów, którzy potrafią i czasami lubią pójść z żoną na zakupy. Nie jest tak, że mnie to irytuje. Często mogę dzięki temu poobserwować, posłuchać, o czym ludzie mówią, a ponieważ na tym też nasza kabaretowa praca polega, to fajnie wszystko sobie koduję. Ale zawsze koduję skrajne zachowania. Budujemy skecze na naszych przywarach, słabościach. Albo na czyjejś głupocie.
Lubicie wchodzić w interakcje z publicznością podczas występów, wyciągacie ich na scenę. Widzowie, którzy pojawią się 12 marca w katowickim Spodku, mają się więc czego obawiać?
Myślę, że widzowie powinni nastawić się na interakcję, ale teraz to będzie o tyle wyjątkowy występ, że wszyscy zagrają. Nie tylko jedna osoba na scenie. Cały Spodek zagra z nami, to taka nowość. Natomiast zwykle jest też tak, że jeśli kogoś wyciągamy już na scenę, to staramy się robić to tak, aby czuł się bezpiecznie. Jeżeli ktoś ma wyjść na głupka, to zdecydowanie Porwoł albo Buchalik (bohaterowie skeczu „Familiada”, w których wcielają się członkowie Kabaretu Młodych Panów - przyp. red.). Na pewno nie nasi widzowie!
Macie swoje „pięć minut”. Wasz terminarz pęka w szwach, grywacie w różnych częściach Polski i świata, czasem po kilka razy w tygodniu. Jak łapiecie zdrowy dystans pomiędzy tym, co na scenie, a życiem prywatnym? Jest czas, by po prostu sobie odpocząć?
Próbujemy to regulować, poprzez urlopy, świąteczne ferie… Wbrew temu, co niektórzy myślą, my też robimy sobie wakacje. 3-4 tygodnie w trakcie wakacji nie ma nas dla nikogo, wyjeżdżamy ze swoimi rodzinami i odpoczywamy. Także od siebie. To samo robimy w trakcie ferii, a ponieważ nie mieszkam już na Śląsku, to zawsze bierzemy tydzień „moich” ferii i tydzień śląskich. Robimy sobie pauzy, także wtedy, gdy jest czas pracy nad nowym programem. Wtedy „ścinamy” trochę występów, siedzimy i kombinujemy. Tak samo będąc w trasie staramy się wykorzystywać czas na rozmowy o pracy, by w domu poświęcić się przede wszystkim rodzinom. Trzeba równoważyć te dwie sfery życiowe, żeby nie zwariować i nie wypalić się zawodowo.