Robert Oszczapiński na niestrzeżonym kąpielisku uratował tonącego mężczyznę
Pojechał powypoczywać nad wodą. Został bohaterem. Robert Oszczapiński, 32-latek z Moniek, uratował tonącego mężczyznę. - Przydała się nauka udzielania pierwszej pomocy, którą miałem w wojsku - mówi.
Upały dają się we znaki. W weekend plaże zapełniają się zażywającymi kąpieli - i tych słonecznych, i - przede wszystkim - tych wodnych. Za wypoczynkiem zatęsknił też Robert Oszczapiński, mieszkaniec Moniek. - Jedziemy nad Siemianówkę, do Bondar. Tam jest fajna plaża - postanowił. Przekonać do swego pomysłu żonę, teścia, teściową i jeszcze znajomych nie było trudno. Pojechali.
Spacerował z kolegą brzegiem zalewu. Rozmawiali, moczyli nogi... I nagle ich uwagę zwrócił mężczyzna kilka metrów od brzegu. Jakoś dziwnie wyglądał. Nie potrafili do końca określić, co robi, czy pływa. Jak mówi pan Robert - tylko kark mężczyzny unosił się nieco ponad powierzchnię wody. - Sprawdza, ile może wytrzymać pod wodą - pomyślałem. Ale podświadomie czułem, że coś jest nie w porządku - dodaje. Dlatego obserwował tego człowieka. Mimo że na pierwszy rzut oka wydawało się, że wszystko jest w porządku. - Przecież był kilka metrów od brzegu, wody tam było może do pasa - opowiada nasz bohater.
- Idziemy! - powiedział w końcu do swoich towarzyszy. Czuł, że trzeba jednak sprawdzić, co dzieje się z nieznajomym. Za długo był już pod wodą. - Razem z kolegą złapaliśmy go i wyciągnęliśmy na brzeg.
Okazało się, że w ostatniej chwili! Bo mężczyzna był już nieprzytomny, cały siny. - Byłem pewny, że już nie żyje - przyznaje pan Robert.
Bardzo się zdenerwował. Ale wiedział, że musi działać. W takich przypadkach liczy się każda minuta. A tu tych minut trochę już upłynęło - gdy myślał, że mężczyzna tylko sobie pływa. - Na szczęście byłem w wojsku - uśmiecha się dziś pan Robert. - Tam uczą takich rzeczy. Szkolenie z pierwszej pomocy to jest podstawa. Podjąłem więc akcję reanimacyjną.
Pan Robert robił masaż serca. A ktoś inny natychmiast wezwał karetkę. Na szczęście - zanim jeszcze przyjechała - mężczyźnie wrócił oddech.- I odchlusnął wodę. Wtedy poczuliśmy nadzieję, że wszystko może wrócić do normy. Bo wróciły mu kolory, nie był już taki blady i siny. Jednak mężczyzna nie odzyskał przytomności - opowiada Robert Oszczapiński.
Ale wtedy zabrali go już ratownicy z Lotniczego Pogotowia Ratunkowego i zawieźli do szpitala w Białymstoku.
Jednak nie ma wątpliwości - gdyby zobaczył, że ktoś potrzebuje pomocy nawet na głębszej wodzie - próbowałby mu pomóc. Oczywiście do takich ważnych spraw trzeba podchodzić z rozsądkiem. Jednak impuls robi swoje - gdy ktoś potrzebuje pomocy, skacze się do wody i tyle!
Brawura i alkohol W tym roku w województwie podlaskim utopiło się już pięć osób. To trzej mężczyźni w Narwi (Wysokie Mazowieckie, Brok, Mońki), 18-latek w Jeziorze Białym (Augustów) i mężczyzna w Zalewie Szumowo (Sokółka). Do dwóch tragedii doszło w czasie ostatniego weekendu. Najczęstszą przyczyną były brak umiejętności pływania, brawura i alkohol.
Tak było również w przypadku 50-letniego białostoczanina, którego uratował Robert Oszczapiński.
- To, że przeżył, to cud. Jak się bowiem okazało, miał w organizmie 3,7 promila alkoholu - mówi rzecznik prasowy podlaskiej policji nadkom. Tomasz Krupa.