Robię „pstryk” i zatrzymuję chwilę
Gorzów. - W fotografii jest magia. Tyle już lat się tym zajmuję, a wciąż ją czuję - zapewnia fotograf Stanisław Oczkoś
Urodził się w 1955 r. Swoje pierwsze, ale to absolutnie pierwsze zdjęcie zrobił jako kilkulatek: w latach 60. - Biegałem z aparatem druh. Ale nie powiem panu, że wtedy poczułem magię i już wiedziałem, że chcę fotografować. Nie, nie. To była raczej dziecięca zabawa - wspomina Stanisław Oczkoś, fotograf ze Starego Domu Towarowego.
Miłość absolutna
Absolutnie Oczkoś zakochał się w fotografii kilka lat później, gdy dostał smienę. Uczył się aparatu, uczył się fotografować. I poczuł, że właśnie to będzie jego sposób na życie! Wpadł po uszy. Nie rozstawał się z aparatem. Zaczął prowadzić kółko fotograficzne w nieistniejącym już Klubie Stodoła. I fotografował. Ciągle fotografował.
Wtedy też zrozumiał, że jeśli robi się to, co się kocha, to... nigdy się nie pracuje! Dlatego nie chciał już robić nic innego.
Najpierw w mieszkaniu
Pierwsze, skromne studio fotograficzne miał w mieszkaniu. Na dzisiejszym Górczynie, przy ul. Popławskiego (wtedy ul. Findera). Potem robił zdjęcia w punkcie przy ul. Piłsudskiego. Później przy ul. Kosynierów Gdyńskich. Aż ostatecznie otworzył zakład w Starym Domu Towarowym przy ul. Sikorskiego. Jest tu do dziś. Może nie wszyscy go znają z nazwiska, ale każdy wie, że „w Starym Domu Towarowym robią ładne zdjęcia do dokumentów”. - Wielka w tym zasługa klientów. Bo sami polecają nasz zakład innym. A zadowolony klient to najlepsza reklama i wymarzona rekomendacja - mówi pan Stanisław.
Zadowolony klient to najlepsza reklama i wymarzona rekomendacja
Jednocześnie podkreśla, że zaufanie gorzowian to wielki zaszczyt. Zwłaszcza w mieście, gdzie fotograficzne tradycje są tak wielkie i w którym były (i są!) przecież rody wybitnych fotografów. Mieliśmy przecież Łąckich, mamy klan Koralewskich, czyli nazwiska - marki. Sam Stanisław Oczkoś jest skromny do bólu i zapewnia, że sam to on by nic wielkiego nie zdziałał. - Zakład jest jak zgrana drużyna. Każdy ma swoją pracę, swoje zadania. A ja mam najlepszych ludzi! To moja żona, Dorota i grupa współpracowników. I dlatego działamy od 36 lat. A kolejne lata są przed nami - mówi „GL” z nieskrywaną dumą.
Emocji nie oszukasz
Jego sposób na udane zdjęcie? - Zaczyna się od przygotowania klienta. Jeśli człowiek wpada do nas na sekundę, spóźniony, zmęczony, zestresowany i w złym humorze, to te emocje wyjdą na twarzy i będą widoczne na zdjęciu. Emocji nie da się oszukać. Musimy więc klienta uspokoić, rozchmurzyć - zdradza swój sekret.
Pomaga w tym prosta rzecz: uświadomienie fotografowanemu, że dokument, do którego robi zdjęcie, będzie miał ze sobą przez lata. - A czy nie lepiej mieć w nim zdjęcie, które nam się podoba? - dodaje z uśmiechem S. Oczkoś. Ale to jeszcze nie wszystko!
Potem koniecznie trzeba zrobić kilka ujęć, by człowiek miał z czego wybierać. No i dochodzi retusz. Ale taki minimalny, delikatny. By twarz była naturalna. - Dzięki temu nawet bez uśmiechu wygląda się przyjaźnie i ładnie - dodaje nasz rozmówca. I mówi o jeszcze jednej, prostej zasadzie: najlepsze zdjęcia mają ci, którzy chcą je zrobić i nie robią ich z przymusu. - A kto robił panu zdjęcie do dokumentów? - pytam (bo ponoć „szewc bez butów chodzi”). - Moja żona, oczywiście - odpowiada. - A żonie kto? - dociekam. - Ja. Osobiście - śmieje się.
Kolekcja najważniejszych
S. Oczkoś do dziś ma swój pierwszy profesjonalny aparat: prakticę super TL. To cały czas jedna z jego ulubionych „maszyn”. Jedna z wielu - dodajmy - bo przez lata fotograf dorobił się sporej, prywatnej kolekcji aparatów. Jakich? - Zbieram te najważniejsze dla kolejnych epok, przełomowe, znane - mówi. Ma kilkanaście modeli.
Choć kocha fotografię i robienie zdjęć, przyznaje, że niektórzy nieco przesadzają z dokumentowaniem wszystkiego i cały czas. - Widać to choćby podczas koncertów. Na scenie gwiazda, w głośnikach największe przeboje, człowiek powinien to chłonąć wszystkimi zmysłami. Tymczasem tłum, zamiast się zachwycać, stoi ze smartfonem i nagrywa albo fotografuje całe show. To pomyłka! Takiej chwili się już nie powtórzy, więc lepiej po prostu się bawić, oglądać i słuchać - mówi. I wie co, bo z żoną był m.in. na koncercie Paula McCartney’a i Roda Stewarta.
Tydzień temu nasz cykl o gorzowskich rzemieślnikach rozpoczęliśmy opowieścią o pracy Jana Kukli - który od 45 lat naprawia telewizory. Za tydzień kolejny znany przedsiębiorca. A o kim Wy chcielibyście przeczytać? Dajcie znać: 95 722 57 72, trusek@gazetalubuska.pl.