Robotnicy o katastrofie budowlanej w centrum Łodzi
Nie było planu, według którego jedna z firm miałaby prowadzić prace. Jej szef wydawał polecenia telefonicznie. Ściana, która potem runęła, została zwężona.
Zacząłem zbierać narzędzia, gdy usłyszałem trzask, kolega krzyczał, że coś sie dzieje. Pękała ściana. Moją reakcją była ucieczka. Po kilku sekundach budynek zawalił się - mówił wczoraj w sądzie pracownik firmy Lesława K., która prowadziła remont trzypiętrowej kamienicy stojącej na ul. Sienkiewicza przy ul. Tuwima. 23 listopada 2015 roku runęła tam północna ściana budynku. W sprawie tej katastrofy budowlanej w Sądzie Rejonowym Łódź - Śródmieście toczy się proces. Wczoraj zeznawali świadkowie. Na ławie oskarżonych oprócz 56-letniego Lesława K., technika mechanika, zasiedli 51-letni Tomasz B., dyrektor spółki będącej właścicielem budynku oraz 40-letni Łukasz B., z wykształcenia piekarz, także prowadzący firmę wykonująca roboty budowlane w kamienicy. Żaden z oskarżonych nie przyznał się do winy.
Pracownik techniczny, inny spośród pięciu zatrudnionych w tej samej firmie osób zeznał, że miała ona za zadanie wzmocnienie konstrukcji budynku. Pracownik nie widział na oczy projektu, według którego prace miały być wykonywane. Polecenia wydawał telefonicznie (był wtedy chory) szef, czyli Lesław K.
- Dzwonił do mnie albo do innego kolegi, a potem każdy sam z siebie prace wykonywał - mówił pracownik. - Rzuciło mi się w oczy, że ściana, która potem runęła, była ścieniona, czyli zwężona. Wydała mi się bardzo cienka. Prokuratura twierdzi, że remont budynku prowadzono bez pozwolenia, bez nadzoru osób mających uprawnienia, a obiektu nie wyłączono z eksploatacji. Ściana zawaliła się po tym, jak wymieniono strop nad piwnicą i wykuto otwór w ścianie, by szybciej usuwać ze środka gruz.
Na szczęście obeszło się bez ofiar i rannych. Gdy ściana zawaliła sie, w kamienicy znajdowało się pięć osób. Trzech robotników wydostało się o własnych siłach z gruzowiska, a dwie inne osoby zeszły po drabinie podstawionej przez strażaków.