Na 20. urodzinach Lubuskiej Rodziny Katyńskiej spotkali się ludzie, dla których Zbrodnia Katyńska ma konkretne imię, nazwisko, twarz... Nie możemy dopuścić, aby to, co wydarzyło w 1940 roku, stało się jedną z wielu dat, a Katyń kojarzył się tylko z katastrofą prezydenckiego samolotu - mówi Henryk Brodnicki.
Tadeusz Marcinkowski przez całe życie ma przed oczami jeden obraz. Ojca stojącego w białej ramie drzwi. Gdy ostatni raz odwrócił się i przez chwilę ich oczy się spotkały. Mężczyzny wyprowadzanego przez NKWD i siedmiolatka, który podczas przeszukania mieszkania, szarpaniny, rozpaczliwie, do bólu, zaciskał powieki, udając, że śpi. Później, przez wszystkie lata, pana Tadeusza dręczył żal. Że nie podbiegł, nie przytulił się, nie powiedział ojcu, jak bardzo go kocha...
- Żyliśmy, żyjemy w kulcie dziadka - mówi Małgorzata Ziemska, córka Tadeusza i wnuczka Jana Marcinkowskiego. - Podobnie jak Łuck traktujemy jako naszą ojczyznę. Dziadek ukształtował tatę, a przez to także mnie, przede wszystkim jako mężczyznę, Polaka, patriotę. Jego portret zawsze wisiał na ścianie, a 3 maja i 11 listopada zawsze śpiewaliśmy patriotyczne pieśni. To był taki... hołd.
Wiosną 1940 rozstrzelano co najmniej 21.768 obywateli Polski, w tym ponad 10.000 oficerów wojska i policji
Pani Małgorzata pisze: „Wiosna 1940 roku. Świst lokomotywy. Wilgotny, nieprzychylny mrok. W upodleniu stłoczeni w bydlęcych wagonach więźniowie z lwowskich Brygidek i Zamarstynowa, więzień w Łucku, Równem, Drohobyczu, Stanisławowie i Tarnopolu. Kwiat polskiej inteligencji II Rzeczypospolitej, intelektualna elita polskich Kresów Wschodnich. Generałowie, posłowie i senatorowie, wicewojewodowie, starostowie i wicestarostowie, prezydenci i wiceprezydenci miast, burmistrzowie.
Towarzyszyli im oficerowie Wojska Polskiego, urzędnicy państwowi i samorządowi, ziemianie, kupcy i fabrykanci, inżynierowie, lekarze, prawnicy, nauczyciele, leśnicy, policjanci. Polacy, patrioci, działacze społeczni i polityczni. Aresztowani przez NKWD, przetrzymywani i przesłuchiwani w więzieniach zachodniej Ukrainy. Czy wiedzieli, że jadą po śmierć? Rozkazem Biura Politycznego WPK kierowani do więzień centralnej Ukrainy: do Kijowa, Charkowa i Chersonia. Nie było żadnych rozpraw. Od razu zapadał wyrok. Pojedynczo wyciągani z cel i zabijani strzałem w tył głowy...”.
Na liście śmierci, czyli na liście do rozstrzelania nr 43/3, na pozycji 4, figuruje nazwisko Jana Marcinkowskiego.
Oficerów na miejsce kaźni doprowadzono w konwojach. Tam ze stacji kolejowej byli przewożeni autobusem na miejsce zbrodni, gdzie nad masowymi grobami młodszym i silniejszym ofiarom zarzucano na głowę płaszcze wojskowe i wiązano ręce sznurem, po czym wszystkich zabijano strzałem z pistoletu z bliskiej odległości. Niektóre ofiary były dodatkowo przebijane czworokątnym bagnetem...
Spadkobiercy pamięci
Był hymn, sztandary, patriotyczne wystąpienia, krótka prelekcja historyka. Ale najwięcej łez zakręciło się w oczach uczestników, gdy dzieci zaśpiewały pieśni z II Rzeczpospolitej, deklamowały poświęcone ofiarom Katynia wiersze. Bo udało się odsłonić ileś pomników, zasadzić pamiątkowe dęby, ale najważniejsza jest właśnie pamięć. We wtorek w sali kolumnowej Lubuskiego Urzędu Marszałkowskiego spotkali się członkowie i sympatycy Rodziny, ale także przedstawiciele władz, służb mundurowych, osoby zainteresowane historią. Okazja była wyjątkowa, 20. rocznica powstania Lubuskiej Rodziny Katyńskiej.
Biskup Adam Dyczkowski dziękował za „przechowywanie” pamięci o tej zbrodni, a wojewoda Władysław Dajczak mówił o Lubuskiej Rodzinie Katyńskiej jako o żywym pomniku pamięci narodowej i o latach, gdy o tej tragedii nie można było wspominać. 20. rocznicy działania Lubuskiej Rodziny Katyńskiej, która, jak mówił jej wiceprzewodniczący Edward Daszkiewicz, powstała z potrzeby serca i duszy.
- Jesteśmy spadkobiercami naszych ojców, pamięci o nich - dodaje. - I dlatego powinniśmy głosić prawdę o tym, co wydarzyło się w Katyniu.
Edward Daszkiewicz opowiada o wujku Franciszku Kopalińskim, który zginął w Katyniu. Fryderyk Cielecki, prezes Rodziny, również stracił wujka. Nigdy się nie spotkali. Wuj, policjant z Tarnopola, został pojmany we wrześniu 1939, pan Fryderyk urodził się w grudniu. Gdy wiosną 1940 wuj ginął od strzału w głowę w Miednoje, pan Fryderyk wraz z resztą rodziny jechał w bydlęcym wagonie na Syberię...
- Mój ojciec był oficerem - wspomina Andrzej Rzewuski z Trzebiechowa. - Mieszkaliśmy w Bolesławiu pod Lwowem. Trafił do Katynia, a reszta rodziny została zesłana do Kazachstanu. O tym, co zdarzyło się w Katyniu, dowiedzieliśmy się w Teheranie, dokąd trafiliśmy z armią Andersa. Wówczas w gazecie napisano o pierwszych pracach ekshumacyjnych... Mama wiedziała, czuła, że tam był ojciec...
Już od ponad 70 lat Katyń stanowi - obok Oświęcimia - symbol gehenny, którą podczas II wojny światowej przeszli Polacy. Mimo że przez dziesiątki lat nie można było o tym głośno mówić. Ta trauma budzi nadal żywe emocje i to nie tylko dlatego, że nieustannie podsycane są przez polityków. Wiosną 1940 w Lasach Katyńskich zamordowano prawie 19 tysięcy jeńców wojennych, przede wszystkim polskich oficerów, którzy trafili do radzieckich obozów jenieckich - głównie Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska. Cytując Ławrientija Berię, ludowego komisarza spraw wewnętrznych ZSRR, trzeba było ich się pozbyć jako „zdeklarowanych i nie rokujących nadziei poprawy wrogów władzy radzieckiej”.
Nasi ojcowie
- Mojego ojca Adama Gilewskiego aresztowano we wrześniu 1939, był wójtem gminy Łan - opowiada Halina Musik. - Nas, czyli resztę rodziny, 16 lutego wywieziono na Sybir. Od ojca dotarł jeden list, ale mama go spaliła. Bała się konsekwencji tego, że mąż był polskim przedwojennym oficerem. Już tutaj, w Polsce, szukaliśmy przez Czerwony Krzyż. Bez skutku. Zresztą w tamtych czasach nie należało zbyt głośno pytać. Byłam po latach w Katyniu, to było niezwykłe przeżycie. Jednak dopiero później dowiedziałam się, że tato zginął w Miednoje, a nie w Katyniu. Wtedy, niestety, moja mama już nie żyła. Zmarła w 1980 roku.
- Nawet polonistka w szkole mówiła mi, że powinnam pisać, że tato zginął w czasie zawieruchy wojennej - opowiada Bożenna Ziomek. Wychowała się w okolicach Lwowa, ojca, prawnika po Uniwersytecie Lwowskim, powołano do wojska. Do niewoli trafił w okolicy Stanisławowa. Jak później dowiedziała się rodzina, mógł uciec ze stanisławowskiego więzienia, ale odmówił. Stwierdził, że to nie licuje z honorem polskiego oficera...
- Do dziadków z obozu dotarły dwie kartki - wspomina pani Bożenna, której mama, nauczycielka, już we wrześniu 1939 zginęła z rąk ukraińskich nacjonalistów. - Były tam pozdrowienia, prośba o opiekę nade mną oraz o książki do nauki języka francuskiego. Dziadkowie słyszeli oczywiście o Katyniu, ale mieli nadzieję, że nie dotyczy to Starobielska. Babcia długo jeszcze na tatę czekała...
Walka o sprawiedliwość
Przez lata przekonywano, że to zbrodnia hitlerowców. W 1943 roku to właśnie Niemcy ujawnili masowe groby (pierwsi znaleźli je polscy robotnicy przymusowi) i powołali komisję międzynarodową. Ponieważ tego wstrząsającego znaleziska dokonano w Katyniu, stąd określenie Zbrodnia Katyńska. W odpowiedzi radio moskiewskie i rosyjska prasa podały stanowisko rządu radzieckiego, obwiniające o zbrodnię Niemców. Stalinowska wersja - o niemieckiej winie - była utrzymywana w propagandzie zarówno ZSRR, jak i PRL do 1990 roku. 13 kwietnia 1990, podczas wizyty Wojciecha Jaruzelskiego w Moskwie, Michaił Gorbaczow przekazał pochodzące z radzieckich archiwów dokumenty i po raz pierwszy oficjalnie przyznał, że zbrodni dokonało NKWD. 17 czerwca 2000 oficjalnie zapalono znicze spoczywającym na cmentarzu w Charkowie. 28 lipca 2000 oficjalnie umożliwiono wstęp odwiedzającym groby na cmentarz w Katyniu. Ostatni z trzech cmentarzy, w Miednoje w pobliżu Tweru w Rosji, otwarto 2 września 2000...
- Od lat nasze władze żądają, aby uznać Zbrodnię Katyńską za zbrodnię ludobójstwa - Henryk Brodnicki w Katyniu stracił dziadka i wujka. - I to jest nasze zadanie, i naszych dzieci, i wnuków. I pamięć. Aby to, co się wydarzyło wiosną 1940, nie stało się jeszcze jedną datą w historii, którą trzeba wykuć w szkole, a później zapomnieć. Już dziś Katyń kojarzy się tylko z miejscem, do którego zmierzał samolot z prezydentem Kaczyńskim i polskimi VIP-ami...
Jeszcze nie tak dawno pan Tadeusz pokazywał nam fotografie. Dom przy ulicy Zamkowej w Łucku u stóp zamku Lubarta. W ogrodzie szczęśliwa rodzina: Jan Marcinkowski, pracownik Sądu Okręgowego w Łucku, komendant powiatowy Związku Strzeleckiego, członek zarządu Związku Szlachty Zagrodowej, jego żona Olimpia Marcinkowska, pracownica wydziału statystycznego łuckiego magistratu, córka Leokadia i malutki syn Tadeusz. Na innej fotografii Jan Marcinkowski czule przytula swego synka, nad ich głowami na huculskim kilimie wisi oficerska szabla. Kolejne zdjęcie - Jan Marcinkowski prowadzi swój oddział Związku Strzeleckiego ulicą Jagiellońską w Łucku. I jeszcze zbiorowa fotografia pracowników Sądu Okręgowego w Łucku na majówce. Jako chłopiec był tak dumny ze swego ojca. I ten ostatni obrazek. Ojciec w drzwiach. To była noc z 9 na 10 grudnia 1939...
Lubuska Rodzina Katyńska
Zaczęło się w 1994 roku, gdy w Zielonej Górze powstał Komitet Katyński. Przewodniczącym wybrano dra Andrzeja Toczewskiego, a sekretarzem Włodzimierza Boguckiego. Celem było zrzeszenie osób rodzinnie związanych z ofiarami sowieckich mordów w Katyniu, Charkowie i Miednoje. Aktualnie Stowarzyszenie liczy 43 osoby. Na jego czele stoi prezes Fryderyk Cielecki.