84-letni pacjent został w „Pirogowie” zarażony gronkowcem. Wczoraj przed Sądem Okręgowym rozpoczął się proces o odszkodowanie i zadośćuczynienie.
Emerytowany profesor Uniwersytetu Łódzkiego, 84-letni łodzianin, poszedł na zabieg z powodu owrzodzenia na kostce lewej nogi do szpitala im. Pirogowa. Tydzień po operacji został wypisany ze szpitala. Wieczorem tego dnia miał blisko 40 stopni gorączki, wstrząs septyczny z powodu zakażenia gronkowcem złocistym.
Zdarzenie miało miejsce w czerwcu ubiegłego roku. Wczoraj w Wydziale Cywilnym Sądu Okręgowego w Łodzi rozpoczął się proces w tej sprawie.
- Mąż żyje, bo córka i zięć, którzy są lekarzami, w ciągu doby od wypisu zabrali go z Łodzi do szpitala pod Poznaniem, w którym pracują - opowiada żona pacjenta, emerytowana lekarka, zasiadająca w komisji etyki Okręgowej Izby Lekarskiej w Łodzi. - W szpitalu w Poznaniu usunięto z jego nogi około litra ropy. Przeszedł kilka zabiegów. Na kolejnych szpitalnych oddziałach spędził 111 dni. Przed pobytem w „Pirogowie” był w pełni sił - jeździł autem, podróżował po świecie. Dziś chodzi z podpórką, nosi pampersy i potrzebuje stałej opieki.
Łodzianin przed sądem domaga się 100 tys. zł odszkodowania i stałej renty w wysokości 2 tys. zł miesięcznie. Na wczorajszej rozprawie zeznawał sam poszkodowany, jego córka i żona.
- Stan taty był bardzo ciężki, lekarze dawali mu godziny życia - opowiadała 54-letnia córka pacjenta o tym, w jakiej kondycji był jej ojciec, gdy trafił do szpitala w Poznaniu. Podkreślała, że lekarze w „Pirogowie”, badając pacjenta, przeoczyli, że miał tętniaka w pachwinie.
Sędzia postanowił, że sąd musi zasięgnąć opinii biegłego z zakresu chorób zakaźnych, który wypowie się na temat związku pomiędzy zakażeniem gronkowcem a dalszymi hospitalizacjami pacjenta.
- Będzie dobrze, jeśli spotkamy się w połowie przyszłego roku - mówił, tłumacząc, że zapotrzebowanie na opinie biegłych jest bardzo duże, a specjalistów niewielu.