Rodzina pani Rosity do końca miesiąca musi się wynieść z mieszkania, które po pożarze wyremontowali uczniowie
- Człowiek na starość chciałby trochę spokoju, a tu znowu niewiadoma. Mam pustkę w głowie, żadnego pomysłu na to, co robić - mówi pani Rosita. Właściciel mieszkania po pożarze, który wybuchł nie z jej winy, wypowiedział jej umowę najmu, choć obiecał, że tego nie zrobi.
11 dni zostało rodzinie pani Rosity na znaleznie dachu nad głową. Z właścicielem wyremontowanego przez wolontariuszy mieszkania nie ma dyskusji: mają się wynieść.
Przypomnijmy: 25 lutego w mieszkaniu przy ul. Piotrowskiego wybuchł pożar. 75-letnia pani Rosita, która w wynajmowanym lokalu mieszka razem z córką, dwiema wnuczkami i wnukiem oraz prawnukami w wieku 3, 5 i 7 lat (w tym trzy osoby niepełnosprawne), pamięta nagły wybuch. Zaczęła palić się lodówka. Rodzina ratowała się ucieczką.
Dzieci pamiętają strach
- Dzieci nie zapomniały o tamtym strachu - mówi nam dziś pani Rosita. - Kiedy rozpalam w kominku, najmłodsza prawnuczka płacze i krzyczy, jest przerażona, gdy zauważy płomienie. Siedmiolatek przepracował to wspomnienie z psychologiem.
Zaraz po pożarze na pomoc rodzinie przyszli wolontariusze - uczniowie bydgoskiej budowlanki i Branżowej Szkoły I stopnia nr 6 skupieni wokół stowarzyszenia Dzięki Wam. Pracowali od rana do wieczora. Było co robić: zniszczeniu uległa kuchnia, korytarz, a pokój dziewczynek został zalany podczas akcji ratunkowej. W lokalu odłączono prąd.
Nie ma siły na walkę
Pani Rosita skończyła 75 lat, sama od dawna pomaga potrzebującym, podopiecznym Stowarzyszenia Miłosierdzia Świętego Wincentego a Paulo, które działa przy bydgoskiej bazylice. Wydaje posiłki ubogim. - Podzielę teraz chyba z rodziną ich los - mówi załamana.
Jestem stara. Chciałabym spokoju. Dalej regularnie płacę za mieszkanie - pocztą, by mieć potwierdzenie. Staram się żyć tak, by nie dawać właścicielowi powodów do kolejnych złośliwości.
A to dlatego, że - jak już pisaliśmy - po skończeniu remontu właściciel mieszkania, wbrew wcześniejszym ustaleniom, wypowiedział rodzinie umowę najmu. Choć prawnik, z którym konsultuje się pani Rosita, zastrzegał, że wypowiedzenie nie ma podstaw prawnych, kobieta nie ma już siły na walkę z właścicielem. Ten dał rodzinie czas na wyprowadzkę do końca lipca. Jako powód podał to, że pani Rosita nie zapłaciła mu za marzec, kiedy rodzina nie mogła korzystać z mieszkania z uwagi na pożar, do którego doszło nie z jej winy.
- Wyraziłem zgodę na remont, bo czemu nie? Ekipa, która zaangażowała się w te prace, nie przejęła chyba zobowiązań finansowych najemcy, prawda? - mówił nam w kwietniu. W piątek nie zgodził się na rozmowę.
Rodzina na walizkach
A chcieliśmy go zapytać, czy to prawda, że jest złośliwy w stosunku do rodziny pani Rosity? Czy naprawdę wzywa strażników miejskich pod pretekstem tego, że rodzina śmieci przed budynkiem? Czy rzeczywiście zabrania wnuczce pani Rosity przychodzić do mieszkania? Czy próbował zastraszyć staruszkę?
Staram się żyć tak, by nie dawać właścicielowi powodów do kolejnych złośliwości. Nie mam już sił na przepychanki.
- Jestem stara. Chciałabym spokoju. Dalej regularnie płacę za mieszkanie - pocztą, by mieć potwierdzenie. Staram się żyć tak, by nie dawać właścicielowi powodów do kolejnych złośliwości - mówi kobieta. - Pakujemy się, choć pojęcia nie mam, gdzie pójdziemy. Ja to bym sobie jakoś poradziła, ale nie mogę zostawić na lodzie wnuczki i dzieci. Wnuczka pracuje, chwyta się każdego zajęcia, ale każdy chce kaucję. Skąd od razu wziąć kilka tysięcy złotych? A dojdą jeszcze koszty wynajęcia samochodu do przewozu rzeczy… Nie wiem co robić, mam pustkę w głowie - mówi zrezygnowana pani Rosita.