Rok płakałam za mleczarnią
W oficjalnym komunikacie firma ZOTT, która likwiduje raciborską mleczarnię, podała, że trzy lata temu, "w chwili przejęcia zakład znajdował się w trudnej sytuacji finansowej, został w międzyczasie zmodernizowany, a standard produkcji podniesiony do wysokiego poziomu". Pani Wanda Swierczyna, była prezes mleczarni, słysząc to łapie się za głowę. - To nieprawda, mleczarnia została przejęta w najlepszym momencie, kiedy rozkwitła - mówi. Niestety nie jest prawdą też to, co mówią władze samorządowe. Nie będzie inwestora, który będzie produkował tu śmietanę, czy serki. - Zott wyciął całą aparaturę, całe wyposażenie. Zostały tylko urządzenia do produkcji twarożku, ale to nie wystarczy. Łatwiej zbudować nowy zakład na łące niż uruchomić na nowo mleczarnię - mówi nam Wanda Swierczyna.
Wanda Swierczyna, była prezes mleczarni w Raciborzu opowiada.
Nasza mleczarnia w 1990 roku była totalnie niedoinwestowana, a wszystko przez politykę prowadzoną centralnie. Wcześniej mleczarnie były od wykonań. Nie miały żadnej mocy decyzyjnej. Ceny nadawała Państwowa Komisja Cen. Tak samo było z decyzjami dotyczącymi inwestycji - też były w gestii wojewódzkich spółdzielni i centralnych. Z chwilą "przewrotu", mleczarnie zostały pozbawione "CZAP". Centralny związek został zlikwidowany, wojewódzki też, a mleczarnie zostawione same sobie.
"Radźcie sobie sami"
A myśmy w czasach "nakazowo-rozdzielczych" - mieli rozkaz - "mleko chude dajecie do Bełsznicy, do Rybnika. A nam zostawała śmietana. Co ze śmietany robić? - Masło. I "trzaskaliśmy", robiliśmy tego masła dziesiątki ton. Rynek tego nie mógł zjeść, bo był zapełniony statkami. Przypływało do nas masło z Australii i USA jako pomoc. Takie czasy były. To nasze masło szło do chłodni składowych w Leszczynach.
Gdy nadszedł czas uwolnienia rynku, my 100 ton masła mieliśmy, którego nikomu nie szło sprzedać. I "radź sobie sam",
Myśmy już wtedy mogli "fiknąć". Zakład mógł nie istnieć. Dużo zakładów tak padło. Tylko z powodu - tak powiem - zaszłości dziejowych. Wtedy prezesem mleczarni był Czok i jemu ten najtrudniejszy czas przypadł. Był 1998 rok. Trochę inwestycji zrobił. Na tyle, ile starczało. Rolnicy też byli "głodni", też chcieli inwestować. Każdy potrzebował pieniędzy, a nikt nie miał. Trzeba było te zapóźnienia, ten świat gonić. Bo był daleko, daleko do przodu.
W 1998 mnie rolnicy prosili...
Bo mnie znali ze skupu, żebym ja została prezesem. Ale ja - mówiłam, że się nie nadaję. Ja tylko w skupie byłam, nie znałam produkcji, handlu, administracji. To stu ludzi. A w 1996 roku zmarł mój mąż, tak nagle. Trójka dzieci i ja jeszcze tę mleczarnię?
I nagle śni mi się, że jadę do pracy autobusem, wsiadam, kierować nie umiem, auta na mnie trąbią. I myślę, po co mi ten autobus? To był symboliczny sen. Więc podjęłam decyzję na "nie". Jest pani Magda Czech. Ona była ekonomistką, bliżej prezesa, od księgowości bardziej. Ja jej pomogę. I ona została prezesem, ja zastępowałam. "Magda, musimy coś robić, bo mamy trzy produkty" - mówiłam. Zaczęłam tak sprzedawać, że było wszystkiego już za mało. Więcej, więcej, nowe inwestycje, nowe kotły. Po 5 latach Magda poszła na emeryturę w 2003 roku. Ja już to prowadziłam jako zastępca. A wtedy trzeba było już dopasowywać się do norm Unii Europejskiej. Bo inaczej zakład mogli nam zamknąć.
Szczury w piwnicy
Wbrew weterynarii wojewódzkiej - oni popatrzyli - tyle do zrobienia, ludzie po kolana w wodzie, stare maszyny, w piwnicach szczury. Myśmy wszystko pięknie zrobili. W 2004 roku nie zgodziłam się, by zakład miał kategorię B, musi być A. I w 2004 roku - poddaliśmy się całkowitej ocenie. Zdążyliśmy, a pracy był ogrom. Ale inną ekipa niż tą, która sprzedawała mleczarnię. Nie było raz gwoździ, ani auta - czym jechać? To już na rower wskakiwali. Każdy traktował, jako swój zakład. Wydaliśmy sporo pieniędzy na upiększenie zakładu - wszędzie kafle. Ale to nie przynosi zysku. Musimy wybudować nową "twarożkarnię". Postawiliśmy na twarożki. Nagle przez 6 kotłów nowych doszło nam 9 ton twarogu dziennie. Komu to sprzedać? Ryzyko było olbrzymie. Biedronka się odezwała. I dla Biedronki zaczęliśmy robić. Pierwszym transportem jechałam do Rybnika. Koło się zepsuło. Do 12 musiało być dostarczone do Rudy Śląskiej. W nocy dzwoni do mnie kierowca, bo nikt nie chce z pracowników - więc ja wsiadam w auto i taki wielki drąg wiozę, żeby on odkręcił koło. No bo pierwszy raz jedziesz tirem i nie dojeżdżasz? To już nie jesteś wiarygodny.
W 2006 przyjechał prezes Zott
Roman Kaszczuk do Raciborza i w moim gabinecie mówi: "My chcemy kupić Racibórz. Ale nie zakład tylko bazę, czyli rolników". Jak grom z jasnego nieba - przecież nowe kotły, nowa hala, no jak to? Wyczuł moment, że ponieważ zainwestowaliśmy, możemy nie mieć pieniędzy dla rolników na podwyżkę. Ale nie sprzedaliśmy, bo byłaby plajta. Co robiłby zakład bez mleka?
W maju 2011 roku złapaliśmy nowy kontrakt z Bakomą. A w połowie czerwca dzwoni do mnie znowu prezes Kaszczuk z Opola i mówi "jestem zainteresowany współpracą z Raciborzem. Chciałbym od was kupować twaróg". Potem zaprosił do Opola, ale tam już nie owijał w bawełnę - oznajmił, że "nie chce żeby mu robić twaróg, że on chce kupić Racibórz". 22 sierpnia wróciłam z urlopu i o godz. 14 byłam juz odwołana, bez prawa wstępu na zakład. Zaczęły się szczucia, nagonki na mnie. Taka strategia była, żeby przekonać nieprzekonanych do sprzedaży mleczarni Zottowi. Rok to trwało. Prezesem zrobili osobę nieznającą się na mleczarni. Na chwilę, by pozbyć się głównych filarów mleczarni. Po tygodniu zwolnili głównego mechanika, głównego technologa i kierowniczkę handlu. Zrezygnowali ze współpracy z Biedronką, Bakomą.
Płakałam przez rok
Zott wszedł 1 października 2012 roku. Natychmiast zaprzestał produkcji - śmietan, ziarenka, masła. Wszystkich tych naszych wyrobów galanteryjnych. Zostawili tylko twarogi. To był sygnał - no to po co tyle ludzi? Zwolnili 70 pracowników ze 160. Zostało 90, ale do produkcji twarożku i tak za dużo. Oni ostatni rok pracowali 2 dni w tygodniu. Góra 3. A my siedem na 3 zmiany. Ja mówię: "to się wam nie utrzyma". Czy można na nowo uruchomić mleczarnię? Absolutnie nie. Wszystko wycięli i sprzedali. Został tylko sprzęt do twarożku.