Roman Czepe: Duma z naszego Papieża zawsze będzie wielka
Papież Jan Paweł II porywał tłumy bardziej niż gwiazdy rocka. Ale jego nauczanie wcale nie było proste, łatwe i przyjemne. Jego encykliki, adhortacje, listy – to wielkie, mądre dzieła, nie tylko teologicznie. A dziś? Młodzi mniej garną się do praktyk religijnych, radykalizują się w lewo i w prawo. Świat się spieszy, konsumuje i nie szuka moralnych i duchowych autorytetów. - mówi Roman Czepe, wicestarosta powiatu białostockiego, teolog, poeta.
2 kwietnia to w tym roku Wielki Piątek, ale też kolejna, 16. już rocznica śmierci papieża Jana Pawła II. Gdy wraca pan to tamtych chwil, jakie obrazy ma pan przed oczami?
Tamten sobotni wieczór pozostanie mi na zawsze w pamięci. Byliśmy wtedy z żoną w domu. Siedziało z nami dwoje z czwórki naszych dzieci. Wszyscy płakaliśmy. Papież zmarł w przeddzień święta Bożego Miłosierdzia – tak zasłużony dla kultu Miłosierdzia Bożego, ustanawiając to święto w 2000 r. Tamte sceny wciąż poruszają serce, ale ja często wracam myślami także do momentu wyboru Karola Wojtyły na stolicę Piotrową. To był moment zwrotny w dziejach Polski, niezwykle ważny dla Kościoła i świata. Po wiekach władzy Włochów wybór Polaka wszystkich zdumiał, a potem ten Polak nieustannie zaskakiwał świat – pozytywnie, religijnie i zwyczajnie, po ludzku. Towarzyszył nam przez 27 lat, mi osobiście i naszemu małżeństwu, bo zaledwie kilka miesięcy wcześniej się pobraliśmy. I wciąż jest z nami, z moją rodziną i w milionach polskich domów.
Zjednoczenie wszystkich Polaków, narodowe rekolekcje, niezwykły czas – tak mówiono o pamiętnych dniach, kiedy żegnaliśmy Jana Pawła II. Ludzie przed kamerami obiecywali, że będą lepsi. Ale tego pojednania wystarczyło tylko na chwilę...
Staliśmy się lepsi. Takie przeżycia zmieniają. Czy na długo? Nic nie trwa wiecznie, a już na pewno ludzka dobroć i skrucha. Praca nad sobą, zwłaszcza moralna, to nie magia. To nie tak, że coś nas zaczaruje i już zawsze będziemy dobrzy. Wciąż potrzebujemy rekolekcji, codziennej pracy w duchowym kieracie. Żadne cudowne obrzędy nas nie przemienią, byśmy stali się doskonali i bezgrzeszni. Musimy się ciągle moralnie nawracać, mozolnie walczyć ze słabościami i pokusami – przez całe życie, do samego końca. To praca indywidualna, zbiorowa, pokoleniowa. Jako abstynent lubię porównanie tej pracy do walki trzeźwych alkoholików, którzy zmagają się ze sobą każdego dnia, bez wolnych dni, urlopów i świąt. I przez to zasługują na wielki szacunek. To samo dotyczy walki duchowej każdego człowieka. Na stan moralny pokolenia składa się bowiem kondycja moralna jednostek. „Chcesz zmienić świat – zacznij od siebie”. Niejednemu „poprawiaczowi” papieży i reformatorowi Kościoła powiedziałbym: najpierw napraw sam siebie. Jeśli tylko wyeliminujemy złe emocje, łatwiej będzie o pojednanie.
Niektórzy zachodni komentatorzy już w 2005 roku zwracali uwagę, że nasza pamięć o Janie Pawle II niewiele odbiegała od zachowań typowych dla fanów rocka po śmierci ukochanej gwiazdy, czyli najpierw reagowaliśmy histerycznie, a potem szybko zapomnieliśmy.
Słysząc o zachodnich komentatorach widzę warszawskich dziennikarzy, ślących zachodnim redakcjom opinie o Polsce, całkiem dalekie od tego, co naprawdę dzieje się w naszym kraju. Zachód jest w dużej mierze zlaicyzowany i zdechrystianizowany. Reakcje po śmierci papieża mogły być różne. Wielu z nas opłakiwało śmierć kogoś bardzo bliskiego i zarazem wielkiego Polaka. Przeważał ból, żal i smutek, ale jednocześnie wdzięczność za gigantyczną pracę dla Polski. Za to, że przestała być na świecie Kopciuszkiem, czy wręcz Kopciuchem. Od czasu pontyfikatu Polacy wszędzie spotykali się z wielką życzliwością, bo byli z ojczyzny Jana Pawła II. Oczywiście, już wcześniej spotykaliśmy się z uznaniem dla naszej kultury, sztuki i sportu lat 70., ale to dzięki Janowi Pawłowi II wyszliśmy na świat z zatęchłej dziury socjalistycznego obozu. Potem oczywiście i przez „Solidarność”. Ale pewnie nie byłoby jej bez naszego papieża, a już na pewno antysystemowy sprzeciw nie byłby tak powszechny i pokojowy. I nie miałby tak wielkiego wsparcia wolnego świata.
W kwietniu 2005 roku większość młodych ludzi śmierć Jana Pawła II nazwała przeżyciem pokoleniowym. Co stało się z tym pokoleniem, że 15 lat później trzeba podejmować uchwały w obronie imienia papieża? A może generacja JP II była wytworem masowej wyobraźni? Czy też może zawiodła się na papieżu jako głowie Kościoła?
Śmierć Jana Pawła II to było wielkie przeżycie pokoleniowe, ale spodziewane. Przed 2000 rokiem modliliśmy się, aby mógł wprowadzić Kościół w nowe tysiąclecie. I wprowadził. Schorowany, wymęczony. Gdy co roku szedł drogą krzyżową w rzymskim Koloseum, bardzo było wymowne, gdy szedł już chory, przygarbiony, cierpiący. Ale do końca otwarty i zaangażowany. Teksty rozważań pisali m.in. prawosławni i protestanci. Bo Jan Paweł II zawsze był otwarty na innych. Któryś z jego biografów wspominał, że gdy Paweł VI modlił się, przechadzając się w ogrodach watykańskich, dyskretnie się z jego drogi usuwano, a przy Janie Pawle II kto tylko mógł, pokazywał się obok, wdawał w rozmowę... Papież porywał tłumy bardziej niż gwiazdy rocka. Ale jego nauczanie wcale nie było proste, łatwe i przyjemne. Jego encykliki, adhortacje, listy – to wielkie, mądre dzieła, nie tylko teologicznie. A dziś? Młodzi mniej garną się do praktyk religijnych, radykalizują się w lewo i w prawo. Świat się spieszy, konsumuje i nie szuka moralnych i duchowych autorytetów.
Czy to, że dziś trzeba bronić dobrego imienia papieża uchwałami, nie jest porażką systemu katechezy w szkole? Przecież wiedza zdobyta na katechezie powinna wystarczyć, być dać odpór atakom ze strony środowisk uderzających w Jan Pawła II, zwłaszcza oskarżeniom (wysuwanym po opublikowaniu przez Watykan raportu w sprawie kardynała McCarricka) o tuszowanie przez papieża skandali pedofilskich?
Ogromny, 469-stronicowy raport na temat McCarricka pokazuje działania nie tylko tego inteligentnego i przebiegłego łajdaka, ale i odpowiedzialność innych. Jan Paweł II wprowadził mechanizmy ujawniania i walki z pedofilami. Ale niejeden go oszukał, broniąc takich McCarricków. Dranie, inteligentni manipulatorzy i bezczelni kłamcy pojawiają się także w Kościele, od początku, mając za patrona apostoła Iskariotę. Wszędzie są. I trzeba przed nimi zabezpieczenia. Mówi się wprost: pedofilia często pojawiała się w tych kręgach kościelnych, gdzie było ciche przyzwolenie dla homoseksualizmu duchownych. Jest też problem zaufania. Nie chcemy wierzyć, że znani, lubiani, pobożni, ach, jakże ofiarni – okazują się nikczemnikami. Zwłaszcza, że było wiele oskarżeń fałszywych, jak ostatnio w Australii. Na sygnały trzeba od razu reagować, badać i bezwzględnie karać! A katecheza? Pobożność i wiedza nie wystarczą, trzeba umieć dotrzeć do młodych. Jak w anegdocie, gdy Chrystus ukazał się Styce, mówiąc: „Ty mnie nie maluj na kolanach, maluj mnie porządnie”. Katechizować trzeba pobożnie, ale i porządnie. Trudno katechizować w czasach laicyzmu i permisywizmu. Czy gdyby prowadzono dobrą katechezę, nie byłoby zeświecczenia? To idealizm. Osłabienie religijności następuje w rodzinach. Katecheza szkolna nie zastąpi rodzinnej. Zwłaszcza religijnie ospali, niepraktykujący ojcowie są wygodnym wzorem dla swych dzieci. Mimo pobożności wspaniałych babć i matek.
Pan był inicjatorem uchwały o obronie papieża w powiecie białostockim. Czuł pan wewnętrzny imperatyw, że powiat musi bronić Ojca Świętego?
Nie tyle bronić Ojca Świętego, bo skazy na jego biografii nie ma, co bronić jego dobrego imienia w przestrzeni publicznej, po atakach skrajnej lewicy. Mieszkańcy i radni zachęcali, by przypomnieć, jak wspaniałym był człowiekiem, jak ważnym dla Polaków. Ale skrajna lewica w walce ideologicznej nie liczy się z prawdą, bezwzględnie dążąc do politycznego i medialnego osłabienia i unicestwienia Kościoła. Usuwa się krzyże i inne religijne symbole, profanuje miejsca i przedmioty kultu. Już przeszkadza bicie dzwonów. Do tego dochodzą liberałowie, którzy nie cenią tradycji, nie widzą w tym uniwersalnych wartości...
Mam w pamięci pielgrzymkę Jana Pawła II do Polski w 1991 roku. Jego wizyta w Białymstoku była wielkim przeżyciem dla mieszkańców tej części kraju. Podczas tamtej pielgrzymki papieska katecheza w dziesięciu miastach oparta była na dekalogu. Dotyczyła pułapek i zagrożeń, jakie owa wolność przynosi. Część mediów i społeczeństwa zarzucała papieżowi, że nie rozumie liberalnej demokracji oraz ingeruje – jako osoba duchowna – w strefę działalności politycznej. Czy ten ton nie rozbrzmiewa też dziś w stanowiskach atakujących papieża?
Dekalog jest podstawą, a pułapki i zagrożenia były, są i będą. Coraz cwańsze i chytrzejsze, obiecujące, jak zawsze być młodym, pięknym i bogatym. „Hulaj dusza, piekła nie ma”. Nie trzeba wartości, autorytetów. W globalnym i medialnym świecie szlachetnie usprawiedliwia się własne niegodziwości, a za niegodziwe uznaje cudze cnoty. Kontrastują z tym słowa papieża, że „wolności nie można posiadać, trzeba ją stale zdobywać”. Im więcej wolności, tym więcej odpowiedzialności. Tym bardziej trzeba rozeznawać, co dobre i co złe. Jeśli liberalna demokracja przestaje opierać się na dekalogu, wywraca wszystko i zaczyna się dziać strasznie. Kościół nie może nie zwracać na to uwagi. Kościół nie jest ani liberalny, ani lewicowy, ani prawicowy – jest Chrystusowy.
Katechezy nie udało się chyba też odrobić politykom. Taka łatwo zapomnieli, co mówił do nich Ojciec Święty w sejmie w 1999 roku.
Jedni zapomnieli, inni nie, ale słowa te na zawsze pozostaną. Papież przypomniał szlachetną walkę pokoleń o wolność. Nawiązał do pielgrzymki w czerwcu 1979 r.; pamiętnego przywołania, aby zstąpił Duch Święty i odnowił oblicze tej ziemi. I odnowił. Chwaląc polskie przemiany, przypomniał o wyzwaniach, jakie niesie demokracja na rzecz dobra wspólnego, przy poszanowaniu godności ludzkiej i jej praw, opartych na podstawach etycznych. Wewnętrzna i zewnętrzna odnowa muszą się odbywać stale, aby nasze życie moralne i duchowe było lepsze, a życie społeczne bardziej godne i ludzkie.
Przez lata pontyfikatu Jan Paweł II stał się dla Polaków postacią pomnikową. Czy nie za dużo było rzeźb z kamienia, a nie za mało takich jak fundusz Białystok Ojcu Świętemu, który wspierał uzdolnioną młodzież z ubogich rodzin?
Pewnie ci sami ludzie dają pieniądze na pomniki z kamienia i na „żywe pomniki”, jak chociażby program stypendialny Fundacji „Dzieło Nowego Tysiąclecia” czy „Białystok – Ojcu Świętemu”. Pomnik stawia się raz. Jeśli nie postawi się go wielkim i godnym, to postawią go draniom i rzezimieszkom, jak niedawno gigantyczny pomnik Marksa i pomnik ludobójcy Lenina w zachodnich Niemczech. Nie mówię już o Białorusi, czy Rosji, gdzie znów wznosi się pomniki Stalina.
Z drugiej strony, czy nie jest też tak, że ta aureola świętości nad Janem Pawłem II już za jego życia nie pozwalała nam wtedy dostrzec, że świat nieraz krytycznie oceniał pontyfikat Jan Pawła II?
Aureola, czyli świętość, nie oślepia, ale pomaga innym, uszlachetnia. Ale nie generalizujmy. Świat był zachwycony Janem Pawłem II i wciąż jest. Świat to nie tylko Niemcy, Francja, zlaicyzowana Europa zachodnia. Dzięki Janowi Pawłowi II wyszliśmy zza żelaznej kurtyny porządku pojałtańskiego, faktycznie i mentalnie. I nie mamy kompleksów. A już na pewno nie z powodu Jana Pawła II. Duma z naszego papieża zawsze będzie wielka. Z czasem może nawet większa. Był to przecież wielki papież i człowiek niezwykły. Wywarł pozytywny wpływ na świat. Zbliżył kościoły chrześcijańskie, pogłębił – także w imię światowego pokoju – dialog z innymi religiami. Rozwinął w teorii i praktyce katolicką naukę społeczną. Nieustannie zabiegał o pokój i upomniał się o ubogich, o biedne kraje, niedostrzegane przez bogatą północ. Jego dobry wpływ jest wszędzie. I przez te wszystkie lata był opatrznościowy dla Polski.