Romowie umierali po cichu, wielu z nich zapadło na tyfus

Czytaj dalej
Fot. Archiwum Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi
Anna Gronczewska

Romowie umierali po cichu, wielu z nich zapadło na tyfus

Anna Gronczewska

Mija 75. rocznica likwidacji obozu cygańskiego, który znajdował się na terenie Litzmannstadt Ghetto w Łodzi. Zginęli wszyscy. Część umarła na tyfus. Resztę zamordowali Niemcy.

Cyganie umierali po cichu. Tych, których nie zabił tyfus, Niemcy wywieźli do obozu w Chełmnie nad Nerem, gdzie Cyganie ginęli w komorach gazowych. Do Łodzi przyjechali po śmierć. Przez wiele lat o obozie cygańskim i jego więźniach nikt nie wspominał. Pierwszym, który zaczął głośno o tym mówić pod koniec lat 80. XX wieku był Antoni Galiński, dziś pracownik łódzkiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.

Przygotowania do powstania obozu cygańskiego na terenie getta Niemcy zaczęli czynić jesienią 1941 r. Jak podawała Kronika Getta w październiku miejsce, gdzie miano umieścić Romów otoczone zostało podwójnym zasiekiem drutów kolczastych, wykopano rowy, które miano napełnić wodą.

W Niemczech prześladowania Cyganów rozpoczęto zaraz po tym jak do władzy doszedł Adolf Hitler. Narodowi socjaliści traktowali ich podobanie jak Żydów. Uważali Romów za „element obcy rasowo”. Już w 1938 r. wydali pierwsze zarządzenia dyskryminujące Romów. Z czasem postanowiono usunąć ich z terenu III Rzeszy. W 1941 r. ustalono, że zostaną odizolowani w getcie w Łodzi, zaś nadzór nad nimi będzie sprawować zarząd Litzmannstadt Ghetta.

Pojawił się jednak problem. Niemcy obawiali się, że ludności cygańskiej może spowodować niepokoje wśród Żydów. A oni byli niezbędni dla produkcji na rzecz Rzeszy, a głównie niemieckiego wojska. Romów umieszczono więc w wydzielonym obozie.

5 listopada 1941 r. do getta zaczęły przybywać pierwsze transporty Cyganów. Umieszczono ich w czterech kamienicach znajdujących się w obrębie dzisiejszych ul.: Wojska Polskiego, Obrońców Westerplatte, Głowackiego i Starosikawskiej. Do 9 listopada przywieziono do getta około 5 tys. Romów. Jak pisze Antoni Galiński w artykule „Obóz cygański” zamieszczonym w książce „Obozy hitlerowskie w Łodzi”, jedyne wejście do niego znajdowało się w kamienicy przy ul. Wojska Polskiego 88. Umieszczono ich w mieszkaniach w zasadzie bez żadnego sprzętu.

- Brakowało kuchni, łaźni, izby chorych, a nawet latryn- pisał Antoni Galiński.

Warunki w jakich przyszło im żyć były tragiczne. Nawet nie sposób sobie wyobrazić kilka tysięcy ludzi przebywających na tak małej powierzchni.

- Warunki w jakich Żydzi żyli w getcie były straszne, ale co powiedzieć o obozie dla Cyganów? - pisał w książce „Żółta gwiazda i czerwony krzyż” Arnold Mostowicz. - W tych trzech czy czterech kamienicach mogło znajdować się nie więcej jak 120 - 150 niewielkich izb. A izby te miały pomieścić kilka tysięcy ludzi. Pomieścić? Przecież tutaj ci ludzie mieszkali, jedli, chorowali. Większość Cyganów prawdopodobnie nie ruszała się ze swoich legowisk.

Arnold Mostowicz zauważał, że nadchodzące do getta informacje o losie Cyganów, poprawiało samopoczucie Żydów. Wiedzieli, że nie są na samym dnie. Są tacy, których Niemcy traktują jeszcze gorzej...

Dlaczego Cyganów sprowadzono do Litzmannstadt Ghetta? Wojciech Źródlak, kustosz Muzeum Tradycji Niepodległościowych Oddział Radogoszcz przypuszcza, że mogło być to związane z tym, że niemal w tym samym czasie, niedaleko Łodzi Niemcy utworzyli obóz zagłady w Chełmnie nad Nerem.

- Nie przywieziono tu zwykłych Romów, ale ludzi zamożnych, wykształconych - twierdzi Wojciech Źródlak.

Większość z Cyganów przywieziono z Burgenlandu, znajdującego się w Austrii, na granicy z Węgrami. Byli to ludzie bardzo bogaci. Antoni Galiński podaje w swej publikacji, że tylko jednej rodzinie cygańskiej z Wiednia zabrano: dwa złote zegarki, złote broszki, monety, kolczyki z brylantami, kolczyki ze złotych franków, 11 złotych pierścieni, szmaragdy.

Od 12 listopada 1941 r. nadzór nad obozem cygańskim sprawował Mordechaj Chaim Rumkowski oraz policja kryminalna. Przełożonym Romów uwięzionych w Litzmannstadt Ghetcie został Karol Berger. Utworzono też romską służbę porządkową. Na wzór żydowskiej. Na zewnątrz granic obozu strzegli funkcjonariusze Schupo, a od strony getta policja żydowska. Natomiast komisarzem obozu został Kriminaloberassistent Eugen Jansen, pełnił tę funkcję do 23 grudnia 1941 r.

Pod datą 19 grudnia 1941 r. pojawiła się w Kronice Getta informacja dotycząca Romów.

- Tyfus w obozie cygańskim - informowano w „Kronice”. Podawała, że na tę chorobę zapadł dr Dubski z Pragi, który opiekował się chorymi umieszczonymi w obozie cygańskim.

- Na tyfus zachorował także jeden z kierowników tutejszej ekspozytury policji kryminalnej, sprawujący funkcję komendanta obozu - pisano w „Kronice”. - Podobno dotknięte straszną zarazą zostały psy policyjne. Rzekomo zostały one zastrzelone.

Niemcem o którym wspomina Kronika Getta był Eugen Jansen. Jego historię opisuje w swej książce Arnold Mostowicz, dziennikarz, pisarz, tłumacz, z zawodu lekarz.

Mostowicz urodził się 6 kwietnia 1914 r. Andrzej Kempa i Marek Szukalak podają w swej książce „Żydzi dawnej Łodzi”, że Arnold Mostowicz był synem Ignacego Moszkowicza i Erby z domu Goldstein. Studia medyczne kończył w Tuluzie. W lipcu 1939 r. powrócił do Polski. Po wybuchu wojny pracował w szpitalach polowych w Warszawie. Potem wrócił do rodzinnej Łodzi. W getcie zamieszkał przy ul. Stary Rynek 9 i Franciszkańskiej 12. Był lekarzem w szpitalu chorób zakaźnych i pogotowiu ratunkowym. Swoje przeżycia z getta, a także obozów koncentracyjnych opisał we wspomnianej już książce „Żółta gwiazda i czerwony krzyż”. Między innymi spotkanie z komendantem obozu cygańskiego Eugenem Jansenem.

Kiedy był lekarzem w szpitalu zakaźnym przy ul. Drewnowskiej, koledzy powiedzieli, że ma się zgłosić do siedziby Krippo (niemiecka policja kryminalna). Tam już czekał na niego Jansen, w towarzystwie pięknego owczarka niemieckiego. Wsiedli do dorożki i pojechali w stronę obozu cygańskiego.

- Weszliśmy razem do niewielkiego, piętrowego domku na prawo od głównej bramy - opisywał spotkanie z obozem cygańskim Arnold Mostowicz. - Były tam dwie izby zajęte przez niewielki szpitalik (...). Jansen zatrzymał się na progu jednej z izb, mnie przepuszczając do środka. W każdym z pokoików stało pod dłuższymi ścianami osiem piętrowych prycz. Wszystkie było zajęte. W niektórych leżało po kilku chorych. (...) Podszedłem do chorego z dolnej pryczy po lewej stronie. Był nieprzytomny i miał wysoką gorączkę. Wystarczyło mu odchylić koszulę na piersiach, by postawić szybką diagnozę. Nie ulegało wątpliwości, że to tyfus plamisty.

Dalej Mostowicz wspomina, jak Jansen zapytał go, czy to zaraźliwe. Usłyszał od doktora, że bardzo. Ta odpowiedź przeraziła Niemca.

- Da się to wyleczyć? - zapytał lekarza.

- Tak - skłamał doktor.

Mostowicz doskonale wiedział, że w warunkach, jakie tam panowały wyleczenie tyfusu było niemożliwe. Kiedy znaleźli się na zewnątrz Jansem powiedział Mostowiczowi, że „można to natychmiast wyleczyć”. Kazał wynieść na dwór kilku chorych i ułożyć na ziemi. Podszedł do nich i każdemu strzelił w tył głowy.

Jensen i Mostowicz do getta wrócili dorożką. Gdy z niej wysiadali Mostowicz ostrzegł hitlerowca, by nie woził do obozu psa, bo może roznieść chorobę. Niemiec to zlekceważył.

Los okazał się okrutny dla Jansena. Zachorował na tyfus. Uznano, że Jansen zaraził się od psa, którego zaraz zastrzelono. Stan Jansena pogarszał się z każdym dniem. Nie pomagali lekarze niemieccy, żydowscy.

- Szef Kripo wezwał do siebie wszystkich rabinów (było ich, zdaje się czterech) - pisze w swojej książce Arnold Mostowicz. - I poradził im, by zaczęli się intensywnie modlić do żydowskiego Boga o przywrócenie zdrowia oberscharfuehrerowi, gdyby umarł mogłoby to na getto sprowadzić straszne klęski. Rabini mieli więc do wyboru - albo w trosce o los getta pomodlić się, by Eugen Jansen jak najszybciej wyzdrowiał, albo w chęci zmniejszenia na świecie liczby wrogów Izraela, jak i w chęci zmniejszenia deficytu w rachunku krzywd, modlić się, by szybko wyzionął ducha - czytamy w książce Mostowicza.

Chyba rabini wybrali to drugie rozwiązanie, bo po dwóch dniach Eugen Jansen umarł.

Tymczasem tyfus zbierał w obozie coraz więcej ofiar. „Kronika Getta” pisała o śmierci żydowskich lekarzy, którzy chodzili leczyć do obozu cygańskiego. Pojawiła się też informacja: „Ze względu na niebezpieczeństwo zarażenia się tyfusem Wydział Zdrowia deleguje żydowskich lekarzy do służby na terenie szpitala na podstawie losów. Udział w losowaniu biorą udział wszyscy praktykujący w getcie lekarze w wieku do 45 lat.”

„Kronika” podawała, że tylko w grudniu 1941 r. umarło 400 Cyganów z tego obozu. Jednocześnie zamieszkali w sąsiedztwie obozu Żydzi opowiadali, że podjeżdżają tam ciężarówki i wywodzi się gdzieś Cyganów.

Potem okazało się, że Niemcy wieźli ich do obozu w Chełmnie nad Nerem. Oblicza się, że na tyfus umarło ok. 700 Romów. Resztę wywieziono do Chełmna. Tam zostali rozstrzelani lub zagazowani.

- Pewnej nocy zajechały przed obóz cygański samochody ciężarowe, na które załadowano wszystkich, zdrowych i chorych - i wywieziono. - wspominał w książce„Żółta gwiazda i czerwony krzyż” Arnold Mostowicz. - Niemcy nie robili nawet tajemnicy z losu, jaki spotkał mieszkańców obozu. Zresztą, przed kim mieli robić tajemnicę? Przed innymi podludźmi, których czekała podobna przyszłość? Wszystkich Cyganów wymordowano... Część wystrzelano, a część zagazowano w samochodach z rurami spalinowymi wmontowanymi do wewnątrz. Sposób ten wypróbowano już wcześniej na Żydach wysiedlonych z getta. Kamienice, które tworzyły obóz, wróciły do getta, czyli za pojedyncze druty kolczaste. Solidnie je później wydezynfekowano i kilkadziesiąt rodzin żydowskich, zanim i te zagazowano w Chełmnie lub w Oświęcimiu zamieszkało w ich świeżych wnętrzach. Jak się później w Wydziale Zdrowia dowiedziano, na decyzję wymordowania obozu cygańskiego wpłynął podobno fakt zwiększonej liczby zachorowań na dur plamisty w samej Łodzi. Tej aryjskiej, rzecz jasna. Ile w tym prawdy - trudno dociec - czytamy w książce Mostowicza.

Przypomnijmy, że pierwszy transport do obozu w Chełmnie nad Nerem trafił 8 grudnia 1941 r. Romowie byli jednymi z pierwszych, którzy stracili w nim życie. Podobnie jak Żydów przywożono pociągami na stację w Kole. Tam przesiadali się w kolejkę wąskotorową. Potem spędzali noc w Młynach Zawadzkich, znajdujących się 6 km od Chełmna. Stamtąd przewożono ich ciężarówkami do obozu. Bywało, że szli pieszo. Nowo przybyłych więźniów witał esesman przebrany za ziemianina lub za lekarza ze znaczkiem PCK na białym fartuchu. Gdy w tym przerażającym spektaklu występował „ziemianin” uspokajał więźniów.

- Nareszcie wasza tragedia się skończyła - mówił. - Musicie się tylko wykąpać. Zdezynfekujemy wasze ubrania. Przebada was lekarz i będziecie pracować w moim majątku.

„Lekarz” obiecywał, że trafią stąd do pracy w innych miejscach. Większość w pełnej nieświadomości przechodziła do sali balowej pałacu, w której urządzono rozbieralnie. Ustawiono w nich wieszaki, półki na dokumenty. Jeden z esesmanów pobierał do „depozytu” biżuterię, kosztowności. Skrupulatnie zapisywał na karteczkach to co zabiera.

Na ścianach wisiały plakaty informujące, gdzie znajduje się gabinet lekarski, łaźnia. Potem więźniowie przechodzili schodami w dół, a następnie wąskim korytarzem wychodzili na zewnątrz, na rampę. Tam czekały na nich ciężarówki, które były komorami gazowymi.

Antoni Galiński w swojej publikacji twierdzi, że trudno podać dokładną datę ostatecznej likwidacji obozu cygańskiego. Najwięcej transportów do Chełmna nad Nerem zanotowano między 5 a 12 stycznia. I to 12 stycznia 1942 r. przyjmuje się jako dzień likwidacji obozu cygańskiego.

Arnold Mostowicz pisze, że decyzję o likwidacji obozu cygańskiego przyspieszyły informacje o zwiększającej się liczby zachorowań na tyfus plamisty nie tylko w getcie, ale poza jego murami.

Kilka kamienic, w których był obóz cygański wydezynfekowano i wróciły do getta. Zamieszkali w nich Żydzi. W jednej utworzono tzw. resort słomiany, gdzie produkowano m.in. słomiane buty dla niemieckich żołnierzy walczących na froncie wschodnim.

Z 5 tys. Cyganów, więźniów obozu, prawdopodobnie nie ocalał nikt...

Anna Gronczewska

Jestem łodzianką więc Kocham Łódź. Piszę o historii mojego miasta, historii regionu, sprawach społecznych, związanych z religią i Kościołem. Lubię wyjeżdżać w teren i rozmawiać z ludźmi. Interesuje się szeroko pojmowanym show biznesem, wywiady z gwiazdami, teksty o nich.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.