Rowerzystów przybywa szybciej niż dróg dla nich
Z Hubertem Barańskim, prezesem Fundacji Fenomen, rozmawia Matylda Witkowska
Jak ocenia Pan poziom infrastruktury rowerowej Łodzi? Zmieniła się w ostatnich latach?
Mija dokładnie 10 lat odkąd zaczęła działać nieformalna grupa Rowerowa Łódź. Przez ten czas odrobiliśmy gigantyczną lekcję. Przez te 10 lat wzrosła świadomość mieszkańców Łodzi i decydentów dotycząca spraw rowerowych. Na przykład przestaliśmy rozmawiać o ścieżkach na komisji sportu i rekreacji rady miejskiej, a zaczęliśmy rozmawiać o drogach rowerowych na komisji transportu. 10 lat temu z infrastrukturą rowerową było w Łodzi fatalnie. Powstawała bez żadnych standardów przez wymalowanie dróg rowerowych na chodniku, przy okazji zabierając przestrzeń pieszym. Z czasem jakość budowanej infrastruktury się zmieniła. A kamieniem milowym w historii łódzkiego transportu rowerowego był na pewno rower publiczny. Uświadomił łodzianom, że na rowerze może jechać każdy, nie tylko sami zapaleńcy. Gdy zacząłem się zajmować rowerami byłem w stanie rozpoznać niemal każdego, kto jeździł rowerem po Łodzi. Potem - każdego, kto jeździ w zimie. Teraz ta grupa nie jest już elitarna.
Czyli właściwie jest dobrze...
Nie wszystko. Prezydent Łodzi Hanna Zdanowska na początku swojej pierwszej kadencji podpisała Kartę Brukselską, deklarując tym samym, że do 2020 nastąpi znaczący przyrost dróg rowerowych. Tymczasem tempo ich powstawania z roku na rok spada. Jest więcej konferencji prasowych niż kilometrów tych dróg. Na szczęście w ostatnich latach doczekaliśmy się szkieletu: mamy trasę WZ, drogi na Retkinię, Widzew, Radogoszcz, za chwilę będą podłączone Chojny. Ale brakuje prawdziwej drogi rowerowej w ul. Kopcińskiego, a w Nowym Centrum Łodzi nie ma ciągłości przejazdu ze wschodu na zachód, połączenia z ulicą P.O.W. i największym wydziałem uniwersytetu, miejscami ciąg pieszo-rowerowy jest bardzo wąski. Ciągle więc są takie drobnostki, których nie zrobiono.
Co jeszcze można by poprawić?
Mimo deklaracji wyborczych nie możemy się doczekać stałego, dużego finansowania dróg rowerowych. Nie pozyskujemy na nie żadnych środków unijnych. A inne regiony Polski pozyskują krocie. Województwo pomorskie otrzyma 160 mln zł unijnej dotacji, Małopolska 110 mln zł, unijne pieniądze bierze też województwo dolnośląskie. Tymczasem w Łodzi w ramach Łódzkiego Obszaru Metropolitalnego będzie 4 mln zł na drogi rowerowe w Pabianicach. Także w Łodzi trzeci rok z rzędu mamy budżet na inwestycje rowerowe w wysokości 5 mln zł. To bardzo mało. W tym roku wystarczy na wybudowanie dwóch odcinków, na które nie wystarczyło w roku minionym. Są też dokumentacje projektowe nowych dróg, które wkrótce stracą ważność, a pieniądze na nie wydane będą wyrzucone w błoto. np. Księży Młyn na bocznicy kolejowej. Zamawiane są kolejne projekty. To kuriozum.
Jest gdzieś taki moment w którym uznamy, że infrastruktura rowerowa Łodzi jest skończona?
Mówiliśmy kiedyś o 200 mln zł potrzebnych na stworzenie spójnej sieci dróg rowerowych. Byłaby to realizacja Strategii Rozwoju Sieci Dróg Rowerowych w Łodzi w latach 2015-2020+. Wymaga to stworzenia około 200 km dróg dla rowerów, które połączyłyby absolutnie wszystkie najważniejsze osiedla. Ale gdy rozwiniemy infrastrukturę to niewykluczone, że wzrośnie nam ruch rowerowy. I trzeba będzie budować nowe albo poszerzać dotychczasowe drogi. Już teraz przyrost chętnych do korzystania z dróg rowerowych był kilkukrotnie szybszy niż przyrost tych dróg. Widać to na drodze na Widzew, która na niektórych odcinkach już teraz jest za wąska.
Łódzki rower publiczny już w tym roku po rozbudowie ma osiągnąć stan docelowy...
Nie wyobrażam sobie, żeby to był ostateczny układ docelowy, chyba że na najbliższe dwa, trzy lata. Nadal nie będzie kilkudziesięciu stacji, które powinny się pojawić. Dlatego nie wiem, jak tę „docelowość” proponowaną przez władze Łodzi przyjmą mieszkańcy Chojen, Dąbrowy, Zarzewa, Radiostacji czy północnych rejonów Łodzi. Nie mamy pieniędzy na dalszy rozwój systemu. Ale nadal mamy potencjał ludzi, którzy mogą korzystać codziennie z roweru, a nie innych środków.
Kiedyś rowerzyści pokazywali niezadowolenie w Masie Krytycznej. Może ona powrócić?
Masa miała udowadniać wszystkim, że istnieją rowerzyści. Cztery lata temu zrobiliśmy największą masę, w której pojechało 2,2 tys. osób. Dziś codziennie wyjeżdża na miasto kilka tysięcy osób i jest kilkanaście tysięcy wypożyczeń roweru publicznego. Dziś czas na celebrowanie jazdy rowerem, a nie na ciągłą wojnę. Ale Masa Krytyczna to ruch społeczny. Więc jeśli łodzianie uznają, że Masa Krytyczna jest im jednak potrzebna, to będą jeździć.