Rozbijmy szklany klosz. Mistrzowie przywdziewania masek
Nazywam się Norbert Nowicki i jestem chory na depresję. Postanowiłem podzielić się swoimi doświadczeniami z tą chorobą, ponieważ w przeciwieństwie do wielu innych, nie ma ona w przestrzeni publicznej twarzy, albo miewa ją rzadko, przez co bywa lekceważona i bagatelizowana.
Istnieje wewnętrzna obawa przed powiedzeniem wprost rodzinie, znajomym, pracodawcy „ludzie, są takie momenty, że głowa odjeżdża mi na takie perony i w takim tempie, że nie jestem w stanie nad tym zapanować”.
Zgodnie z obserwacją mojego psychologa z różnymi objawami stanów depresyjnych borykałem się przynajmniej przez ostatnie trzy lata. I jeśli czegoś żałuję, to faktu, że nie zgłosiłem się po fachową pomoc wcześniej.
Choćby w sytuacji kiedy zamykałem się trzy dni z rzędu od środka w biurze i przesypiałem na podłodze cały dzień albo kiedy przez tydzień miałem problem ze złapaniem spokojnego oddechu i walczyłem z hiperwentylacją.
Z perspektywy dzisiaj strasznie łatwo ocenić, że nie są to normalne zachowania, wtedy uznawałem, że to reakcja na stres. Szczególnie, że żyjemy w społeczeństwie, które bardzo łatwo definiuje słabość i wszelkie jej oznaki piętnuje nad wyraz dosadnie.
Wtedy wydawało mi się, że to nadmierna i przesadzona reakcja na stres i natłok obowiązków i jeśli sobie nie radzę, to najpewniej problem leży w tym, że jestem za słaby.
Słabość
Jeśli spróbować znaleźć wspólny mianownik dla wielu przypadków mężczyzn borykających się z depresją i nie próbujących szukać pomocy to najpewniej w pierwszym szeregu ustawiłbym stygmatyzację słabości. Wedle obowiązujących w biznesie i polityce norm, nikt kto pretenduje do piastowania poważnego stanowiska nie powinien pozwolić sobie na nawet chwilę słabości.
Kult siły i radzenia sobie z problemami samodzielnie świadczy o samodzielności i sile. Nie ma znaczenia fakt, że taka postawa stoi w totalnej opozycji do racjonalnego zachowania jakim jest zgłoszenie się po pomoc.
Zresztą, pomoc z zewnątrz była dokładnie ostatnią opcją jaką rozważałem przed podjęciem terapii. \
Dlaczego? Bo istnieje wewnętrzna obawa przed powiedzeniem wprost rodzinie, znajomym, pracodawcy „ludzie, są takie momenty, że głowa odjeżdża mi na takie perony i w takim tempie, że nie jestem w stanie nad tym zapanować”.
Perony
Kiedyś, tuż po początku terapii, w trakcie jednej z sesji z psychologiem, powiedziałem, że zdarzają się takie momenty, że natłok myśli i „przewijany w głowie film” krążą w takim tempie, że nie jestem w stanie nad nimi zapanować.
Jedynym rozwiązaniem, które umożliwia wyjście z tej kręcącej się jak bączek pętli jest pójście spać. Zresztą, to i tak jest rozwiązanie z katalogu „soft” - w klasycznej wersji efektem bączków kręconych w głowie był werbalny atak na otoczenie i ucieczka. Zwykle to najbliższe otoczenie obrywa najbardziej.
Trudno osobie postronnej zrozumieć, że atak chorego nie wynika ze złośliwości czy złych zamiarów a trudnej do powstrzymania chęci, żeby zostać samemu. Żeby nikt nie widział.
Peron, na który odjeżdża głowa w sytuacji obniżenia nastroju musi być pusty. Każdy kto się na nim znajduje, albo chociaż będzie próbował się znaleźć oberwie granatem werbalnym. Mocnym. Takim zebranym z dziesiątek nagromadzonych myśli, które nie znalazły ujścia.
Peron musi być pusty. Nikt nie może widzieć. Wtedy można uciekać.
Ucieczka
Różne są metody skutecznej ucieczki. Czasem następuje totalne zamknięcie, system przestaje działać, baterie duracell i króliczki z reklamy przestają pracować.
Trudno jest wyjść do sklepu po zakupy, nie ma żadnej motywacji żeby wejść pod prysznic, umyć zęby, posprzątać w mieszkaniu czy zrobić sobie coś do jedzenia. Baterie się wyczerpały.
Czasem pojawia się pokusa, żeby doładować je na kilka godzin, napić się wina, strzelić dwieście wódki. Bo przecież to zadziała. Zawsze działało.
Paradoks polega na tym, że w tym miejscu powinienem napisać, że zalewanie depresji w alkoholu jest nieskuteczne, ale to tylko półprawda.
Krótkoterminowo bywa skuteczne bardzo, bo podwyższa znacznie stan zaangażowania i możliwości skupienia. Pojawia się flow. Problem w tym, że długoterminowo jest totalnie destrukcyjne.
Pamiętam, że kilka miesięcy od początku terapii licząc zajęło mi przyznanie się mamie, do tego, że pusta setka, która wypadła z mojego plecaka była moja.
Zresztą, chyba po dziś dzień nie przyznałem się wprost, do tego, że zdarzały się dni, kiedy dla podwyższenia nastroju zalewałem problem, że traktowanie alkoholu jako lekarstwa bywało zjawiskiem powszechnym. Zresztą, częstokroć w przypadku depresji złudnym lekarstwem bywa, bo bardzo skutecznie potrafi przerwać plątaninę myśli.
Rodzina
Jeśli dziś miałbym wskazać kto przyczynił się w największym stopniu do mojego wyjścia z najciemniejszych zakamarków, to z pewnością rodzina.
Pamiętam jak dziś, kiedy po kolejnym moim, trudnym do zrozumienia zachowaniu, Mama napisała tylko „pamiętaj, że jesteśmy i będziemy Cię wspierać”. Pamiętam, że w tym całym poczuciu odpowiedzialności i chęci radzenia sobie z problemami samemu (bo tak trzeba) było to zdanie, które kompletnie zmieniło perspektywę.
Pamiętam SMS-a od Taty, który zwykle nie jest wylewny: „Kocham Cię”. Zresztą jeśli mówić o relacji ojciec-syn to dopiero kiedy rozpocząłem terapię, zaczęła ona być emocjonalna. Dopiero wtedy znaleźliśmy wspólne obszary, które chcieliśmy dzielić.
Dziś, po prawie ośmiu miesiącach terapii, bardzo wiele zawdzięczam rodzicom. Przede wszystkim fakt, że zawsze byli. Mimo skokowych spadków nastroju, mimo, że najpewniej nie byłem najprzyjemniejszą osobą do przebywania, szczególnie na początku terapii. Byli i nie oceniali. Choćby trzeba było zrobić zakupy czy posprzątać mieszkanie, ponad 30-letniemu facetowi.
Przyjaciele
Literacko byłoby napisać w tym miejscu, że podobnie do rodziców zachowali się przyjaciele, ale to byłaby bzdura.
W depresji rzadko bywają przyjaciele, którzy są w stanie pomóc. Żeby pomóc trzeba mieć w sobie strasznie altruistyczny gen, który pozwoli być czasem traktowanym jak worek treningowy. I ja w tym miejscu nie mam totalnie pretensji. Rozumiem. Obrywanie ode mnie coraz to nowym tekstem i coraz to poważniejszym zarzutem z całą pewnością nie mieści się w definicji przyjaźni, na którą się umawialiśmy. Najpewniej nie mieści się również w definicji zdrowej relacji.
Unikanie kontaktów czy nieodbieranie telefonów też przyjaciół nie dodają i nie budują z nimi związku.
W związku z tym strasznie daleki jestem do wysnuwania jakichkolwiek oczekiwań, szczególnie, że częstokroć bywałem trudny do zniesienia, trzeba jednak sobie wyraźnie uświadomić, że części tych ludzi, którzy traktowali cię bardzo pozytywnie, w momencie upadku nie będzie. Po prostu. Bo trudno oczekiwać od nich, że będą mieli ochotę regularnie obrywać, szczególnie jeśli znali tylko twoją maskę.
Maska
Mam wrażenie, że chorzy na depresję są mistrzami przywdziewania masek, powtarzania, ze wszystko jest ok i nie mają żadnego problemu. Szczególnie w przypadkach takich jak mój, kiedy choroba ma tylko stan przejściowy (stany depresyjne) i możliwe jest radzenie sobie z nią w krótkich odcinkach euforii. Możliwe jest ubranie garnituru, dociśnięcie krawatu pod szyją i udawanie przez kilka godzin, że wszystko jest w najlepszym porządku.
Rollercoaster zazwyczaj jednak nie odpuszcza i taki stan najwyższego skupienia trzeba odkupić kolejnymi kilkoma dniami mocnego dołu. I nawet wtedy, nawet znając cenę jaką płaci się za przywdzianie maski, chorzy na depresję, zwykle decydują się ją ubrać. Paradoksalnie mam wrażenie, że ktokolwiek poznał mnie w ostatnich trzech latach, miał okazję poznać jedynie w sporym stopniu maskę, którą z chęcią ubierałem. Bez poczucia, że będzie to głębsza znajomość, bez odpowiedzialności za emocje drugiej osoby.
Skadi
Pewnie poza rodzicami jest jeszcze kolejna postać, która ma niebotyczne znaczenie dla przebiegu terapii - moja psina, mieszanka owczarka z husky’m, Skadi. To swoisty paradoks, ale przez wiele miesięcy tylko ona była w stanie wyciągnąć mnie z domu na dłuższy spacer.
To ona, będąc psem, z natury rzeczy, miała totalnie wywalone na wszelkie stany emocjonalne i humory domagając się spaceru, ale też ona, najpewniej w dużej mierze podświadomie, widząc gorszy dzień, zamiast (jak ma to w zwyczaju) przyciągać zabawkę, domagając się uwagi, układała się na moich nogach i kładła pysk w kierunku twarzy. Nie uważam mimo tego, że posiadanie psa jest znakomitym elementem terapeutycznym dla chorych na depresję, ale z pewnością może być.
Nie ma lepszej metody na radzenie sobie z obniżonym nastrojem i objawami depresji niż udanie się po pomoc do specjalisty. Nie ma ważniejszej decyzji niż ta, że pomoc z zewnątrz jest potrzebna. Nie ma większego wsparcia niż to, które w takiej sytuacji są w stanie dać najbliżsi. Wreszcie nie ma nic wstydliwego w depresji. To choroba nadambitnych wrażliwców, ale nie dość, że da się z nią żyć, to można z nią skutecznie walczyć..
Cykl "Rozbijmy szklany klosz"
- Depresja dotyczy wszystkich: bogatych, biednych, dzieci i staruszków
- Depresja - Siła bezsilności
- Depresję trzeba leczyć i - co najważniejsze - można ją wyleczyć
- Jak rozpoznać u siebie depresję? Gdzie szukać pomocy? Zapytaliśmy psycholog z fundacji ITAKA
Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?
Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus
Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe. Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień