Rozdarcia zakopiańskie Żeromskiego
Autor „Popiołów” pod Giewontem znajdował wenę twórczą do tworzenia swojej powieści. W pewnym momencie życia Żeromski miał w stolicy polskich Tatr dwie kobiety i trzy domy.
Przed miesiącem nadarzyła się okazja, aby przypomnieć rolę Stefana Żeromskiego w „Rzeczypospolitej Zakopiańskiej”, która „wybuchła” 13 października 1918 roku, a jego uczyniła swym „prezydentem”. Ale przecież na tym zasługi autora „Popiołów” dla Podhala się nie kończą. Jak zauważyła kiedyś znana i ceniona biografistka naszych wielkich pisarzy Barbara Wachowicz:
„Jako młody człowiek przybywszy pierwszy raz pod Tatry Stefan Żeromski marzył, by stać się dla Zakopanego i górali „malutką cząstką doktora Chałubińskiego”. Jego marzenie się spełniło, a zasługi dla Zakopanego i Tatr są niezmierzone”.
20 listopada przypadała 91. rocznica śmierci pisarza. Warto więc przyjrzeć się jego innym zakopiańskim związkom.
Klimat do pracy
W Zakopanem zaczął bywać krótko przed trzydziestką, po ślubie z Oktawią z Radziwiłłowiczów, starszą od niego o dwa lata wdową z małą córeczką. Przyjeżdżał tu początkowo dla poratowania zdrowia, bo i on, jak wielu ówczesnych artystów i pisarzy, chorował na płuca. Czy jednak górskie powietrze dobrze mu robiło, to rzecz dyskusyjna, skoro w roku 1898 skarżył się w jednym z listów do żony:
„Teraz tu w Zakopanem jest ogromnie zimno i wszyscy mają katar. Ja także. Biorę teraz znowu arszenik, ale to wszystko diabła warte. Noga mię boli w stopie, chodzić nie mogę, we łbie huczy, nerki - i tak ciągle. Sypiam po parę godzin”.
Dodajmy, że pisarz miał wtedy zaledwie 34 lata, więc można wysnuć stąd wniosek, że klimat zakopiański raczej postarzał go niż odmładzał. Ale może w Zakopanem znalazł za to dobrą atmosferę do pracy, inspirowały go tutejsze znajomości, przede wszystkim ze Stanisławem Witkiewiczem. Mógł sobie na to pozwolić, bo w tym samym czasie troskliwa żona dbała w Warszawie o jego sprawy wydawnicze, zajmując się równocześnie domem.
A przecież Oktawia w młodości miała własne ambicje artystyczne, pobierała nawet prywatne lekcje malarstwa i rysunku u Stanisława Witkiewicza. A jednak porzuciła myśl o karierze malarskiej, odnajdując swe posłannictwo u boku pisarza, o którym wówczas wcale nie było wiadomo, że zostanie jednym z najwyżej cenionych polskich autorów i poważnym kandydatem do nagrody Nobla. Poświęciła się dla jego kariery. Męża nie było przy niej, nawet kiedy we wrześniu 1899 roku rodziła ich jedynego syna Adama. Znów był wtedy w Zakopanem, gdzie robił korekty pierwszego tomu „Ludzi bezdomnych”.
Wreszcie wydawniczy sukces powieści „Popioły”, która ukazała się drukiem w roku 1904, pozwolił mu przenieść się do Zakopanego na dłuższy czas, tym razem już z rodziną.
Potknięcia mistrza
Nie umniejsza to oczywiście rangi Żeromskiego jako pisarza, ale właśnie w „Popiołach” znalazły się sceny „tatrzańskie”, budzące uczucia co najmniej mieszane. Tatry znał raczej słabo, spoglądał na nie głównie od dołu, co wiązało się z jego szwankującym zdrowiem.
Wyobraźnia zaś w tym przypadku chyba go jednak nie tyle zawodziła, co sprowadzała na manowce.
Nie można bowiem powiedzieć, że tatrzańskie rozdziały „Popiołów”, zatytułowane „Góry, doliny” oraz „Okno skalne”, są napisane bez wyobraźni. Przeciwnie, wydaje się ona pisarza ponosić niczym konie polskich szwoleżerów pod Somosierrą. Efekty są jednak, mówiąc delikatnie, dyskusyjne.
Ponoć akcję tych fragmentów umieścił autor w okolicy autentycznego okna skalnego, które mu pokazano, kiedy odbywał Doliną Kościeliską wycieczkę na miarę swych górskich możliwości. Nie wiadomo tylko, dlaczego w takim razie w dole płynie Dunajec. Ale to jeszcze drobiazg. Gorzej, że w tej górskiej scenerii, na twardych kamieniach, kazał pisarz spędzać upojne dni i noce parze kochanków. Po latach fragmenty te stały się dla licealistów ulubionym powodem do kpin z autora szkolnej lektury.
Chociaż, być może, w czasach Żeromskiego czytelnicy wzruszali się, czytając, jak zakochana kobieta namiętnie szepcze: „Umrzyjmy już…”. Na co młodzieniec odpowiada: „Więc zdejm ubranie”. Jeszcze czytelnik nie ochłonął z wrażenia, kiedy otrzymuje wyjaśnienie, po co niewiasta ma się rozebrać. Wcale nie po to, czego byliśmy skłonni się domyślać:
„Podrzemy suknie twoje na pasy, zwiążemy się nimi, żeby spadając nie rozlecieć się w rozmaite miejsca przepaści”.
Może i byłoby lepiej, gdyby kochankowie już w tym miejscu rzucili się razem w przepaść. W następnym rozdziale bowiem nieszczęsna kobieta zostaje nocą zgwałcona przez tatrzańskich zbójników, którzy, jak wiadomo, tylko czyhali na pary kochające się na podniebnych półkach skalnych.
Złoczyńcy ci byli odziani w „koszule czarne, wysmarowane tłuszczem” i „portki czerwone, cyfrowane bogato”. Niestety, młodzieniec nic nie mógł zrobić, bo kiedy spał, zbójcy przywiązali go do drzewa. A więc, patrząc, jak zbóje gwałcą jego ukochaną, tylko „począł żreć kamienie obłąkaną gębą, zanosić się od wściekłego wrzasku, od bydlęcego ryku, od wycia wariata”.
W dodatku jeden ze zbójników siadł mu na plecach: „Nie słyszał już wtedy nic i nie mógł nic widzieć. Płaty krwi zaczęły bić go w oczy, a ogień buchnął w mózgu.
Udało mu się dźwignąć głowę. Dojrzał, że Helena z rąk drugiego zbója, który ją wśród chichotu bandy powtórnie obalić chciał na ziemię i jak poprzedni, posiąść, wydarła się. Westchnął z ulgą, gdy półnaga, skrwawiona, jednym susem skoczyła przed siebie na wystający, najwyższy brzeg turni, a stamtąd - w przepaść”.
Czytelnik też może nareszcie „westchnąć z ulgą” na tak szczęśliwe zakończenie tatrzańskiej przygody.
Z Piłsudskim
Znacznie mniej dyskusyjne osiągnięcia miał pisarz pod Tatrami na innych polach działalności. Właśnie w Zakopanem spotkał się po raz pierwszy z Józefem Piłsudskim, a miało to miejsce na samym początku XX wieku, kiedy jeszcze przyszły naczelnik państwa był uważany za oderwanego od rzeczywistości fantastę, a jego projekty za mrzonki.
Piłsudski wówczas biedował, mieszkając w „nędznej”, jak ocenił ją pisarz, chałupie przy Kasprusiach. Żeromski opisał po latach, jak wstrząsnęła nim wizyta u Piłsudskiego, który przyjął go w gaciach, bo jedyne spodnie oddał do krawca, i snuł rojenia o przewodzeniu niepodległej Polsce. Mimo to Żeromski uległ najwyraźniej zauroczeniu Piłsudskim, podobnie jak wielu Polaków. Nawiązał też kontakt wówczas z Polską Partią Socjalistyczną, dla której działaczy Zakopane było stosunkowo bezpieczną przystanią.
W roku 1905, kiedy Żeromskiemu powodziło się już lepiej, Piłsudski odwiedził go w willi Jordanówka i zażądał podpisanie odezwy „wzywającej cały naród do składania ofiar pieniężnych na broń dla armii, której zawiązki będą tworzone”. Pisarz nie odmówił.
Przez kilka następnych lat Zakopane było gniazdem tworzącego się Strzelca, którego umundurowany oddział w roku 1913 defilował na Krupówkach. Żeromski zaś po wybuchu I wojny światowej wstąpił do Legionów z zamiarem wyruszenia na front, choć ostatecznie nigdy nie przywdział munduru. Jedną z przyczyn było niewątpliwie słabe zdrowie, które nie pozwoliło mu nawet na poważniejsze wycieczki po Tatrach, a co dopiero mówić o szarżach na bagnety. Swoje znaczenie miał jednak zapewne także fakt, że zauroczenie Piłsudskim nieco pisarzowi przeszło, kiedy się zorientował, jak mocno Legiony są podporządkowane Austriakom i Niemcom. Nie przyjął do wiadomości strategicznej myśli Piłsudskiego, że wolność trzeba zdobywać na raty.
Dwie rodziny
Do tego dołączyły się komplikacje w życiu prywatnym autora „Syzyfowych prac”. Po dwudziestu latach małżeństwa z oddaną mu Oktawią związał się bowiem z malarką Anną Zawadzką, z którą miał córkę Monikę. Nie osłabiło to bynajmniej uczucia do syna Adama, który jako czternastolatek, pod wpływem działającego wówczas pod Giewontem Andrzeja Małkowskiego, przeżywał właśnie fascynację harcerstwem, zwanym jeszcze wówczas skautingiem.
Wzruszony pisarz notował:
„Była to istna rozkosz patrzeć, jak rozrastała się, mężniała, i stawała się hartowną dusza chłopca pod wpływem skautingu. Wzniosłe hasła urabiały ich dusze: nie pić alkoholu, nie palić tytoniu, unikać zepsucia i wszelkiego świństwa ziemi, łączyć się w braterskie zastępy, ogarniając młodzież całego kraju. Ci młodzi chłopcy ćwiczący się wojskowo, sposobiący się do boju za Ojczyznę, mierzyli siły na zamiary. Zdawało im się, że ziemia drży i płonie… Wciąż szli z pieśniami niepodległymi na ustach”.
Żeromski starał się w miarę możliwości zachować dyskrecję, ale i tak całe Zakopane wiedziało, że sławny pisarz ma w tym mieście dwie rodziny i dwa domy. A właściwie nawet trzy, bo kiedy po wybuchu I wojny światowej wszyscy osiedli pod Giewontem, Oktawia z Adasiem mieszkała u górali na Bystrem, Anna z małą Moniką w willi Władysławka na Kasprusiach, a sam pisarz w willi Oleńka przy Krupówkach.
Pisarz nie tylko był rozdarty między dwie rodziny, ale także dręczony rosnącym niepokojem o syna, który śladem ojca zapadł na gruźlicę. A tymczasem trwała wojna, nie było co włożyć do garnka. Jadwiga, żona malarza Mieczysława Jakimowicza, wspominała: „Spotykaliśmy Żeromskiego często stojącego godzinami w ogonku, aby zdobyć coś z tych cennych artykułów żywności dla swego wówczas chorego, ukochanego syna. Bywało, że po odrobinę jakiejś mąki czy cukru trzeba było nawet jeździć do starostwa w Nowym Targu.”
Niestety, zakopiański klimat okazał się dla Adama Żeromskiego zabójczy. Zbyt późno przewieziono go do Nałęczowa. Latem 1918 roku 19-letni syn Żeromskiego zmarł. Jego ojciec rzucił się wtedy w wir pracy społecznej, m.in. w ramach wspomnianej „Rzeczypospolitej Zakopiańskiej”, co pozwoliło mu powrócić do równowagi. I na tym właściwie zakończył się zakopiański rozdział życia autora dzieł kultowych dla kilku pokoleń Polaków.