Po śmierci słynnego Zishy Brejtbarta karierę zaczęli robić jego bracia. Gustaw (Gershon) przejął po nim tytuł wszechświatowej sławy króla żelaza, choć siłą mu nie dorównywał. Pojawili się także inni siłacze cyrkowi.
Kontynuuję opowieść o królach żelaza. I tak po wyjeździe Zishy Brejtbarta Cyrk Braci Staniewskich musiał zmienić program. Mimo zapowiedzi, że jest on „bardzo efektownym i ciekawym”, to ceny biletów uległy znacznej obniżce. Jedną z atrakcji był występ „ulubieńca publiczności znanego klauna” Friko, który podczas swojego benefisu 1 maja, ku uciesze widzów wcielił się w postać Brejtbarta. Jednak mimo rozlicznych atrakcji popularność przedstawień spadała. 4 maja 1925 r. Cyrk Braci Staniewskich dał swój ostatni występ i wyjechał z Białegostoku.
Tymczasem już w lipcu 1925 r. do Białegostoku dotarła informacja, że Zishe Brejtbart występując w Radomiu uległ wypadkowi. Podczas numeru z przebijaniem deski gwoździem nie zachował należytej ostrożności i zardzewiały gwóźdź zranił go w kolano. Z tego prozaicznego zdarzenia wywołało się zakażenie krwi. Berlińscy lekarze ratując siłacza amputowali mu obydwie nogi. Niestety doszło do sepsy. Zishe Brejtbart zmarł 12 października 1925 r.
Dziennik Białostocki informując o jego śmierci w berlińskiej klinice uniwersyteckiej donosił, że „zmarły atleta pozostawił znaczny majątek rozrzucony na obu półkulach. Pod Berlinem miał willę i wielkie place. W New Jorku magazyn z galanterią wartości przeszło 100 tysięcy dolarów. Poza tym wdowa odziedziczyła 120 tysięcy złotych (które Brejtbart zarobił podczas występów w Polsce), cenną kolekcję perskich dywanów, srebra na 24 osoby, brylanty, trzy samochody i sześć koni z powozami”. To bogactwo musiało robić wrażenie w Białymstoku, ale bardziej komentowano stratę jaką poniósł ruch syjonistyczny wraz z odejściem króla żelaza.
Zrozumiałym więc było, że po śmierci Zishy karierę zaczęli robić jego bracia Józef (Josif) i Gustaw (Gershon) Brejtbartowie. Józef do Białegostoku nie przyjechał nigdy, ale Gustaw był w maju 1926 r. Przejął po zmarłym bracie tytuł „wszechświatowej sławy króla żelaza”, choć siłą mu nie dorównywał. Jego występy zapowiedziano na boisku Żydowskiego Klubu Sportowego przy ulicy Branickiego 17. W ich programie 29 i 30 maja były plenerowe popisy. „1. Przez piersi Brejtbarta przejedzie samochód o wadze 3000 kg. obsadzony pasażerami. 2. Brejtbart ciągnie w zębach dorożkę z pasażerami. 3. Na głowie Brejtbarta zostanie zgięta szyna żelazna przez 20 ludzi z pośród publiczności”.
W trakcie występów siłacza grała orkiestra BOSO. W następnych dniach 1 i 2 czerwca atleta wystąpił w teatrze Palace. Tu prezentował rwanie łańcuchów i inne popisy. Informowano, że „występy p. G. Brejtbarta cieszyły się ogromnym powodzeniem i ściągnęły sporo publiczności, której p. Brejtbart zaimponował niezwykłą swą siłą”.Dodatkowej popularności królowi przysporzył fakt przekazania części swojego wynagrodzenia za występ na potrzeby BOSO. W tym samym roku, we wrześniu, Gustaw Brejtbart występował w Grajewie, gdzie podziwiano go na boisku miejscowego Makabi.
Wkrótce po Gustawie Brejtbarcie w Białegostoku 10 i 11 lipca 1926 r. występował S. Dworzecki określany mianem „wileńskiego Brejtbarta”, no i oczywiście zapowiadany był też jako kolejny „król żelaza”. Tym razem występy siłacza odbyły się w Letnim Ogrodzie Zwierzyniec, czyli w Rozkoszy. Pomimo anonsu, że wykona on „dotychczas jeszcze niewidziane eksperymenty z żelazem”, to program był niemalże kopią popisów, którymi Zishe Brejtbart zadziwiał publiczność. „1. P. Dworzecki kładzie się na ostrych gwoździach gołem ciałem, przez które przejeżdżają ludzie na koniach. 2. Tworzy przy pomocy rąk i zębów rozmaite figury z grubego żelaza. 3. Zgina sztaby żelazne w kształt podkowy. 4. Okręca sztaby żelazne dookoła ręki. 5. Autobus z 25 osobami przejeżdża przez jego pierś. 6. Wbija ręką gwoździe w grube deski i blachy. 7. Siłą muskułów zatrzymuje 2 konie w całym pędzie. 8. Rwie grube łańcuchy żelazne. 9. 40 osób zginają na jego głowie żelazne grube szyny. 10. Trzyma na piersiach kamień 50- cio pudowy, na którym biją młotami”. Panowała ogólna opinia, że „to co pokazuje p. Dworzecki jest bezwarunkowo ciekawsze od eksperymentów Brejtbarta. P. Dworzecki posiada większą siłę niż posiadał Brejtbart”. To, że ten ostatni zrobił oszałamiającą karierę, a jego wileński konkurent nie, tłumaczono tym, że „p. Dworzecki nie ma jeszcze widocznie swego impresario i dlatego nie krzyczą o nim jak o fenomenie wszechświatowym”.
Na kolejnego siłacza nie trzeba było długo czekać. Już we wrześniu 1926 r. przyjechał do Białegostoku Stefan Piątkowski określany mianem „sławy polskiego sportu”, który występował pod pseudonimem Ursus. Tym samym świadomie nawiązywał do bohatera sienkiewiczowskiego Quo vadis, a jednocześnie podkreślał swoje chrześcijańskie pochodzenie, co miało w podtekście osłabiać ogólną opinię, że występy siłaczy są domeną żydowskich atletów. Trzeba tu bowiem zaznaczyć, że po śmierci Zishe Brejtbarta zarówno w Polsce i w Europie oraz Stanach Zjednoczonych zaroiło się wręcz od jego naśladowców, którzy w dużej mierze byli właśnie Żydami. Piątkowski wystąpił w tym samym miejscu, gdzie występował nieżyjący król, przy Nadrzecznej, tyle że nie w namiocie cyrkowym, ale w plenerze. Pomimo szumnych zapowiedzi jego występ (o którym już niegdyś pisałem) przeszedł do historii lokalnych śmiesznostek, a zakończył się wręcz dramatycznie. Przypomnę więc ową historię z Ursusem w roli głównej. Był 19 września 1926 r.
Pomimo nienajlepszej pogody publiczność zjawiła się niezawodnie. „Na krzesłach pod otwartym niebem siedziała inteligencja, za krzesłami tłumił się motłoch”. O godzinie 17 z drewnianej szopy stojącej na skraju placu wyszedł Ursus. Odnotowano, że „był to bardzo sympatyczny krzepki mężczyzna ubrany w nocną koszulę i czekoladowe spodnie. Na piersiach miał przypiętą do koszuli amarantową wstążkę z medalami”. Pierwszym jego popisem była zgodnie z sienkiewiczowską fabułą walka z bykiem. Ursus natarł na zwierzę i tarmosił je na wszelkie możliwe sposoby. W końcu, po ponad 10 minutach zmagań „byk zwalił się na ziemię, a razem z nim i Ursus”, któremu przy okazji pękły spodnie. Publiczność szalała, nie wiedzieć czy to z powodu pokonania bestii czy też z widoku jaki ujrzała po garderobianej katastrofie. Skonfundowany Ursus udał się do szopy. Tymczasem oszołomiony byk podniósł się z ziemi, ale zanim nabrał pewności siebie, to ku uciesze publiczności „skoczył do zagrody jakiś mały, którego nazywano Barczykiem, podleciał do byka, chwycił go za rogi i w jednej chwili powalił na ziemię”.
Gdy Piątkowski pojawił się na placu, powitały go śmiechy i złośliwe komentarze. Mistrz oświadczył jednak, że prawdziwą sztuką jest tarmoszenie się z bykiem, a nie powalenie go w kilka sekund. Wywołał tym jeszcze większą wesołość. Publiczność czuła, że zyskuje przewagę nad atletą, który wyraźnie tracił animusz. Jeden z widzów, był nim znany w mieście zapaśnik Kaganowicz, przeskoczył ogrodzenie i zaproponował Piątkowskiemu, aby stoczył z nim teraz walkę. Ursus widząc, że sprawy przybierają zły obrót, wymówił się od stoczenia pojedynku,czym do reszty zraził sobie publiczność. Piątkowski liczył jednak, że odzyska ją, prezentując clou swojego programu. Było nim „przejażdżka przez piersi Piątkowskiego samochodu obciążonego dziesięcioma ludźmi”. Takie popisy zawsze przykuwały uwagę widowni. Tak też było i teraz. Ale to nie był dobry dzień Ursusa. „Gdy samochód wjechał na deskę, która leżała na piersiach Piątkowskiego, motor samochodu nagle przestał działać i maszyna całem swym ciężarem przydusiła pierś Piątkowskiego. Za chwilę nieszczęsną sławę polskiego sportu - zsiniałą i nieruchomą - nieśli już z placu sportowego do szpitala Św. Rocha”. Więcej Piątkowski do Białegostoku już nie przyjechał.