Gdy za oknem robi się cieplej przybywa kleszczy. Jeden mały pajęczak potrafi złamać życie.
Magda siedziała przed telewizorem, gdy nagle złapał ją silny skurcz w łydce. Mąż próbował rozmasować mięśnie, ale mięśnie były rozluźnione, tymczasem Magda wyła z bólu.
Następnego dnia poszła do pracy, ale noga znowu dała jej znać o sobie. Dziwne wrażenie, jakby mięsień się skrócił. Lekarz zakładowy orzekł, że brakuje potasu i magnezu.
Ma pani zakrzepicę
Wyniki badania krwi nie wykazały żadnych odchyleń, więc skierowano Magdę do specjalisty od naczyń krwionośnych. Ten nie miał wątpliwości - zakrzepica. Badanie doplerowskie, które przeprowadził, potwierdziło diagnozę. Lekarz pokazał nawet Magdzie: - Proszę zobaczyć, co się dzieje, gdy naciskam. Typowy objaw.
Zgodnie ze sztuką przepisał Magdzie heparynę w zastrzykach. Bez skutku.
Magda pojechała do Bydgoszczy, aby spotkać się z bardzo poważnym lekarzem: - Ma pani zapalenie ścięgna Achillesa.
Trochę się to Magdzie wydało dziwne, ale przyjęła pokornie zastrzyki przeciwzapalne. Na darmo.
Z Bydgoszczy Magda ruszyła do cenionego ortopedy w Poznaniu. Ten kazał jej machnąć nogą, po trzech minutach był już pewny: - Ma pani fibromialgię.
Zapisał zabiegi i naświetlania. Stan pogarszał się z każdym dniem, zaczęła mieć problemy z chodzeniem.
Ma pani guza mózgu
Po jakimś czasie doszukano się u Magdy "sztywności stawu biodrowo-krzyżowego i lekkiej dyskopatii". I znowu pomóc miały zabiegi, masaże, a przede wszystkim ćwiczenia. Więc Magda ćwiczyła jakieś cztery miesiące. Do bólu.
Potem pojawiły się problemy z mówieniem: nie była w stanie się wysłowić. I jeszcze to dziwne poczucie odrealnienia rzeczywistości.
Ból z łydki przeszedł na udo i biodro. Pojawiło się uczucie mrowienia i strzelania na pośladku, drętwiały nogi i ręce. Jakby robaczki przechodziły pod skórą, albo bąbelki gazu. W lewej nodze straciła czucie.
Do tego wszystkiego pojawił się światłowstręt, nadwrażliwość na dźwięki i problemy z lewym okiem.
Ale to nie wszystko - doszły bóle głowy i poczucie "trzeszczenia w karku", napięcie w okolicach potylicy. Ludzie zaczęli spoglądać na Magdę nieufnie. Lekarze podszeptywali rodzinie, żeby kupić coś na depresję, bo najwidoczniej winna jest psychika.
Ortopeda był bezradny, polecił wizytę u pani neurolog. Mijał dokładnie rok od pierwszych objawów.
- Albo guz mózgu, albo stwardnienie rozsiane - zawyrokowała pani neurolog. - Oby to drugie.
Ale z rozważań lekarki Magda uczepiła się czego innego: - Pośród różnych tropów po raz pierwszy padło hasło borelioza. I chociaż pani neurolog ją wykluczyła, zaczęłam czytać.
Moje objawy przypominały dokładnie to, co pisali w książkach. Dodatkowo przekonały mnie zdjęcia rumieni pozostawionych przez kleszcze. Dokładnie takli miałam przed rokiem - czerwone rozmywające się koło i dodatkowa otoczka. Chodziłam często po chaszczach na spacery z psem. W tamtym czasie w Poznaniu, gdzie mieszkałam, panowała plaga meszek, nie skojarzyłam tego z ukąszeniem kleszcza, tym bardziej, że gdy odkryłam to dziwne zjawisko, już go tam nie było. Chciałam nawet iść do lekarza, ale bałam się, że mnie wyśmieje z takim drobiazgiem.
Ma pani chorobę, której nie ma
Magda była już prawie pewna. Na własny koszt zrobiła badania na obecność boreliozy. Wynik był dodatni. Postanowiła upewnić się u lekarza reumatologa. Podczas boreliozy występuje zwykle opuchnięcie stawów, więc często właśnie reumatolog diagnozuje tę chorobę.
Ale specjalista stanowczo zaprzeczył: - Z całą pewnością to nie borelioza. Ten wynik może sobie pani wyrzucić do kosza.
Tymczasem pani neurolog zleciła wykonanie rezonansu głowy. Guzów, ku zdumieniu lekarki, nie było, natomiast w odcinku piersiowym stwierdzono nieprawidłowy obraz rdzenia kręgowego. Pobrano więc Magdzie płyn mózgowo-rdzeniowy. Wyniki były złe - pani doktor ostrzegła, że jeśli nie poda sterydu, może się z tego rozwinąć stwardnienie rozsiane.
Więc steryd. Magda: - Na moją prośbę zbadali też płyn pod kątem boreliozy. Ale metoda ELISA przyniosła wynik negatywny. Dopiero później dowiedziałam się, że jest to przestarzała metoda.
Steryd nie zadziałał. Magda czuła się coraz gorzej. Zgodnie z tym, co wyczytała w internecie, wyprosiła, aby przepisano jej antybiotyk.
Po trzech dniach nadszedł kryzys: - To było dziwne uczucie, wszystko bolało, ale mimo to, czułam się lepiej.
Dziś wie, że kryzys spowodowany był tzw. reakcją Herxheimera. Bakteria boreliozy ginie, ale przy okazji wydziela szkodliwe toksyny. To znak, że leczenie jest skuteczne.
Ale po serii antybiotyków neurolodzy lojalnie ostrzegli, że nie mogą kontynuować leczenia, bo Magdę powinna przejąć placówka zajmująca się chorobami zakaźnymi.
Za cel kolejnej podróży obrała więc gabinet specjalisty od chorób zakaźnych i odzwierzęcych:
- Ku swojemu zdumieniu usłyszałam, że borelioza nie istnieje. Że wymyślają ją sobie pacjenci. Obróciłam się na pięcie i powiedziałam temu panu, żeby uzupełnił swoją wiedzę.
Ma pani bobesję
Teraz jedyną nadzieją był warszawski profesor, który jako jedyny w swojej książce opisał boreliozę ze znawstwem i w oparciu o nowe badania. Radził długotrwałą terapię antybiotykową.
- To była całkowita pomyłka. Podczas wizyty pan profesor zaserwował mi wiedzę sprzed dwudziestu lat - wspomina Magda. - Jakby nie czytał tego, co sam napisał.
Zapłakana wróciła do domu. Swoim problemem podzieliła się z lekarką rodzinną. Ta była pierwszą, która otwarcie przyznała się do swojej niewiedzy w dziedzinie boreliozy. Ale poprosiła Magdę o wydruki z internetu, chciała się poduczyć.
Z informacji znalezionych w sieci wynikało, że skutecznym antybiotykiem w boreliozie jest debecylina. Postanowiły spróbować. Tu jednak Magda trafiła na kolejną ścianę:
- Nikt nie chciał mi podać leku. Chodziłam od przychodni do przychodni, od jednego szpitalnego wydziału do drugiego. Wszyscy bali się wstrząsu, który bywa skutkiem podania tego antybiotyku. W końcu zlitowano się na oddziale ratunkowym szpitala.
Zaczęła odżywać. Po wielu miesiącach mogła wreszcie samodzielnie wyjść na spacer. Magdę niepokoiły jednak inne informacje, które wyczytała w internecie:
- Wiele osób pisało o innych bakteriach, które przenoszą kleszcze wraz z boreliozą. Posłałam więc krew do badania w Instytucie Wsi w Lublinie oraz do laboratorium CBDNA w Poznaniu.
Trop był słuszny. W organizmie wykryto poza boreliozą aż trzech intruzów: pierwotniaka babesję i dwie bakterie - bartonelle i yersinię. Problem w tym, że są to paskudztwa wyjątkowo zgodnie współpracują ze sobą, więc zanim zacznie się leczyć boreliozę, konieczne jest pozbycie się jej kompanów.
Ma pani recepty
Łatwo powiedzieć. Sama tylko terapia niszcząca babesję to koszt około 2 tys. złotych miesięcznie. Następnym celem było wybicie bartonelli, a to kosztowało dodatkowych 600 złotych miesięcznie.
Magda: - Przez chorobę straciłam pracę, więc gdyby nie kredyt, który zaciągnęła mama, musiałabym skapitulować, bo w pewnym momencie na leki szło już około 3 tysięcy miesięcznie.
Po dwóch latach terapii Magda ma nadzieję, że zbliża się do końca. Ustąpiła większość objawów, pozostał jedynie niewielki ból łydki. Gdy podliczyła koszty terapii, okazało się, że wydała tyle, co na dobrej klasy samochód.
- Jedno jest pewne, gdyby nie internet, już bym nie żyła - uważa Magda. - Wiedza ludzi z całej Polski, która kumuluje się na forach, to potężne narzędzie. Bardzo pomogły mi też studia, podczas których otarłam się o medycynę. Gdyby nie one, miałabym mniejsza siłę przebicia w pouczaniu lekarzy. Tymczasem wielu ludzi, którzy od lat są źle zdiagnozowani cierpi niewyobrażalnie. Według Magdy wiedza o niebezpieczeństwach związanych z kleszczami jest wśród lekarzy na żałośnie niskim poziomie.
- Nawet informacje, które upowszechniane są w mediach pochodzą często sprzed wielu lat. Ludziom wydaje się, że szczepienia na pokleszczowe zapalenie mózgu załatwi sprawę. Jeden mały, głupi pajęczak, potrafi całkowicie złamać życie.