Rozterki lekarzy. Ameryka nie może być wzorem. To inna moralność i kultura

Czytaj dalej
Fot. Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press
Katarzyna Kojzar

Rozterki lekarzy. Ameryka nie może być wzorem. To inna moralność i kultura

Katarzyna Kojzar

Profesor Jacek Składzień, znany krakowski laryngolog, wiceprzewodniczący Komisji Etyki Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie, mówi nam o dylematach moralnych lekarzy

Lekarze często mają rozterki, dylematy etyczne?

Tak. Niektóre zabiegi są bardzo drogie. My, lekarze, leczymy, a dyrekcja szpitala liczy pieniądze. Pojawiają się długi, nadwykonania. My uważamy, że jakiś oddział jest niezbędny, ale ze względu na finanse trzeba go zamknąć. Z punktu widzenia medycznego to dramat, ale ekonomia działa. Brakuje pieniędzy. Lekarze pytają: w takim razie przyjąć kolejnego pacjenta czy nie?

Przyjąć?

Zawsze odpowiadam: wyobraź sobie, że to jest ktoś bliski - twoja matka, ojciec, dziecko. Wtedy rozterki znikają.

Ale pieniądze nie spadną z nieba. Skądś je trzeba brać.

Proszę pomyśleć: na ile przeliczanie zdrowia na pieniądze jest właściwe? Jeśli mamy pretensje do bycia krajem europejskim, zachodnim, z nowoczesną medycyną i dobrą opieką medyczną, trzeba służbę zdrowia zreformować, naprawić. Tylko że to już nie jest zadanie lekarzy, komisji etyki ani szpitala. To zadanie dla władzy. Nie powinniśmy zadawać wciąż pytania: czy wyleczyć chorego i zadłużyć oddział, czy mieć dobrą sytuację finansową?, ale nie zajmować się pacjentem.

No dobrze, więc przyjmijmy, że jest nowoczesna terapia. Narodowy Fundusz Zdrowia kontraktuje tylko 10 pacjentów, którzy mogą być w ten sposób leczeni. Jak zadecydować: pan Kowalski dostanie szansę, a pan Nowak nie?

Z takimi właśnie rozterkami przychodzą do nas lekarze. Ja uważam, że trzeba walczyć. Wie Pani, że w Stanach Zjednoczonych jest tak, że jeśli ubezpieczenie pacjenta wystarcza na dwie trzecie terapii, a na resztę brakuje środków, to się mu dziękuje, odsyła do domu? To nie powinien być dla nas wzór. Mamy inną przeszłość, inną moralność, inną kulturę. Zresztą z finansami i etyką zawsze jest problem. Konkretny przykład - pielęgniarki. To się kłóci z moralnością, że osoba, która przez lata się szkoliła, jest kompetentna, oddana pracy, dostaje co miesiąc grosze. A jak pielęgniarki z Centrum Zdrowia Dziecka strajkowały, to dostały podwyżkę. Śmieszną - 200 złotych. A przecież one robią całą czarną robotę. Jak przywożą tutaj lumpa z rakiem ucha, to one najpierw go myją, iskają wszy, wyjmują kleszcze. Ich praca to wielka idea. A wciąż finansowo niedoceniona.

Co jeszcze męczy dzisiejszych lekarzy?

Takie sytuacje: pacjent jest ciężko chory, ma nowotwór, przerzuty. Nie ma już dla niego ratunku. Nagle mu się serce zatrzymuje. Reanimować?

Reanimować.

Tak. Zawsze. Problem pojawia się, kiedy reanimacja nie skutkuje. Można podać leki, które dadzą mu chwilę życia, ale mogą też przedłużać cierpienie. W niektórych przypadkach nie ma jednej odpowiedzi - np. kiedy jego mózg nie pracuje, a serce działa tylko dzięki sztucznemu wspomaganiu. Na ile to jest sensowne, skoro w tym człowieku nie ma życia, kiedy na ziemi zostało tylko jego ciało? Nie mówię o przepisach, mówię o moralności. Takie chwile są najtrudniejsze.

Kojarzy mi się to z filmem „O jeden most za daleko”. Tam dywizje spadochronowe szykowały się do skoków. W jednej ze scen młody amerykański kapitan, na dzień przed skokiem, pije ze strachu, bo boi się, że zginie. Prosi starszego kolegę, typowego sierżanta bandytę, który niejedno widział i niejednego zastrzelił: daj mi słowo, że przeżyję. On, mimo że początkowo nie chce, daje mu słowo. W dniu skoku młody kapitan pada jako pierwszy. Sierżant odnajduje jego ciało, wiezie do szpitala polowego. Lekarz mówi: trup, nic nie zrobimy. Wtedy sierżant celuje do niego z rewolweru i odpowiada: jeśli pan go nie zbada, zastrzelę pana. Lekarz bada chłopaka, okazuje się, że ten żyje. Operują go, wyjmują kulę z głowy. Udaje się. O co mi chodzi? O to, że ich nie łączyła żadna więź. Nie byli przyjaciółmi, ale sierżant dał słowo i nie mógł zrezygnować. My, lekarze, też dajemy słowo i też nie możemy odpuścić. Mamy satysfakcję, że udało nam się uratować komuś życie. Nawet jeśli poprzez reanimację mielibyśmy dać pacjentowi jedynie kilka dodatkowych chwil życia - nie wolno rezygnować.

Sytuacja, o której Pan mówi - kiedy mózg już nie działa, zawsze była kontrowersyjna. Pojęcie śmierci mózgowej funkcjonuje w przepisach, ale do niedawna niektórzy jej nie uznawali, bo twierdzili, że to serce jest najważniejszym organem.

Uznanie, że nastąpiła śmierć mózgowa człowieka, to cała skomplikowana, dokładnie przestrzegana procedura, która nie powinna wzbudzać żadnych wątpliwości. Jeśli eksperci stwierdzą śmierć mózgową, pacjent może być dawcą narządów. Za czasów młodego chirurga Zbigniewa Religi to budziło jeszcze kontrowersje, ale teraz już nie powinno.

Ginekolodzy musieli uszanować decyzję kobiety, która, według słów Horacego, chciała dalej żyć w swoim potomku

Zupełnie inną sprawą są wątpliwości ludzi zadających sobie pytanie, gdzie znajduje się nasza osobowość. Pacjent, kiedy dostaje narząd od kogoś innego, zastanawia się, czy wciąż jest tą samą osobą. Jeśli mam serce, wątrobę czy nerki Kowalskiego, to czy jestem już Kowalskim, czy dalej Nowakiem, jak przed operacją? Potem zaczyna szukać rodziny dawcy, chce się czegoś o nim dowiedzieć.

To nie jest zabronione?

Prawo tego zakazuje, ale są sytuacje, kiedy ludzie się odnajdują.

Nie mogę o to nie zapytać - szczególnie teraz, kiedy toczy się zacięta dyskusja dotycząca aborcji. Na ile uczucia religijne i przekonania lekarza powinny decydować o losie pacjenta? Klauzula sumienia może usprawiedliwiać lekarza, który odmówił wykonania zabiegu?

Od razu podkreślę: jestem wierzący. I uważam, że Jezus chce zbawić każdego i nikogo nie potępi. Ani muzułmanina, ani ateisty, ani protestanta. W związku z tym, jeśli Jezus nikogo nie potępia, to lekarz jest ostatnim, który powinien to zrobić. Na przykład, kiedy kobieta wie, że jej dziecko będzie kalekie, lekarz nie ma prawa nakazać jej, że koniecznie musi urodzić. Ona najlepiej przecież wie, że po śmierci jej i ojca dziecka tą kaleką osobą nie będzie miał się kto zająć, że los tego dziecka byłby bardzo trudny.

Teraz o tym, czy kobieta urodzi czy nie, czy ma się wykazać heroizmem czy nie, mają decydować jacyś ludzie zza biurek.

To dla mnie niepojęte. To, czy kobieta usunie ciążę, jest jej prywatną sprawą. Aborcja i tak będzie. Jeśli zapyta Pani pracowników katedry medycyny sądowej, to dowie się Pani, że jeśli kobieta nie chce, to nie urodzi. My się możemy tylko zastanawiać, jak to zrobi i czy to jest bezpieczne, wykonywane przez lekarza. Ale z drugiej strony: jej sprawą jest też, jeśli zdecyduje się urodzić.

Miałem kiedyś taką sytuację. Do profesora Antoniego Basty [krakowianina, wybitnego specjalisty w zakresie ginekologii i położnictwa oraz ginekologii onkologicznej - przyp. red.] zgłosiła się kobieta w ciąży. Niedługo po tym jak dowiedziała się, że będzie miała dziecko, wykryto u niej złośliwego raka macicy. Twardo powiedziała, że urodzi je mimo wszystko. Wiedziała doskonale, jak niebezpieczne i zagrażające jej życiu jest nieusunięcie macicy. Ale taka była jej decyzja. Profesor Basta przyjął to i co kilka dni badał ją, żeby sprawdzić, czy rak nie zagraża płodowi.

I co?

Około miesiąca później okazało się, że rak dochodzi już do tkanek ochraniających ciążę. Zdecydowano się na cesarskie cięcie, wyjęto dziecko. Kobieta zmarła kilka tygodni później. Potem to dziecko, mając około trzech lat, trafiło w moje ręce z powodu raka ucha. Zoperowałem je. Jak sprawdziłem, dziewczynka miała inny typ nowotworu niż jej matka.

Ginekolodzy w tym przypadku musieli uszanować decyzję tej kobiety, która, według słów Horacego, chciała dalej żyć w swoim potomku. Zapytali: ratować panią czy dziecko? Ona wybrała, zdecydowała . I tak zawsze powinno być.

Katarzyna Kojzar

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.