Ruch i taniec to wspólny język pielgrzymów [ZDJĘCIA, WIDEO]
Rozmowa. Mówi o sobie - chrześcijański wodzirej. JANEK PORĘBSKI, animator z Prądnika Czerwonego przez taniec i zabawę integruje młodych z całego świata w bieńczyckiej parafii.
- Światowe Dni Młodzieży to chyba niecodzienne miejsce do pracy dla wodzireja?
- Nie dla mnie. Razem z trzema kolegami tworzymy grupę wodzirejów i animatorów. Co prawda prowadzimy działalność komercyjną, obsługujemy różne imprezy m.in. wesela, ale mocno udzielamy się także w środowiskach kościelnych. Wywodzimy się z oaz, środowisk pijarskich, czy służby liturgicznej. Zawsze gdy mamy taką możliwość, chętnie organizujemy czas młodym np. w duszpasterstwach. Staramy się, by nas na takich imprezach tam nie zabrakło. Współpracujemy z Caritasem, salezjanami, oazą krakowską, więc to naturalne, że chciałem czynnie udzielać się również podczas Światowych Dni Młodzieży. Gdyby mnie to ominęło, do końca życia bym sobie nie wybaczył.
Autor: Marzena Rogozik
- Jak udało ci się przekonać organizatorów, że warto przeprowadzić wśród pielgrzymów taką integrację przez zabawę?
- Wszystko zaczęło się podczas ogólnopolskiej pielgrzymki Caritasu do Łagiewnik. To właśnie na tym wydarzeniu został poproszony, by po mszy św. trochę rozluźnić atmosferę i zintegrować grupę. Tamta impreza się udała, więc działacze Caritasu poprosili mnie tym razem, bym zorganizował czas pielgrzymom mieszkających na terenie parafii na os. Kalinowym.
- Przygotowywałeś się jakoś szczególnie do tego spotkania?
- Rozmawiałem wcześniej z organizatorami, chciałem dowiedzieć się z pielgrzymami z jakich krajów będę miał do czynienia. Miałem plan, by nauczyć się kilku zwrotów w ich języku, coś przygotować i zaaranżować tematycznie. Dostałem informację, że w parafii będzie przede wszystkim grupa francuska. Ale sytuacja zmieniała się bardzo dynamicznie i na dziedzińcu kościoła zastaliśmy pielgrzymów z Libanu i z Malty. Na to nie byłem przygotowany, ale na tym polega moja praca. Reagujemy na to, co się wokół nas dzieje, działamy bardzo dynamicznie. Zawsze mam całą talię kart w rękawie, by zawsze coś z niego wyciągnąć, ale nie da się wszystkiego przewidzieć. Przyszliśmy wraz z DJ bez żadnego scenariusza, mieliśmy tylko muzykę i DJ wiedział, że ma szybko reagować na to, co się dzieje.
- Czyli niczym się wcześniej nie inspirowałeś?
- Dzień przed spotkaniem z pielgrzymami usiadłem przed komputerem, by przejrzeć swoje notatki, scenariusze zabaw i zrobić sobie taką ściągę. Po godzinie 22 stwierdziłem, że zupełnie niepotrzebnie siedzę w domu, bo ściąga jest… w centrum wśród bawiących się pielgrzymów. Wsiadłem na rower i jeździłem wokół Rynku. Tańczyłem ze Słowakami, śpiewałem z Polakami, robiłem sobie zdjęcia z pielgrzymami z różnych krajów pod pomnikiem Mickiewicza i to było właśnie to co mnie zainspirowało. Ta energia była kluczem do mojej pracy. Dzięki niej przyszedłem pod kościół bez obaw i z absolutnym przekonaniem, że będziemy bawić się świetnie.
- Jaki jest twój przepis na udaną zabawę z grupami, które kompletnie się nie znają, mają inną kulturę, nie znają języka?
- Do tego by ich zintegrować i świetnie się bawić tak naprawdę nie potrzeba wiele. Ruch, śpiew, taniec i muzyka to język uniwersalny, który łączy ludzi z różnych krańców świata. Nie trzeba ze sobą rozmawiać. Podczas zabaw w kole każdy się widzi, nawiązuje się kontakt wzrokowy. W kole trudno nawet rozpoznać narodowości, bo one wtedy tracą znaczenie. Liczy się jedność. Ważne jest okazane zainteresowanie i docenienie. Wybranie jakiejś nacji, która będzie pokazywać swój narodowy, czy regionalny taniec, stanie na środku, poczuje się wobec całej grupy ważna, wyróżniona. Dlatego proponuję nie tylko znane większości tańce, ale zachęcam grupy narodowościowe, by zaproponowały swoje własne. Nie potrafię wszystkiego, ale dobrze improwizuję. I z każdego spotkania wychodzę bogatszy o nowe doświadczenia, tańce i zabawy z innych krajów. Dziś na przykład nauczyłem się tańca libańskiego.
- Dla pielgrzymów z parafii pw. św. Józefa Oblubieńca NMP w Bieńczycach zaproponowałeś jakiś szczególny program?
- Mój cel był bardzo prosty. Chciałem przez godzinę utrzymać wysokie tempo, ale takie by nikt nie zrezygnował z zabawy dlatego, że jest zmęczony i nie ma siły. Na początek nauczyłem ich tańców lednickich, które pozwalają wielbić Boga ruchem. Poza tym wszyscy zwykle bardzo szybko je opanowują. Dużo było oklasków, wiwatów i okrzyków, które rozbudzały emocje i nakręcały uczestników. Dobrze sprawdził się też polonez tańczony w luźnej wersji i do żywej muzyki. Układ się podobał, dzięki temu zabawa była przednia.
- Prowadzenie animacji to twoja jedyna aktywność podczas ŚDM?
- Na co dzień pracuję, mam rodzinę, więc nie mogłem zaangażować się w to wydarzenie maksymalnie i zostać wolontariuszem. Ale w swoim domu goszczę dwóch pielgrzymów z Ukrainy. Oprócz tradycyjnej gościny staram się organizować im czas i pomagam w poruszaniu się po mieście. Wspieram też teściów, którzy przyjmują sporą grupę z Francji, chciałem pomagać w tłumaczeniu, ale świetnie radzą sobie beze mnie (śmiech). Na rynku spotkałem też pielgrzymów z Nowej Zelandii, którzy do Krakowa na ŚDM przyjechali jako grupa niezarejestrowana. Dałem im do siebie kontakt, a teraz cały czas do mnie dzwonią i pytają, w jaki sposób mogą dostać się do różnych punktów w Krakowie.