Ruda Śląska: 35 lat temu odkryto tajemnicę wzgórza nad rzeką Kochłówką
Ślązacy sto lat temu zaczytują się powieściami z czasów średniowiecza, pełnych rycerzy, kniaziów i pięknych dziewic z gródka. Gazety drukują je w tasiemcach, a na każdy odcinek czytelnicy czekają z biciem serca. Takie dzieła piszą dla ludu Karol Miarka i Józef Lompa, ale drukuje je również zapomniana dzisiaj pisarka Maria Łopuszańska. Nadętym zwykle opowieściom dodaje odrobinę pikanterii.
Kiedy mieszkańcy Kochłowic czytają u Marii Łopuszańskiej o wojach "odzianych w krótkie kożuszki bez rękawów, spod których widać było nagie ramiona, silne i ogorzałe", oraz o pannach, co ze śmiechem pierzchają przed nimi w stronę stodół, a także słowa jednego z tych wojów: "Hej, co to się nieraz działo w tym gródku, ściany te niejedną rzecz widziały" - nie spodziewają się, że taki średniowieczny gródek mają pod nosem w swoich Kochłowicach.
Ziemia opowiada historię gródka
35 lat temu w Kochłowicach, na uboczu, ale w ładnej okolicy powstaje oczyszczalnia ścieków "Barbara". Nikt nie spodziewa się tutaj skarbów archeologicznych. Robotnicy jednak odkopują coraz dziwniejsze przedmioty;wyraźnie są to ślady życia osady z dawnej przeszłości. Przybywa zaciekawiona grupa badaczy na czele z Jackiem Pierzakiem, dzisiaj archeologiem z biura Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Katowicach. Ziemia zaczyna oddawać podkowy, gwoździe, ceramikę, kafle, haki. Pochodzą z niedużego grodziska, z przełomu XIII i XIV wieku. To sensacja. Okazuje się, że odkryto jeden z największych i najlepiej zachowanych zabytków archeologicznych tego rodzaju na Górnym Śląsku.
Znaleziska powoli ujawniają historię kochłowickiego gródka. Czy jednak używano wtedy takiej właśnie nazwy, nie wiadomo. Chociaż pierwsza wzmianka o Kochłowicach pochodzi z czasów, gdy gródek jeszcze istniał; w 1360 roku pojawia się nazwa "Kochlowa Lanka". To dokument Mikołaja księcia opawsko-raciborskiego, który rządził na tym terenie.
Ale czas gródka w widłach dwóch małych rzeczek wkrótce się kończy. Archeolodzy twierdzą, że w XV wieku dochodzi tutaj do ogromnego pożaru i na tym kończy się historia osady. Na szczęście, nie ma śladów najazdu i krwawych walk obronnych. Wygląda na to, że drewniane zabudowania spaliły się, może od pioruna, a jego mieszkańcy przenieśli w pobliże.
Jakie jeszcze tajemnice kryją wykopaliska? W czasie pożaru gródek nie jest już chyba osadą; prawdopodobnie pełni wtedy rolę strażnicy obronnej, a mieszka tu tylko załoga. Czasy nie są bezpieczne, na śląskich drogach roi się od rozbójników. Historycy twierdzą, że w kochłowickim gródku bywał książę Przemysław Noszak, najwybitniejszy władca Księstwa Cieszyńskiego. To właśnie on, nie bez powodu przecież, zawiera układ z królem Polski Władysławem Jagiełłą o zwalczaniu rozbójnictwa na terenie przygranicznym.
Fortberczisko poszło na sprzedaż
Gródek w Kochłowicach nie należał do imponujących; to obszar o wielkości około 5 tys. m kw. Na wzniesieniu stała solidna, kwadratowa, drewniano-gipsowa wieża obronna. Można w niej było także mieszkać i to całkiem wygodnie, grzały tu piece kaflowe. Niższy poziom to podgrodzie czyli zaplecze gospodarcze. Wszystko otoczone palisadą i szeroką fosą, z mostem po stronie północnej. W XV wieku gródek popada w ruinę; czasy się zmieniają, nie potrzeba już staroświeckich strażnic. Obok powstaje młyn, toczy się wiejskie życie. Ale gródek długo nie znika z pamięci mieszkańców. W 1467 roku, porośnięte już trawą, należy do Stanisława Rudzkiego, który ziemię sprzedaje chłopu Pawłowi Liatawie z Kochłowic. W dokumencie sprzedaży jest określenie: "Fortberczisko u kopcza Kochlowskeho wedle stawu mlynskeho". Czyli było wiadomo, że na tych gruntach jest stary fort. A młyn, zwany młynem Budnego, działa tu aż do XX wieku.
29 i 30 sierpnia br. będzie można przekonać się, czy dawni kochłowiczanie dobrze wybrali miejsce do życia. Warto przyjść na piknik, z udziałem wojów, dam i historyków. Znowu, po wiekach, zadźwięczy tu rycerska zbroja, a w gródku popłynie opowieść.