Runął komin i normalne życie
- Zimno wciska się w każdy kąt, nie mamy też ciepłej wody - żalą się ludzie. - Najgorzej znoszą to dzieci, zaczęły chorować - mówi jedna z mieszkanek.
Ogrzewania i ciepłej wody mieszkańcy jednego z bloku w Niekarzynie nie mają od ponad miesiąca. Bo na kotłownię zawalił się komin. – Najgorzej jest w łazience, człowiek rozebrany do mycia zimno tam odczuwa najdotkliwiej. Pogoda taka, że jeszcze trzeba by było dobrze dogrzać mieszkanie, ale nie stać nas na grzanie prądem – żali się jedna z kobiet.
Jak podkreślają mieszkańcy, dzieci są chore, powychodziła wilgoć, a chcąc wziąć kąpiel czy umyć naczynia, muszą najpierw zagrzać wodę.
Mieszkańcy wolą wypowiadać się anonimowo. Zaznaczają, że trwająca awaria jest dla nich udręką. - Żeby umyć naczynia, muszę grzać wodę. Żeby się wykąpać, tak samo. To powrót do średniowiecza! Najzimniej jest w łazience - mówi jedna z mieszkanek.
I tak od ponad miesiąca
Od takiego czasu trwają też rozmowy mieszkańców z właścicielem bloku, Lubuska Spółdzielnią Mieszkaniowo-Eksploatacyjną będącą w likwidacji. Chodzi oczywiście o naprawę komina i kotłowni. Szkopuł w tym, że spółdzielnia jest w likwidacji. Słowo „likwidacja” ma tu szczególne znaczenie, gdyż jak powiedziała nam likwidator spółdzielni (nazwisko do wiadomości redakcji), w takiej sytuacji majątek ma być wyprzedawany, a nie remontowy. W związku z tym nikt nie kwapił się do naprawy. Cierpieli i cierpią mieszkańcy.
Likwidator spółdzielni twierdzi, że jej przedstawiciele nie chcieli negocjować w tej sprawie.
– Podejmowaliśmy próby rozwiązania sytuacji, natomiast zarząd wspólnoty nie podjął z nami oficjalnych rozmów i prób znalezienia rozwiązań. Komin zawalił się samoistnie. Próbowaliśmy pomóc, natomiast jeśli nikt nie rozmawia z właścicielem, to my nic na siłę nie będziemy robić – wyjaśnia likwidator, stwierdzając, że zarząd musi zadbać o mieszkańców sam. – Każdorazowo należy rozmawiać. Tu takich rozmów nie przeprowadzono, nie było woli.
Prezes wspólnoty Marcin Grzeszyński jest odmiennego zdania i szybko odpowiada: - Na pierwszym spotkaniu, zaraz po zawaleniu się komina, zostaliśmy zapewnieni, że do świąt wszystko wróci do normy. Tak się nie stało, a teraz próbuje się nam wmówić, że tak naprawdę świetnie się czujemy bez ogrzewania i ciepłej wody, a nikt nie podjął naprawy, bo nam nie zależało. To absurd – podkreśla prezes wspólnoty.
Mieszkańcy postanowili więc wziąć sprawy w swoje ręce, bo po prostu nie było innego wyjścia.
W miesiąc po feralnym upadku komina, na jednym z zebrań wspólnoty zadecydowali, że chcą uniezależnić się od spółdzielni i wybudować kotłownię elektryczną. Jak podkreślił w rozmowie z nami prezes Grzeszyński, mieszkańcom zaproponowano kilka możliwości. Wśród nich były dalsze negocjacje z likwidator spółdzielni, dotyczące naprawy komina, a także zakup kotłowni czy jej termomo-dernizacja. Wygrała jednak inna opcja. – Mieszkańcy zadecydowali o budowie kotłowni elektrycznej, w związku z czym nasze najbliższe działania będą skupiać się na sprawdzaniu możliwości przyłącza. Czekamy na odpowiedź z zakładu energetycznego, czy w naszej lokalizacji w ogóle możliwie jest dostarczenie energii – wyjaśnił M. Grzeszyński.
Choć wszystkie mieszkania w bloku są już własnościowe, to kotłownia, a także szambo i droga przed blokiem są własnością spółdzielni będącej w likwidacji. Kwestia wykupu gruntów stanie się kolejną sprawą, którą zajmie się wspólnota.