Ruszył proces dotyczący zwolnienia dwóch pracownic w urzędzie miasta w Czerwieńsku
Podczas pierwszej odsłony procesu dotyczącego awantury w urzędzie w Czerwieńsku sąd w Zielonej Górze wysłuchał relacji dwóch urzędniczek, które wyrzucono z pracy. Nie obyło się bez łez oraz emocji.
Przypomnijmy, o sprawie informowaliśmy wczoraj. Marita i Emilia pracując w urzędzie miasta w Czerwieńsku komunikowały się ze sobą w godzinach pracy za pomocą aplikacji na Facebooku. Jak same przyznały, niektóre z tych rozmów miały bardzo poufny charakter. Zdarzało się, że kobiety krytykowały innych współpracowników, ale ich zdaniem nie było to coś niespotykanego w urzędzie. Urzędniczki są zdania, że jest to normalna ludzka rzecz, która dotyczy większości pracowników. W styczniu br. ktoś jednak ujawnił i nielegalnie rozpowszechnił zapisy ich prywatnego czatu z Facebooka.
Kto to był? Być może uda się to ustalić w trakcie procesu. Nie zmienia to jednak faktu, że w konsekwencji, kiedy sprawa stała się powszechnie znana i dotarła do burmistrza Piotra Iwanusa, ten miał zwołać spotkanie wszystkich pracowników i z hukiem wyrzucić urzędniczki z pracy. Oficjalny powód to wykorzystywanie sprzętów biurowych do prywatnych celów w godzinach pracy. Marita i Emilia nie zgadzają się jednak z taką decyzją.
Proces rozpoczął się od przedstawienia stanowiska obu stron. Młode kobiety reprezentował aplikant adwokacki Piotr Królik z kancelarii adwokata Przemysława Piątka. Natomiast ze strony urzędu miasta w Czerwieńsku pojawiła się jedynie radczyni prawna. Na sali rozpraw nie było żadnego wyższego rangą urzędnika, w tym samego burmistrza.
Podczas przesłuchania obie kobiety podkreślały, że wcześniej nie były karane, a ich praca zawodowa była oceniana w urzędzie bardzo dobrze. Okazało się, że były wręcz dodatkowo nagradzane pieniężnie za wzorowe wywiązywanie się ze swoich obowiązków.
Sędzia dopytywała, czy strony próbowały wcześniej negocjować ugodę. Chęć do takich rozmów potwierdził P. Królik, ale radca prawny reprezentujący urząd stanowczo odrzucił taką możliwość. Strona pozwana próbowała zakwestionować potrzebę powoływania na świadków licznych pracowników urzędu w Czerwieńsku, ale sędzia nie przychyliła się do tego stanowiska.
Jako pierwsza zeznawała Emilia, która opisała, jak została wywabiona ze swojego miejsca pracy przez inną współpracowniczkę. - Spanikowana prosiła mnie, żebym przyszła do niej. Kiedy okazało się, że to błaha sprawa, nabrałam podejrzeń. Jak wróciłam i znalazłam na swoim biurku wydruk prywatnych rozmów z koleżanką oraz kartkę „wszyscy już wiemy”, byłam w szoku - tłumaczy urzędniczka. Kilka dni później, kiedy zapiski dotarły do Piotra Iwanusa, w urzędzie doszło do potężnej awantury. - Burmistrz wpadł w szał i nie dało mu się wytłumaczyć, że to nasze prywatne rozmowy. Czytał fragmenty na spotkaniu wszystkim pracownikom. Część osób cieszyła się, że zostałyśmy upokorzone i zwolnione.
Tę wersję wydarzeń potwierdziła Marita. - Nie korzystałam z Facebooka na moim służbowym komputerze, bowiem nawet nie jest podłączony do internetu. Wszystkie rozmowy pisałam na swoim prywatnym telefonie - zeznała kobieta.
Obie panie podkreślały, że nikt w urzędzie nie stanął w ich obronie. Podczas zeznań obydwie zalały się łzami, kiedy opowiadały o wydarzeniach związanych z dniem zwolnienia. - Czerwieńsk to niewielka miejscowość, wszyscy od razu wiedzieli, co się stało. Nie mogłam znieść, jak ludzie na mnie patrzą. Przez niemal dwa miesiące nie wychodziłam do miasta. Cierpi na tym moja rodzina! - relacjonowała jedna z urzędniczek.
Zapytaliśmy radcę prawnego z urzędu o stanowisko, ale nie chciał komentować sprawy. Nie udało nam się również skontaktować z burmistrzem , który we wtorek odbywał ważne spotkania. Następną odsłonę procesu zaplanowano na lipiec.