Rysiek Riedel nie fałszował ani na scenie, ani w życiu
"O legendarnym wokaliście „Dżemu", o pieczęci, jaką odcisnął na swoich fanach, opowiadają 25 lat po śmierci muzyka jego syn Sebastian oraz Marcin Sitko, autor książki „Rysiek Riedel we wspomnieniach”. Obaj byli niedawno gośćmi spotkania w Muzeum Polskiej Piosenki w Opolu.
W książce „Rysiek Riedel we wspomnieniach” Maciej Maleńczuk mówi, że Rysiek, nawet gdyby chciał zafałszować, nie potrafił. To się odnosi chyba i do jego życia – był zawsze autentyczny – i do jego śpiewania. W czym tkwiła jego tajemnica? Przecież formalnego wykształcenia muzycznego nie miał.
Marcin Sitko: Rodzina nie była muzykująca. Sebastian, wiadomo, dostał geny po ojcu. Zresztą jego siostra Karolina bardzo pięknie maluje. Te prace wiszą w jej domu. Nie od początku wiedziałem, że ona jest autorką. A Rysiek należał do ludzi tkniętych palcem Boga Stwórcy, obdarzonych talentem. Nie miał go po kim odziedziczyć, bo nic nie wiadomo o tym, by ktoś w rodzinie miał talent muzyczny. On sam do końca życia nigdy nie wziął ani jednej lekcji śpiewania przeponą. Nawet nie wiem, czy Rysiek śpiewał jakąś techniką. Wydaje się, że nie. Pamiętam jego rozmowę – już bliżej śmierci – z Krzysztofem Toczko, zwanym „Partyzantem”. Był zaciekawiony, że Krzysztof uczy się śpiewu. Zastanawiał się, czy do niego nie dołączyć.
Skoro sam Ryszard Riedel nigdy się śpiewu nie uczył, to w czym tkwiła tajemnica tego, że poruszał nie tylko tłumy. Także fachowców. Czesław Niemen czekał latami, aż Rysiek zaśpiewa jego piosenkę i... nie doczekał się.
M.S.: Liczył się nie tylko śpiew poprawny, ładny czy charakterystyczny. Ważne było także to, co on śpiewa. Jego teksty i zachowanie na scenie. To się wszystko skumulowało w tej postaci. Są ludzie, którzy śpiewają pięknie, ale nie mają charyzmy. Inni mają charyzmę, ale nie najlepiej śpiewają. W nim jakby to wszystko się skumulowało. Trudno było tego „złotego strzału”, wszystkiego, co pracowało na jego legendę, nie zauważyć. Wyglądał charakterystycznie, zachowywał się charakterystycznie, miał coś „za pazurem”. Świetnie śpiewał, miał piękne teksty i umarł młodo. Wszystko to zapracowało na jego legendę.
Coś wiadomo o początkach jego śpiewania?
M.S.: Zaczął śpiewać na obozach harcerskich albo młodzieżowych, przy ognisku. Śpiewał piosenki „Beatlesów” udawanym angielskim, czyli fonetycznie. To mu całe życie dobrze wychodziło. Już jako dojrzały artysta potrafił wtrącić wstawki niby-angielskie albo niby-norweskie. W niewiadomym języku, ale bardzo dźwięczne. Siostra Ryśka napisała mi, że one z mamą pojechały go kiedyś odwiedzić na obóz gdzieś w okolice Pustyni Błędowskiej. Były bardzo zaskoczone, bo zobaczyły taką zabawę: Rysiek siedział w kartonie i udawał radio, które było na tym pudle narysowane. Ktoś kręcił gałkami, niby zmieniały się stacje, a Rysiek ze środka śpiewał co chwilę jakąś inną piosenkę. Zaskoczył wtedy i siostrę, i mamę, a to znaczy, że wcześniej się jako śpiewak nie udzielał.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień