Ryszard Tadeusiewicz, profesor AGH: Byle nie na bruku czyli los fe
Jest mi niezmiernie miło powiadomić Państwa, że Polska Akademia Umiejętności zdecydowała się wydać zbiór moich wybranych felietonów w formie książki. Książka ta ma tytuł „W laboratorium naukowca i w praktyce inżyniera - Ciekawostki naukowo-techniczne”.
Felietony zostały w niej ozdobione bardzo pomysłowymi rysunkami sporządzonymi przez Panią Anetę Urbanik, która także zaprojektowała niebanalną okładkę książki. Książka trafi do wielu księgarni, ale najłatwiej ją będzie kupić w Wydawnictwach PAU przychodząc do siedziby PAU (Kraków, Sławkowska 17) albo korzystając ze sprzedaży wysyłkowej.
Przy okazji wydania wspomnianej książki postanowiłem Państwu w skrócie opowiedzieć, jak wygląda los felietonisty.
Moja przygoda z tą formą komunikacji z Czytelnikami zaczęła się w 1990 roku. Wcześniej (od 1975 roku) pisywałem wprawdzie także popularnonaukowe artykuły, ale zamieszczałem je w miesięcznikach: „Młody Technik”, „Problemy”, „Wiedza i Życie”, „Komputer”, „Bajtek”. Jednak liczba czytelników miesięczników była ograniczona, a ja chciałem się dzielić wiedzą z dużym audytorium, więc spróbowałem pisać do gazety codziennej - i tak to się zaczęło.
Pierwszym tekstem w „Gazecie Krakowskiej” był felieton „Co to jest biocybernetyka?” wydrukowany w dniu 30.09.1990. Potem były (w tym samym roku) drukowane teksty o tytułach „Czym jest myśl?”, „Galaktyki mózgu” i „Impuls nerwowy”. Podobały się! Miałem też pojedyncze felietony w „Dzienniku Polskim” i w popołudniówce „Echo Krakowa”.
To było 32 lata temu. Potem różnie mi się wiodło. Przez jakiś czas miałem swój stały cykl cotygodniowych artykułów w „Gazecie Krakowskiej”, ale w pewnym momencie napisałem kilka słów niewygodnej prawdy o jednym z krakowskich prominentów - i zostałem wywalony z trzaskiem.
Potem miałem (od 18 kwietnia 2008 roku) swój cykl felietonów w „Dzienniku Polskim” pod zbiorczym tytułem „W lab
oratorium i w praktyce”. Ale po jakimś czasie (w 2009 roku) przestałem się redakcji podobać i zakończono ze mną współpracę.
Na szczęście gotowość publikacji moich tekstów zgłosiła „Gazeta Krakowska” i od 2010 roku publikowałem w niej moje teksty w cyklu zatytułowanym „O nauce i naukowcach”. Jednak gdy ukazało się ich łącznie 187 - nagle, z dnia na dzień - zrezygnowano z ich dalszej publikacji. Nastąpiło to po opublikowaniu w dniu 26 czerwca 2013 felietonu bardzo krytycznie oceniającego działania pani minister nauki i szkolnictwa wyższego Barbary Kudryckiej. Nie twierdzę, że treść tego felietonu, zatytułowanego „Zmora Krajowych Ram Kwalifikacyjnych” miała jakiś związek z decyzją Redakcji stwierdzającą, iż moje teksty przestały już definitywnie interesować Czytelników Gazety - odnotowuję tylko zbieżność w czasie.
Przez ponad rok byłem „na wygnaniu”, ale potem 9 czerwca 2014 roku zostałem ponownie zaproszony do publikowania w „Gazecie Krakowskiej”, zaś od początku 2020 roku moje teksty są drukowane zarówno w „Gazecie Krakowskiej”, jak i w „Dzienniku Polskim”, a także są przedrukowywane w wielu gazetach ukazujących się w całej Polsce. Czasem takich przedruków (wliczając w to kopie w wydaniach internetowych różnych periodyków) bywa kilkanaście, a raz odnotowałem ponad sto kopii jednego mojego felietonu - co było rekordem nigdy potem niepowtórzonym.
Można więc powiedzieć, że jest dobrze. Ale stale mam w pamięci jedno zdanie z felietonu Daniela Passenta (którego teksty w „Polityce” wprost uwielbiałem):
„O czymże pisać na warszawskim bruku, żeby na nim nie wylądować?”.
Ja wprawdzie lądowałem zwykle łagodniej, bo nie na twardym bruku, a na krakowskim miękkim asfalcie, a ponadto mam stały etat na AGH, więc mogę przeżyć, nie pisząc felietonów. Ale ból kopniaka wyrzucającego z gazety znam aż nadto dobrze...