Ryszard Tadeusiewicz, profesor AGH: Wielki lęk przed promieniowaniem
W Polsce zaczyna się mówić o energetyce jądrowej. Atomowych elektrowni jeszcze u nas nie ma, ale już są podnoszone obawy przed promieniowaniem. Obawy słuszne i uzasadnione gdy mówimy o narażeniu na pochłonięcie dużych dawek promieniowania (które może być powodem choroby popromiennej), natomiast powszechnie przyjmowane założenie, że szkodliwa jest każda dawka promieniowania - nie znajduje pokrycia w znanych i naukowo potwierdzonych faktach. Pisałem już na ten temat w Gazecie Krakowskiej, która ukazała się w dniu 15.08.2012 (artkuł „Czy bać się promieniowania?” dostępny w Internecie), ale obecnie chcę wrócić do tematu na podstawie najnowszych badań naukowych.
Zacznę od przypomnienia (bo nie wszyscy się tym wcześniej interesowali), że jednostką wielkości napromieniowania jest Sivert, oznaczany Sv.
Dawka jednego Siverta jest dla człowieka bardzo niebezpieczna. Osoba aż tak mocno napromieniowana ma ostry zespół popromienny zwykle prowadzący do śmierci, więc przyjęto, że bezpieczna dawka promieniowania jest tysiąc razy mniejsza, to znaczy wynosi 1 miliSivert (1 mSv) na rok. I dobrze, że tak przyjęto, bo jeśli mówimy, że coś jest bezpieczne, to powinno być takie z gwarancją.
Jednak ostrożność poszła za daleko. Przyjęto, że ludzi trzeba za wszelką cenę chronić nawet przed pochłonięciem dawki 10 mSv przez rok. Owo „za wszelką cenę” pokazało swoje oblicze po katastrofie elektrowni atomowej Fukushima w Japonii 11 marca 2011 roku. Przypomnę, że w tym dniu było duże trzęsienie ziemi u wybrzeży Japonii, które spowodowało spiętrzenie gigantycznej fali tsunami, która przelała się przez pięciometrowej wysokości mury ochronne, wdarła się do elektrowni i spowodowała wyciek różnych substancji radioaktywnych.
Oceniono, że trzeba ewakuować 160 tys. mieszkańców z okolicznych miejscowości, bo byliby oni narażeni na pochłonięcie dawki 10 mSv przez rok. No i przeprowadzono ewakuację. Podkreślam, zrobili to Japończycy, znani z tego, że są bardzo sprawni w przeprowadzaniu ewakuacji, a osoby ewakuowane to byli Japończycy, podziwiani przez cały świat za dyscyplinę i porządek nawet w sytuacjach kryzysowych.
Okazało się, że około 1600 osób zmarło z powodu tej ewakuacji. Czynnikiem zabójczym okazał się stres, utrata domu, zerwanie więzi rodzinnych, zaniedbania opieki medycznej itp.
Z powodu promieniowania nie zmarła ani jedna osoba!
Inny przykład. Amerykanie 19 maja 1953 roku zdetonowali (w celach eksperymentalnych) na pustyni w stanie Utah bombę atomową o nazwie Harry. Pech chciał, że radioaktywną chmurę wiatr przywiał do miejscowości St. George. Mieszkańcy tego miasta pochłonęli od 25 do 30 mSv.
I co?
Wielokrotnie kontrolowana śmiertelność z powodu nowotworów wśród mieszkańców St. George była znacznie mniejsza niż w przypadku innych mieszkańców stanu Utah. Do dziś ci napromieniowani (i ich potomkowie) stanowią grupę statystycznie najmniej chorujących na raka w całych Stanach Zjednoczonych!
Napędzana przez zimnowojenną propagandę obawa przed promieniowaniem (które miałoby być skutkiem konfliktu atomowego dwóch wielkich mocarstw) funkcjonuje do dziś. Próbowano ją podbudować badaniami ofiar zrzucenia przez USA dwóch bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. Oczywiście w miastach tych wiele osób otrzymało śmiertelną albo rakotwórczą dawkę promieniowania, więc ich dramatyczne losy pokazały, jak niebezpieczne jest duże promieniowanie. Natomiast obserwacje ludzi, którzy z różnych względów nawet po zrzucie tych bomb atomowych otrzymali dawkę promieniowania mniejszą (chociaż nie wiadomo, ile ta mniejsza dawka wynosiła) - nie wykazały związku ich chorób z napromieniowaniem.
Obawiajmy się więc promieniowania - ale rozsądnie i z umiarem!