Rząd będzie szukać pieniędzy na emerytury
Z Piotrem Lewandowskim, prezesem Instytutu Badań Strukturalnych, rozmawia Agnieszka Kamińska.
Niższy wiek emerytalny zacznie obowiązywać od 1 października, ale już od minionego piątku można składać wnioski. Przyszli emeryci wręcz szturmują oddziały ZUS. Nie obchodzi ich to, że jeśli poczekają z emeryturą np. rok, to dostaną więcej pieniędzy?
Takie zachowanie nie jest niespodzianką. Ci ludzie bardzo często mają świadomość tego, że obniżenie wieku emerytalnego jest spełnieniem populistycznej, wyborczej obietnicy. Wielu z nich uważa, że obniżka nie będzie wieczna. Obawiają się nagłych zmian w tej kwestii. Dlatego ci ludzie wolą przejść na emeryturę teraz i mieć pewność, że skorzystają z obniżonego wieku, niż martwić się, co będzie np. za rok. Chociaż oczywiście nic nie wskazuje na to, że za rok wprowadzone zostaną jakieś drastyczne zmiany. Przyszli emeryci po prostu nie mają zaufania do państwa. A to dlatego, że w ostatnich latach mieliśmy mnóstwo zmian w systemie emerytalnym. Możemy nawet mówić o chaosie regulacyjnym. Z naszych badań wynika, że około 80 proc. uprawnionych przechodzi na emeryturę w momencie uzyskania takiego prawa. Gdyby ci ludzie poczekali np. rok, wówczas ich świadczenie wzrosłoby o ok. 8-10 proc. Nie przypominam sobie też, żeby jakieś inne państwo obniżało wiek emerytalny w taki sposób, jak to jest przeprowadzane u nas. Były co prawda przypadki obniżek w pewnych grupach zawodowych, ale nie dotyczyły one wszystkich. Dlatego nie mamy porównania. Możemy tylko powiedzieć, że najdłużej na rynku pracy pozostają mieszkańcy Skandynawii.
Czy pracodawcy będą wypychać pracowników na emerytury?
Pamiętajmy, że osoby, które objęła wcześniejsza reforma podnosząca wiek emerytalny, teraz będą objęte tzw. okresem ochronnym aż do osiągnięcia tamtego, wyższego wieku emerytalnego. To oznacza, że jeśli ktoś chce pracować dłużej, to pracodawca nie może tej osoby zwolnić do momentu osiągnięcia „starego”, wyższego wieku emerytalnego, nawet jeśli ta osoba przekroczy 60 czy 65 lat. Szefowie mogą jednak nakłaniać do odejścia pracowników, którzy są dla nich pewnego rodzaju ciężarem. Z kolei w branżach, w których trudno o specjalistów, sytuacja może być odwrotna - pracodawcy będą wręcz zatrzymywać pracowników w firmach.
Prawo do emerytury nabędzie ok. 300 tys. osób. Czy ZUS poradzi sobie organizacyjnie i finansowo z taką rzeszą emerytów?
ZUS deklaruje, że bardzo dobrze radzi sobie z obsługą. Jak jest w rzeczywistości, tego na razie nie wiemy. Opóźnienia mogą być jednak nieuniknione. Co do finansowania, to składki, które trafiają do ZUS, nie pokrywają wzmożonych wydatków emerytalnych. Ta sytuacja spowoduje dziurę w budżecie ZUS. Trzeba będzie ją pokryć poprzez transfer środków z budżetu centralnego. Rząd będzie więc szukać pieniędzy i będzie chciał je pozyskać przede wszystkim z podatków PIT i VAT. Krótko mówiąc, my wszyscy za to zapłacimy w podatkach. Może też okazać się, że rząd obniży środki na inwestycje publiczne. To z kolei zmniejszy nasze perspektywy rozwojowe. Na przestrzeni ostatniego roku gospodarka przyspieszyła, mamy też niższy deficyt budżetowy. Rząd może zdecydować i tak, aby wyższe wydatki na emerytury sfinansować wyższym deficytem. Prędzej czy później ten zaciągnięty dług trzeba będzie pokryć.
Jak będą radzić sobie przyszli emeryci z głodowymi świadczeniami? Będą dorabiać, pracować na czarno?
Wielu z nich na pewno to zrobi. Będą też pracować w ramach umów cywilnoprawnych pewnie nawet w tych firmach, w których mieli etat. Być może będą też myśleć o samozatrudnieniu. Podejmowanie dodatkowych działalności nie zawsze będzie podyktowane niskimi świadczeniami. To może być strategia. Ci ludzie mogą myśleć, że skoro teraz jest taka okazja, to trzeba jak najszybciej przejść na emeryturę. A możliwości dorobienia zawsze znajdą. To może być oportunistyczna metoda wykorzystania nadarzającej się możliwości, którą daje teraz państwo.