Rządzący nie mówią normalnie, lecz posługują się specyficzną PiSomową [ROZMOWA]
Rzadko mówienie prawdy jest najlepszą drogą do sukcesu w polityce - mówi prof. Włodzimierz Gruszczyński, językoznawca z Uniwersytetu SWPS, w rozmowie z Tomaszem Rozwadowskim.
Czy podziela Pan pogląd, że kłamstwo jest podstawą polityki?
To ostre stwierdzenie. Powiem to może w nieco łagodniejszej formie. Narzędziem każdego polityka jest język, zwłaszcza jako zbiór narzędzi retorycznych. A w retoryce nie chodzi o prawdę, tylko o postawienie na swoim, o zwycięstwo w potyczce czy nawet wojnie na słowa. I to fakt, że rzadko prawda, a zwłaszcza mówienie prawdy, jest najlepszą drogą do sukcesu w polityce.
Jakie są główne narzędzia współczesnej polskiej retoryki politycznej?
Insynuacja, złośliwa ironia, szyderstwo.
No, rzeczywiście można powiedzieć, że na nich polska polityka jest ostatnio zbudowana.
Diagnoza wydaje się słuszna, ale to wcale nie jest nowe zjawisko. W PRL prawie wszystko z tego, co się pojawiało w oficjalnych wystąpieniach, gazetach, telewizji i radiu, w większym lub mniejszym stopniu mijało się z prawdą. Sposób językowego zakłamywania rzeczywistości nazywaliśmy wziętym z powieści George’a Orwella „1984” określeniem „nowomowa”. W latach 90. wydawało się, że nowomowa się skończyła, choć już wtedy pojawiały się głosy, jakoby powracała w zmienionej formie. Byłem wśród tych, którzy oponowali przeciwko temu poglądowi.
Chyba lepiej to określić jako nowy żargon polityczny? Te wszystkie pluralizmy, konsensusy, implementacje itp. Te słowa raczej przesłaniały rzeczywistość, niż ją zakłamywały.
Ale nie kłóciły się z prawdą materialną. To także jest argument przeciwko tezie o odradzaniu się nowomowy już w latach 90. Ale przede wszystkim ówczesny język polityczny nie spełniał jednego podstawowego warunku nowomowy w sensie orwellowskim. Orwellowska nowomowa była bowiem ściśle powiązana z istnieniem systemu totalitarnego. Jednak obecnie ten warunek wydaje się spełniać w coraz większym stopniu. Po raz pierwszy od 1990 roku mamy w Polsce władzę, która powołując się na wolę „suwerena”, może w zasadzie robić, co chce.
Ale szarogęszący się rząd większościowy to jeszcze nie totalitaryzm.
To prawda. Jednak w mediach, zwłaszcza w TVP i Polskim Radiu, ale także w mediach drukowanych i w internecie, odbywa się festiwal poparcia dla władzy. W związku z tym przyłączam się do tych, którzy twierdzą, że zaczynamy mieć do czynienia z pewnego rodzaju nową postacią nowomowy. Profesor Michał Głowiński, najwybitniejszy badacz języka PRL, także długo opierał się mówieniu o nowomowie współczesnej, ale teraz używa określenia „PiSomowa”. Dochodzę do podobnych wniosków - mówienie o nowomowie w dzisiejszej Polsce staje się coraz bardziej uprawnione.
Prawicowe media teraz rozkwitły, lecz przecież wcześniej wykiełkowały.
W latach 90. ukształtował się główny nurt dyskursu medialnego, by nie użyć określenia „mainstream”, specyficznie stosowanego przez prawicę, który rozwijał się w rytm podziałów nowej klasy politycznej oraz form funkcjonowania starej klasy politycznej (od SDRP aż po SLD). W „Gazecie Wyborczej” aż do „wojny na górze”, kiedy Lech Wałęsa stworzył swój własny obóz polityczny i wystartował z powodzeniem w wyborach prezydenckich, jego wypowiedzi były cytowane poprawną polszczyzną. Gdy poróżnił się ze środowiskiem politycznym zgrupowanym wokół Tadeusza Mazowieckiego, z którym sympatyzowała „Gazeta Wyborcza”, słowa Wałęsy zaczęły ukazywać się w formie rzeczywistej, czyli z błędami językowymi, w charakterystycznej składni i z kolokwializmami. To był początek podziałów i zarazem na ten okres przypada początek kształtowania się prawicowych mediów w opozycji do „Gazety Wyborczej”.
Tak wyglądały początki. Jak jest teraz?
Język właściwie bez przerwy jest narzędziem sporu. Obecnie polscy politycy i ich wyborcy zaczęli mówić dwoma nieprzystawalnymi do siebie językami. Język partii opozycyjnych wobec PiS pozostał bez większych zmian w formie znanej z lat 1989-2015, natomiast język PiS i jego sojuszników posługuje się nowymi, podmienionymi znaczeniami słów. I to pasuje do definicji nowomowy, gdyż jedną z jej głównych cech jest niemożność przetłumaczenia jej na normalny język. Dla dwu połówek Polski co innego znaczą słowa takie jak „Polska”, „patriotyzm”, „nacjonalizm”, „niepodległość”, „naród”, by użyć tylko tych kilku przykładów. Nie zmieniły się wartościowania, gdyż „Polska”, „niepodległość”, „naród” są wartościami pozytywnymi dla obu obozów, więc nie jest to klasyczna nowomowa, ale stworzyły się dwa odrębne i sprzeczne systemy znaczeń.
A jak z tym wartościowaniem?
To też jedna z podstawowych cech i funkcji nowomowy: nie opisywać, tylko wartościować. Dwa systemy wartości w jednym języku powodują, że nie rozumiemy się nawzajem. To właściwie jeszcze gorzej niż w przypadku nowomowy z okresu PRL.
Jeszcze zatrzymajmy się na różnicach pomiędzy mową oficjalną PRL i dzisiejszą. Jakie są główne różnice?
Wtedy, w PRL, funkcjonowała władza mniejszościowa, ale z bardzo rozwiniętym podległym jej aparatem. Wszystkie media, z wyjątkiem powstających po 1976 roku wydawnictw niezależnych i nielegalnych, wszystkie oficjalne media były poddane państwowej cenzurze i sterowane politycznie przez partię rządzącą. I była to sytuacja, o ironio, łatwiejsza niż dziś.
Bardziej przejrzysta?
To, co było publikowane oficjalnie w druku, mówione w telewizji i radiu, umieliśmy tłumaczyć na normalną polszczyznę. Umieliśmy czytać i rozumieć między wierszami. Obecnie dwie połowy sceny politycznej wyznają różne wartości i mówią do reprezentowanych przez siebie połówek społeczeństwa. Obie strony mają własnych polityków i własne media, a przepaść się pogłębia niemal z dnia na dzień. I to jest proces odwrotny do tego zachodzącego przed 1989 rokiem. W PRL media robiły się stopniowo coraz normalniejsze, w drugiej połowie lat 80. ten proces przebiegał już w bardzo szybkim tempie. Obecnie mamy, zwłaszcza po stronie rządzącej, czas dobrych fachowców od robienia wody z mózgu. Zamiast informacji króluje propaganda. Dziś każda ze stron sporu, choć oczywiście w bardzo różnym stopniu, zaczyna przypominać najgorsze czasy PRL.
Ale jest nadzieja, że po kolejnych wyborach układ polityczny się zmieni.
Nawet jeśli, to pewne szkody spowodowane przez propagandę staną się już nieodwracalne. Jeśli będziemy coś powtarzać setki, tysiące razy, to w końcu to znaczenie się ugruntuje, w końcu lud je kupi. Jestem przekonany, że za kilka lat będziemy wszyscy mówić o „poległych” w Smoleńsku, a nie o ofiarach katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem. Przynajmniej para prezydencka będzie z pewnością „poległa”. I to zostanie na lata, nawet jeśli zmieni się władza. Tak jest do dziś z niektórymi pojęciami wdrożonymi przez propagandę PRL. Do dziś wszyscy mówimy o „wydarzeniach gdańskich”, a nie o tragedii czy masakrze w Gdańsku w 1970 roku, mówimy o „wydarzeniach marcowych”, a nie o skandalu czy pogromie marcowym 1968 roku. I to mi przypomina najgorsze czasy PRL. Co prawda część opozycji próbowała używać określenia „dobra zmiana” ironicznie, ale jestem przekonany, że za 10 lat będziemy mówić wszyscy o rządzie „dobrej zmiany” czy „500+”. Pozytywne etykietki, które sobie przyklejają, pozostaną. I tak tworzy się linia podziału - z jednej strony „dobra zmiana”, z drugiej „komuniści i złodzieje”.
Te etykietki wzięły się nie tylko z wypowiedzi polityków.
Nie mam na to twardych dowodów, ale jestem pewien, że w internecie istnieją płatni forumowicze, którzy sieją negatywne opinie o opozycji.
Opozycja również zaczyna odpłacać w internecie pięknym za nadobne.
Wydaje mi się, że nie należy przyjmować tego samego modelu, tylko z odwrotnymi znakami. Przyjęcie metod PiS przez opozycję byłoby tragedią.
Jak odkręcić tę sytuację?
Nie ma innego czystego sposobu, jak tłumaczenie wypowiedzi z PiSomowy na normalną polszczyznę. W poznaniu i zrozumieniu języka PiS może pomóc wydana w ubiegłym roku książka Laury Polkowskiej, mojej doktorantki, „Język prawicy”. W tej pracy jest dokładnie pokazane, na jakich zasadach argumentacja robiąca wrażenie prawdziwej jest logicznie nieprawdziwa. Wystarczy wprowadzić co najmniej jedną nieprawdziwą przesłankę i obudować ją słowami zaklęciami.
Na przykład jakie to zaklęcia?
„Ojczyzna”, „wolność”, „patriota” chociażby. Boimy się kwestionować wypowiedzi opatrzone słowami zaklęciami, bo przecież wszyscy jesteśmy Polakami i kochamy ojczyznę. Zwłaszcza dziennikarze powinni bezlitośnie odpytywać rozmówców, na przykład: „co Pan rozumie przez to, że walczymy o wolność?”.
Niech Pan Profesor uwierzy, próbowałem nieraz.
Faktycznie, oni doskonale potrafią się wyślizgiwać z tego rodzaju pytań, co zresztą wcale nie jest przypadkowe. Niech pan zauważy na przykład posła prokuratora, sprawozdawcę ustaw związanych z Trybunałem Konstytucyjnym. On dopiero ma bogate doświadczenie z PRL! W kierownictwie PiS zresztą nadal dominują politycy, którzy sporą część swojego dorosłego życia przeżyli w PRL i potrafią stosować i wzbogacać twórczo wzorce z tamtej epoki.
Nawet ci, którzy walczyli z komunistami.
I ci potrafią skutecznie stosować te sposoby. Mam tylko nadzieję, że ich skuteczność nie będzie absolutna. Społeczeństwo ma w ręku kartki wyborcze, w tym nadzieja.